sobota, 8 listopada 2014

Rozdział II cz.2

Wygrzebała z lodówki swój ulubiony jogurt i zmieszała go z płatkami, masłem orzechowym i M&M'sami. Ani jej się śniło zjeść coś "pożywnego i zdrowego" na swój "najważniejszy posiłek dnia". Prawie nigdy się jej to nie zdarzyło, i chyba tradycja zostanie podtrzymana, nawet słuchając tych dewotek w porannych programach dla dzieci. Bez najmniejszego zażenowania pochłonęła całą michę płatków, rzuciła coś dla Frankie'ego i wyszła w ogóle się nie śpiesząc. Wprawdzie miała te dziesięć minut na pokonanie trasy dom-szkoła, ale postanowiła nie widzieć się więcej z Samem. Bardziej zależało jej na utrzymaniu śniadania w żołądku niż na jego widoku. Wszystko było cenniejsze od Idioty.
Nie zdążyła nawet odejść od domu, gdy jeep jak grom z jasnego nieba zjechał na chodnik dosłownie przed nią, torując jej drogę. Nabrała z sykiem powietrza i groźnie spojrzała na znienawidzonego kierowcę. Sam zachichotał, przy czym na jego bladych policzkach ukazały się urocze dołeczki. Nie, żeby Megan to kręciło, albo w jakimś sensie podobało... Nic z tych rzeczy. Po prostu najzwyczajniejsze stwierdzenie faktu. Zacisnęła ręce na trzymanych przez siebie książkach i w znaku zapytania uniosła lekko brwi. Na to chłopak opuścił szybę od strony pasażera i usłyszała jego miękki głos, którego nienawidziła:
- To co, podrzucamy do "placówki integracyjnej"? - po raz kolejny zachichotał, lecz widząc jak wymija go z najwyższą ignorancją, postanowił dodać coś jeszcze. - Zdążysz w dziesięć minut? To nie jest tak blisko, a pan Ticket na ciebie nie poczeka z wycieczką.
I tu ją miał. Nie wiedziała o żadnej wycieczce, a co gorsza o panu Tickecie. Powoli zatrzymała się i podeszła z powrotem do samochodu. Oburącz oparła się o centralną część maski i westchnęła głośno:
- Co znowu za wycieczka?
- No wiesz, do muzeuuum. Na cały dzień, więc nie będzie lekcji - poinformował ją, podpierając się na kierownicy. Uśmiechną się promiennie. Wiedział, że nie może mu odmówić, choćby nie wie jak go nienawidziła, dlatego wyszczerzył się i wyciągną na drugi fotel, żeby otworzyć jej drzwi od strony pasażera. Popatrzyła się na niego spode łba, jakby zrobił coś niewybaczalnego i analizowała swoje ewentualne wyjścia. Roztrzaskany rowerek nadawał się w najlepszym wypadku na złom, a jej kochana rodzinka zostawiła ją kompletnie samą, bez jakiegokolwiek środku transportu, nie licząc oczywiście starej hulajnogi, którą nie zajechałaby nawet na podjazd. Jeszcze raz popatrzyła się na Idiotę i niestety musiała się zgodzić na najgorsze. Zatrzasnęła znienacka drzwi, tak żeby Sam ledwo zdołał uratować swoją piękną twarzyczkę i obrzuciła go wrednym spojrzeniem. Po czym podeszła do tyłu i usiadła na tylną kanapę. Tu było jej wygodnie i przynajmniej nie musiała się na niego patrzeć.
- Dobra, ale szybko, bo niedawno jadłam - wycedziła, wpatrując się w odbicie jego niebieskich oczu w tylnym lusterku auta. Odwróciła wzrok i próbowała myśleć o jakichś błahostkach.
- Czekamy jeszcze na kogoś - odrzekł po chwili, powstrzymując się od wybuchu śmiechu. Pechowo, ten rechot był bardzo zaraźliwy, więc Megan z trudem powstrzymała się, żeby nie parsknąć jak idiotka. Zacisnęła wargi i wcisnęła ręce między kolana. Przysunęła się na środek, żeby, wbrew sobie przyjrzeć się mu i ewentualnie wydusić, co miał na myśli.
- Czyli...?
- Może jednak usiądziesz z przodu? - zaproponował, wyciągając w jej kierunku rękę. Spojrzała na nią, przez chwilę kontemplując zaciekle. Jego promieniejące oczy patrzyły na nią z lekkim rozbawieniem, a koszula, którą miał na sobie, pachniała tak wspaniałą wonią gumy do żucia i lawendy. Zamknęła oczy i powstrzymała się chociaż przed popełnieniem tego błędu. Nabrała z sykiem powietrza i na powrót próbowała przemieścić się bliżej okna, żeby wysiąść.
- Wiesz, co? Chyba jednak zaryzykuję i się... - zaczęła, chcąc pociągając za klamkę. Lecz ktoś ją ubiegł i w jednej chwili władowało się na nią trzech ogromnych chłopaków. Blondyn i dwójka szatynów usiedli, ściskając ją na środku. Przywitali się robiąc przy tym niezłe zamieszanie, przybijając sobie piątki, żółwiki i inne gesty. Przez to Megan mogła dobrze przyjrzeć się im z bliska. Byli lepiej zbudowani, niż Sam. W sumie on nie miał nawet zaczątków bicepsów, w porównaniu do tego siedzącego obok. Każdy miał starannie dobrane ciuchy i dodatki, a twarze dość poważne i idealnie opalone. Znała ich. To były "psiapsułeczki" Samusia. Wszędzie ze sobą chodzili, zapewne osobno nie potrafiliby nawet skorzystać z toalety. Och, tak. Ten moment byłby idealny, żeby tylko tak bardzo ją nie zgniatali tymi idealnymi ciałami, bo to, wbrew pozorom, trochę bolało.
- Dziś wielki dzień - wrzasnął ten najlepiej zbudowany z brązową czupryną, chyba od futbolu. A przynajmniej świtało jej coś w głowie - kilka razy widziała go na boisku, kapitan tej ich marnej "drużyny".
- Zmknij się, idioto - warknął Sam, wskazując na próbującą złapać oddech dziewczynę. Był praktycznie odwrócony do nich. Nie zważał na to, że wciąż stali w poprzek chodnika, zawadzając ludziom. W jednej sekundzie wszyscy spojrzeli na nią, całe towarzystwo z tyłu znieruchomiało rozumiejąc, że nie są sami. Zapadała niezręczna cisza. Lekko krępująca sytuacja ciągle nie chciała się zmienić, a nikt nie podejmował żadnego działania oprócz patrzenia się. Oczy - intensywnie ich używali.
- Nie przeszkadzajcie sobie, może jakoś przeżyję bez tlenu, w końcu ewolucja matką każdego organizmu - przerwała milczenie, wiercąc się jak tylko potrafiła.
Popatrzyli po sobie, a przez ich twarze przebiegło krótkie rozbawienie.
- Megan, jak mniemam - zaczął w końcu blondaś siedzący najdalej od niej. Przegrupowała się trochę, popychając mięśniaka łokciem i w miarę się odwróciła. W pewnym sensie poskutkowało, ponieważ widziała go bez zarzutów... wciąż na bezdechu. Miał bystre oczy, które patrzyły na nią z zaciekawieniem, trochę odróżniał się od pozostałych. Nie był bosko przystojny, ani nie przypominał przyszłego kulturysty... dostrzegła jego zapakowany plecak oraz jakiś podręcznik w ręce... i ją olśniło:
- A... ty... zapewne mózg tej koloni pierwotniaków... jesteś - próbowała zapobiec zmiażdżeniu swoich płuc, rozpychając się każdą kończyną. - Wiesz, co? Perspektywa przedniego siedzenia zyskała teraz wiele na atrakcyjności, ty KRETYNIE - poinformowała kierowcę, zsuwając się z miejsca. I właśnie w tej chwili dołączyła do nich Candy, zajmując fotel obok Sama. Pocałowała go w policzek i przywitała się ze wszystkimi. Uwodzicielsko odgarnęła swoją platynową szczecinę obciętą do ramion i spojrzała zalotnie na wpatrzonych w nią chłopaków. Na Megan w ogóle nie zrobiło to żadnego wrażenia. Ba, była dla niej niemal obojętna, ale i tak postanowiła zrobić swoje. Oparała się o przednie fotele i popatrzyła na niego z wyrzutem. Mimo pięknych ciał przylegających do niej, pomijając fakt, że to zboczeńcy, nie dała rady usiedzieć w tym aucie dziesięciu minut. Wepchnęła się między nich i odrzuciła włosy do tyłu tak, żeby uderzyć nimi o twarz Candy. - Ty znienawidzony przeze mnie człowieku! - Zwróciła się do niego, wywijając istne akrobacje, żeby nie dać się zmiażdżyć. - Hej, ty! - wskazała na bruneta z jej lewej, który wciąż próbował ją objąć. - Łapska przy sobie!
- RJ, chyba coś niedawno omawialiśmy... - Sam próbował przywołać do porządku "obmacacza". Bez większych rezultatów, ponieważ jego duże, szare oczy wciąż z wielką uwagą wodziły po jej całym ciele.
- Daj spokój, praktycznie cię znam, Meg. A więc darujmy sobie tą twoją dziwną gierkę i przejdźmy do sedna - uśmiechnął się promiennie. Złapał ją w tali, usadawiając z powrotem na bardzo ograniczonym miejscu, jeżeli to można było tak nazwać. Oczywiście obok siebie. Szybko się od niego odsunęła, tym samym wchodząc na kolana osiłka, który też nie oszczędzał sobie tarcia. Ale głównym problemem został i tak pan ciacho bez najmniejszej skazy.
- Zabieraj się! Dlaczego jest cię tak dużo?! - wywrzeszczała, odpędzając jego ręce od siebie.
- Jestem porządnym mężczyzną! I mam ładną twarz... Powiedz jej, Jack! - zaczął histeryzować jak na najpiękniejszego przystało. A chwilę później każdy prowadził kilka odrębnych konwersacji. Nigdy jeszcze aż tak ją nie bolała głowa. Nie miała pojęcia co zrobić, więc postanowiła zastosować najlepszą metodę, którą kiedykolwiek mogła sama opracować:
- Wysiadam! Poproszę rachunek - oznajmiła, przepychając się do drzwi. A żeby to zrobić musiała się prawie położyć na osiłku Jacku. Z czego jak najbardziej skorzystał. - Będziesz się tak na mnie gapił, czy otworzysz te cholerne drzwi?! - warknęła do niego.
- Poniekąd się boję – bąknął, rechocząc pod nosem.
Odwróciła się majstrując przy drzwiach, aż w końcu usłyszała kliknięcie blokady zamków, a następnie dostrzegła, jak Sam wkłada kluczyk do stacyjki. - O nie, nie nie! - wskazała na złowrogo śmiejącego się Sama. - Nawet mi się nie waż, bo zostaniesz kaleką do końca życia! - zapewniła z miną seryjnego mordercy, którym obiecała sobie zaraz zostać. Lecz tak jak zawsze posłał jej tylko ogłupi uśmieszek i wcisnął gaz do dechy. Gwałtowny ruch samochodu zepchną ją na klatę, jak się domyśliła, Jacka, i szarpnął w bok. W końcu zrozumiała, że tych płatków długo w żołądku nie utrzyma. Dlatego zaczęła gorączkowo rozglądać się za jakimkolwiek wyjściem na zewnątrz. Choćby miała wyskoczyć przez okno. Zzieleniała oparła się łokciem o kolana umięśnionego chłopaka i popatrzyła mu w oczy.
- Załóżmy, że otworzę okno, do którego nie dosięgam. Wypchnąłbyś mnie wtedy skracając moje cierpienie? - zapytała bez ogródek, powstrzymując swój gniew, który coraz bardziej chciał znaleźć ujście z jej napiętego ciała.
Pierwsza reakcja na jej, niemalże w jej języku, błaganie - roześmiał się. Nie myślał, że mówi serio, ale z jej miny mógł wywnioskować tylko jedno - że to najzwyczajniej w świecie żartem nie było. Z wciąż przyklejonym uśmiechem na twarzy odchrząknął i wymruczał:
- Księżniczko, po co marnować tak cudowną... osobowość? - spojrzał na jej pupę i ponownie zarechotał. - Wystarczy wypchnąć tego obok – spojrzał na RJ'a, który zawzięcie z kimś smsował. Na widok ich spojrzeń od razu przerwał i wyskoczył z tekstem:
- To jak będzie, dasz się zaprosić na obiad lub ewentualnie poobłapiać?
- RJ! - wrzasną rozwścieczony Sam.
- Do kwestii wypychania wrócimy później – obiecała "superklacie" i spojrzała na Sama. Właśnie puścił kierownice i odwrócił się do całej czwórki. Wytrzeszczył oczy i każdy domyślił się, że to nie jest znak pojednania. Widok Megan leżącej na chłopakach, nie za bardzo go zachwycił. Spojrzeli po sobie i po raz kolejny wypadło na Megan. Zgodnie wskazali na dziewczynę, a ją było stać tylko na niewinny uśmieszek. - Megan! Co ty na nich wyprawiasz?! Wiesz... - zaczął z miną, jakby właśnie dostał w twarz - to bardzo... nieprzyzwoite! I jestem bardzo... twoją postawą... zawiedziony! - wyjęczał, próbując nie wybuchnąć, po czym wskazał brodą na siedzącego po drugiej stronie chłopaka. - George, to twoja wina! Pilnuj tych nieokiełznanych potworów - prawie wykrzyczał i na powrót przeniósł wzrok na Megan.
- Hmm... zazdrosny jesteś? - wypaliła. A że w dalszym ciągu leżała na "herkulesie", o wiele jej sprawę ułatwił. Oparła się o stalowe mięśnie, boleśnie się przekręciła i usiadła na nim w odważnej pozycji. Zarzuciła mu rękę na szyję i zrobiła wredną minę.
- Nie.... O nie! - pomachał z niedowierzaniem głową, a jego oczy rozbłysły czystym gniewem. Zanim ktokolwiek zdążył załapać co się dzieje, rzucił się na Jacka. Dwójka po lewej od razu zareagowała, odpychając go i uspokajając. Nie miała pojęcia, co tak na niego zadziałało, ale musiała się przyznać, że serce podeszło jej do gardła. Oczywiście nie dała po sobie tego poznać. Utkwiła wzrokiem w miotającego się bałwana i zdała sobie sprawę z jednej ważnego szczegółu, którego wcześniej nie dostrzegła - nikt nie kierował samochodem, a zbliżali się do zakrętu.
- Dobra, już siadam - burknął wciąż zerkając na tyły. - Ale jeszcze pogadamy. Tak, mówię o was, matoły - wycedził, celując w RJ' a i Jacka paluchem. Oboje skrzywili się na tą myśl i zaczęli się nawzajem obwiniać. A w tym samym czasie Candy ujęła w dłonie twarz Sama i zaczęła go pocieszać z głupkowatym uśmieszkiem na swoim wymazanym kosmetykami obliczu. Kompletnie się na niej skupił, a skręt był coraz bliżej.
- Sam... - zaczęła lekko zaniepokojona. - Pajacu!
Wciąż nic.
Nie, dureń na pewno to widzi - uspokajała się Megan. Nie, nie dała rady. Cycata lalunia była dla niego ważniejsza:
- Sam, kierownica! - krzyknęła przeraźliwie, mając przed oczami wielki budynek. W mgnieniu oka chwycił "ster" i w ostatniej chwili mocno zakręcił. Bez jakiegokolwiek uprzedzenia odskoczyła od Jacka, lądując na drugim napaleńcu.
- Bez dotykania! - fuknęła ostrzegawczo, a chłopak uniósł teatralnie ręce dając znak, że nic nie robi. Złapała się za głowę i próbowała pozbierać się po ostrym szarpnięciu. Lecz gdy rozejrzała się, zrozumiała, że na nikomu to co się tu dzieje nie zaimponowało. Każdy wrócił do poprzednich zajęć. Tak jak ona miała zamiar to zrobić. Z lekkim zdziwieniem na twarzy podczołgała się do trzeciego przystojniaka, co było jej nowym planem. - To teraz oficjalnie, bystrzacho. Megan mam na imię - wysapała. Spojrzeli sobie w oczy i przez chwilę odpowiadały jej same krzyki pozostałej części "załogi".
- A mnie te stado barnów nazywa George - podał jej rękę i schował swoją książkę. Bez wachania uścisnęła ją i wyszczerzyła zęby.
- Miło mi. A teraz pozwól, że usiądę ci na kolanach, ponieważ czuję się dotknięta. I to nie jeden raz...
- Bo nikt tu mnie nie słucha! - wtrącił Sam.
Odwróciła się do dwójki, na których leżała i zmroziła ich karcącym spojrzeniem. Oboje spuścili głowy udając skruszonych, a później powrócili do "pomagania" jej rękoma.
- Jasne, wszystko, żebyś była nienamacalna - odparł z jeszcze szerszym uśmiechem. Na to Megan nie czekając ani chwili dłużej, stanęła na kolana i przekręciła się na bok, aż w końcu miała tą sposobność usiąść na nogach George'a. Odetchnęła z ulgą opierając się plecami o drzwi. Teraz miała idealny punkt obserwacyjny na każdą rękę w tym samochodzie.
- Dzięki - odparła po chwili. - Całkiem nieźle się na tobie siedzi.
- Zawsze do usług - dodał i oboje skwitowali to wybuchem śmiechu. Jeszcze raz spojrzeli po sobie i w końcu Megan poczuła, że czuje się dobrze. Chłopak był w prawdzie podobny do Sama z wyglądu i kretyniastego koloru włosów, ale od niego biło w swoim rodzaju ciepło, którego nie mogła opisać. Wiedziała, że mogła się z nim zaprzyjaźnić choćby dzisiaj. A przynajmniej nie miałaby nic przeciwko.
- Wiecie, może nie powinniście się tak integrować? - napomknął Sam, przyglądając się im w każdym możliwym lusterku z niezadowoloną miną. Candy w dalszym ciągu trzymała go za rękę, szepcząc coś do ucha. Wyglądało to tak kiczowato, że teraz zapewne każdy z chęcią puściłby pawia. Ich spojrzenia po raz kolejny spotkały się w tylnym lusterku. Teraz w głębokim błękicie dostrzegała nutę rozwścieczenia i złości. No a że trzeba nazywać rzeczy po imieniu, nie można pominąć faktu, że byli na siebie źli jak nigdy dotąd. Każde chciało przyłożyć drugiemu wszystkim, co dorwie. Choćby to była agrafka. Pokazali sobie języki, po czym skierował wzrok na szkolny parking, na który właśnie wjeżdżali. Przed boiskiem zaparkowane były dwa potężne autobusy szkolne, a wokół nich zebrała się gromada uczniów z kilku klas. Na czele stał jeden, lekko siwy nauczyciel. Megan aż za dobrze go znała, a on za dobrze znał ją. Oboje zawsze wchodzili sobie w paradę, zazwyczaj nieświadomie. Zabawne, że nikt jej o tym nie uprzedził. Ot taki spontaniczny wyjazd do znienawidzonego przez wszystkich muzeum.
- Wysiadka - rykną Sam, kiedy znienacka zahamował. Najpierw popatrzyli się na niego nie wiedząc o co chodzi, a dopiero później posłusznie wypakowali się z samochodu, a raczej wypadli. Wychodząc jako pierwszy, mocno trzasną drzwiami i popędził, żeby otworzyć je też Candy. A że Megan i George byli w najmniej komfortowej sytuacji, wyczłapali się ostatni, obijając głowy o sufit. Ale w końcu zrobili to, wciąż powstrzymując śmiech. Musiała się przyznać, że w pierwszym zamyśle nie miała zamiaru nikomu dziękować za podwózkę w tej ciasnocie, ale że Idiota miał fajnego przyjaciela, postanowiła to zrobić. Przecież ktoś musi choć trochę złagodzić sytuację. A więc okrążyła razem z George'em samochód i już otwierała usta..., niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że trafiła na moment, w którym całował się z Candy. I nie było to jakieś zwykłe cmoknięcie. Aż trudno było uwierzyć, że to nie jest scena z jakiegoś romansidła. Sam naparł na nią i jeszcze mocniej, wpił się w jej usta, a bogini prostownicy założyła mu ręce na szyję i przycisnęła do siebie. Nawet RJ' owi opadła szczena i nie odpisał na wciąż przychodzące sms'y. A cisza wokół i opuszczone kopary mówiły same za siebie.
- To... to powinno być zakazane! - wykrzyczała w myślach. Za publiczne okazywanie uczuć są kary, a ona już obmyślała, jak ich wsadzić za kratki na dożywocie. Nie mogła na nich patrzeć. Odwróciła wzrok w inną stronę powstrzymując łzy wściekłości. Nie chciała wiedzieć co tak na nią działa, i dlaczego, ponieważ miała inną potrzebę, która przyćmiła wszystko. Odczekała w ciszy, aż w końcu się od siebie oderwą i wkroczyła do gry. Sam patrzył się na nią z nienawiścią, aż niemalże od niego iskrzyło, to nie przeszkadzało. Sama wyglądała niewiele lepiej. Bezceremonialnie otarł usta wierzchem dłoni, lecz bez krzty uśmiechu. Wciąż przyglądał się jej z tym przerażającym błyskiem w oku. Podeszła powoli do skwaszonego Sama zaciskając dłonie na pasku torby, po czym grzmotnęła w niego z całej siły:
- Dzięki za podwózkę! 
Odwróciła się na pięcie. Nie spojrzała za siebie i nie miała zamiaru jeszcze kiedykolwiek patrzeć na jego amory...  nie chciała widzieć tego bufona. Nie zasługiwał na jej przetrawione patki ze śniadania... Nawet walnięcie go torbą nie było jego warte. Wytarła z policzków łzy i przyspieszyła tępa, żeby jak najszybciej dołączyć do grupy.
Patrząc na to, Sam miał nieodpartą chęć zacząć się z nią kłócić. Po prostu pójść tam i ją zaczepić, tak jak to zawsze robił. Ale wiedział, że prawdopodobnie nie wyszedłby z tego żywy. Złość kipiała w nim uświadamiając mu, co właśnie zrobił. Może miała rację przezywając go od różnych... może po prostu stwierdzała fakty. Przeklną pod nosem i z całej siły walnął pięścią w bok samochodu, aż w karoserii powstało niewielkie wgięcie. Szarpnął za swój plecak, bez słowa ruszając w kierunku dziewczyny.
Matołowaty skretyniały gamoń! Nawet to nie oddawało jego prawdziwego antyuroku. Z wielką chęcią zawróciłaby i jeszcze mocniej mu dokopała. Nie miała żadnego motywu, ale widząc ich, coś w niej zaskoczyło. Coś, co bolało jak diabli i nie dało się za cholerę pozbyć. Zagryzła wargę uspokajając się. Jej dłonie były ściśnięte w pięści i tylko szukała zaczepki, żeby komuś spuścić łomot. A najlepiej osobie z blond czupryną i niebieskimi jak denaturat oczami! Podeszła do grupki ludzi i nawet nie musiała użyć perswazji, żeby zeszli jej z drogi. Zapewne sam jej wygląd budził w każdym zgrozę. Ale to były niezbite fakty - wyglądała jak koszmar każdego frajera.
- ... i nie mówcie do mnie "panie profesorze" - wszyscy z uwagą wpatrywali się na odstawianą przez pana Ticketa szopkę z elementami przedrzeźniania uczniów. - Albo "panie Ticket'cie" - powiedział przeraźliwie cieniutkim głosem. - W ogóle do mnie nie mówcie i na mnie nie patrzcie, rozumiecie? Jesteście po prostu stadem baranów, które pewnie nawet nie przetwarza tego, co do was mówię - dokończył z ponurą miną. Och, ona aż za dobrze wiedziała co miał na myśli. Sama chciałaby się rozpłynąć i uciec od tych pełnych przerażenia ślepiów. I miała taką okazję - autobusy były otwarte. Teraz potrzebowała jednego...
- Ty, pulpet - zwróciła się do potężnego chłopaka z gimnazjum. Wyglądał jak przeciętny haker i na sam dźwięk jej głosu kręcone włosy stanęły mu dęba. - Wiem, że masz M&M' sy! Dawaj! Albo...
- Nie chcę wiedzieć! Wciąż chodzę do psychologa. Bierz i zostaw mnie w spokoju! - spanikował, wyciągając z plecaka niewielkie opakowanie cukierków.
- Czekoladowe, a nie orzechowe, gamoniu!
- Już, tylko nie po twarzy! - skulił się i rzucił jej ulubione słodycze.
Podeszła do niego i wcisnęła mu do ręki kilka dolarów.
- Dobry z ciebie dzieciak. Może wyjdziesz jeszcze na ludzi - wybąkała i poczłapała do pojazdu.
- Hej ty tam... - zaczął nauczyciel obojętnym tonem. - Muszę przeliczyć...
- Dobrze, psze pana. Niech pan powtarza materiał z podstawówki. Przecież ktoś w tym kraju musi umieć dodawać - wydukała, wchodząc po stromych stopniach autokaru.
- Stop - zatrzymał ją na ostatnim schodku. Niechętnie odwróciła się i przewróciła oczami. - Podlegasz mojemu wspaniałemu geniuszowi..., i ja ci to mówię, że masz tu przyjść... inaczej lunch z dyrciem.
W tej chwili wszyscy w napięciu na nią spojrzeli, czekając aż coś odpowie. Oczekiwali od niej czegoś głupiego i niezgodnego z prawem. A co miała niby zrobić? Zatańczyć? Niestety, nie dzisiaj. Spojrzała w tłum, gdzie odnalazła wzrokiem Sama z miną zbitego psa. Skrzyżował ręce na piersi i bacznie przyglądał się poczynaniom Megan. I wtedy ją natchnęło. Gniew na powrót ogarnął całe jej ciało, nie dając jej innego wyboru. Oparła się o wewnętrzną ścianę autokaru i spuściła wzrok na buty.
- Jeżeli pan jeszcze nie zrozumiał mojej subtelnej aluzji, to może dodam jakieś sprostowanie - spojrzała się w jego niewzruszone oczy. - Tak jak pan ma swoich uczniów, tak i ja pana zachcianki, mam gdzieś. Najzwyczajniej w świecie to walę!
Uczniowie stali oniemiali spoglądając to na nią, to na nauczyciela. Nikt nie miał tyle odwagi, żeby pogratulować postawienia się temu znęcającym się psychicznie potworowi.
- A teraz – kontynuowała grzecznie - idę usiąść na ten cholerny fotel i zjem te oto cukierki. I naprawdę nie obchodzi mnie, co pan zrobi! A najlepsze jest w tym to, że nikt mi w tym nie przeszkodzi! - spojrzała wyzywająco na Sama i weszła do środka. - Aha, proszę powiedzieć Brunnerowi, że na lunch chcę schaboszczaka.
Rzuciła się na miejsce z samego tyłu i założyła ciemne okulary, a na nie naciągnęła kaptur. Przesuwając się jak najbliżej okna podkuliła nogi, nie przejmowała się, czy coś z nią zrobi, czy nie... I tak miała już pełną "kartotekę szkolną", którą trzeba było przedłużać dodatkowo wklejonymi kartkami. Jeden występek różnicy nie zrobi. Wpatrywała się jeszcze przez chwilę na zszokowaną grupę i próbowała zgubić wzrokiem Sama. Gdzie tylko nie spojrzała widziała albo go albo jego niunię. Jedyny tego plus był, że nie byli razem. To się dla nich chwaliło. Pan Ticket najwyraźniej uszanował jej wybór i zmienił temat, powracając do nękania swojej klasy. Otworzyła swoją upragnioną paczkę M&M' sów i modliła się w duchu, żeby wystarczyło jej do końca drogi.

Jak się okazało, cukierki skończyły się po całych dwóch minutach drogi. Wiedziała, że wszyscy na nią patrzą.
- Jeszcze raz pytam - odezwał się pan Ticket przez mikrofon. - Który. Gnojek. Wyrwał. Mi. Fotostory. Z. Gazety?! - Wszyscy ucichli jak nigdy. - Dobra... macie zdrowo... przegwizdane - odwrócił sie do niej i posłał dziwne, mrożące krew w żyłach spojrzenie. Pomachała mu z durnowatym uśmieszkiem i schowała się przed kolejnymi spojrzeniami.
- Widzę go - szepnęła Juliet. To jedyna osoba, która była upoważniona do siedzenia z nią w ławce i na szkolnych wycieczkach. Nie była jakoś specjalnie obdarzona inteligencją, lub innymi talentami... w prawdzie nic nie umiała, ale fuchę najlepszej przyjaciółki ktoś musiał zgarnąć. - Widzę! Patrz, patrzy na nas! Sam... on jest... i tak ładnie pachnie - nie mogła powstrzymać słowotoku. Tak jak zawsze. Wielbienie Samusia to choroba, jak się okazuje, nieuleczalna. Nawet egzorcyzmy i woda święcona na to nic nie poradziły.
- Nie spojrzę na tego błazna, choćbyś miała sypnąć na temat fotostory - syknęła szeptem.
- Ale tylko zerknij!On dziś tak cudownie wygląda! - upierała się przy swoim.
- Lepiej znajdź mi M&M' sy, bo już czuję kolejną falę złości i płaczu - zaczęła, obgryzając paznokcie. - Podzielę się z tobą, słowo.
  Przyjaciółkaspojrzała na nią z rozbawieniem i po chwili wrzasnęła na cały autokar:
- Kto ma M&M' sy?
- Czekoladowe - podpowiedziała szeptem Megan.
- Czekoladowe - dodała, ale nikt się nie zadeklarował. Nawet nie oderwali się od swoich zajęć, a w autobusie wciąż panował harmider. Każdy rozmawiał o czymś innym, robił coś innego... mając ją głęboko - Dla Megan! - Teraz każdy przerwał swoje i skierował wzrok na drobną blondynkę z tyłu. Megan zdążyła nasunąć na nos kaptur i, mimo szczerych chęci, miała ochotę zlać Juliet, za bezinteresowną pomoc. Wtedy do akcji wkroczył pan Ticket:
- Tylko ja w tym autobusie jestem upoważniony do ogłaszania ogłoszeń, panno przyjaciółko panny Thompson - zaczął, podchodząc do dziewczyn na samym końcu. - Chcesz może władować się w kłopoty tak jak twoja psiapsiółeczka? - Był już przy nich, oparł się o jej fotel i spojrzał w przerażone oczy. Łamanie słabych umysłów było poniekąd formą rozrywki starego tetryka. Westchnęła i po raz kolejny chciała wywalić swoje głupie sumienie przez okno. Wstała, opierając się kolanem o fotel i wypuściła powietrze z płuc. Jeszcze jedna kara na dziś była już dla niej fraszką:
- A jak napiszemy na kartce ogłoszenie i panu zapłacimy, to przeczyta pan to do swojego super-hiper mikrofoniku? Przecież... lubi pan różne... płatne usługi.
Przeniósł na nią wzrok i wiedziała, że tym razem chyba nie zostanie obojętny.
- Zabawna z ciebie osóbka, Megan.
- Proszę się nie łamać, nie dużo panu brakuje. Może Candy pożyczy panu kilka skąpych ciuszków i wtedy... jak będziemy miały drobniaki...
- Słuchaj - zaczął przeraźliwie poważnie. Zmarszczył brwi, intensywnie się zastanawiając, co powiedzieć. - Nigdy cię specjalnie nie lubiłem, nawet się nie starałem..., ale teraz awansowałaś na kolejny poziom - wszyscy zamilkli, a jedyny hałas stanowiła praca starego silnika pojazdu. W pewnym momencie nawet ją przeraził widok tych nieprzyjemnie świdrujących ją oczek. - Pojmujesz?
- Zabawne, bo to ostatnia rzecz jaką bym chciała pojąć - warknęła, lecz wewnątrz jej osoby panowała atmosfera obojętności.
- Zobaczymy, czy u dyrektora będziesz tak... dowcipna - zrobił głupią minę i odszedł. - Dwa razy - dodał, siadając z samego przodu.
- To co, ma ktoś te M&M' sy? - skorzystała z okazji, gdy wszystkie ślepia skierowane były na nią.
W odpowiedzi ktoś na początku, wystawił rękę zza fotela z dużą paczką cukierków. Czekoladowych, których teraz tak rozpaczliwie potrzebowała. Bez wahania zignorowała karcące spojrzenie opiekuna i poczłapała do ręki. Złapała saszetkę, muskając wierzch dłoni darczyńcy. Na widok Sama odruchowo odskoczyła w bok, lądując na jakiejś dziewczynie. Zuch z niej - wymioty też powstrzymała.
- Gdzie zgubiłeś swoją... pannę? - warknęła, próbując wstać.
- Leżysz na niej – wychrypiał rzeczowo, próbując wykrzesać z siebie choć trochę tej wrednej nutki. Zdecydowanie się nie udało. Jedyny plus tej krępującej sytuacji - dziewczyna mogła, bez żadnych konsekwencji poobijać tą piszczącą miotłę łokciami.
Podłokietnik boleśnie wbijał jej się w udo, a Candy, jak się okazało, wcale taka grzeczna i potulna nie była. I to ją bolało... bardzo. Bólem rozchodzącym się po całym ciele. Sam, chcąc być miły, uprzejmie wyciągną w jej kierunku dłoń. Znów to robił - przyszpilał ją swoimi niebieskimi smutnymi oczami coraz bardziej się do niej przybliżając. Nawet jej zrobiło się go żal. Na jego nieszczęście na Megan trzeba było znacznie więcej, żeby się pilotowała. W jej głowie wciąż siedział obraz sprzed kilku minut. Nawet się nie zastanawiając, odepchnęła jego rękę.
- George, pomóż mi - wykrztusiła.
Gdy siedzący tuż obok niego blondyn bez słowa pomógł jej wstać, odetchnęła z ulgą. Obu obrzuciła pytającym spojrzeniem, lecz nikt nie miał zamiaru wytłumaczyć jej tych posępnych min, dziwnych humorków... Usiedli w milczeniu i zostawili ją tak jak stoi.
- Dzięki - bąknęła i niemalże pobiegła na swoje miejsce. Z nikim nie chciała rozmawiać. Zwyczajnie przytuliła się do okna i pogrążyła smutki w ulubionych drażetkach.