niedziela, 6 grudnia 2015

ROZDZIAŁ IV nieszczęścia chodzą tylko po Megan Część 3


Ten post specjalnie dedykuję pazernej Addie Della Robbii :p

Czuła się jakby leciała, grawitacja ni stąd, ni zowąd zniknęła. Nie jest to dobry znak - każdy by pomyślał. Miałby absolutną rację. Tyle że gdyby to on był na ich miejscu też miałby wątpliwości i mętlik w głowie. Oboje spojrzeli przez przednią szybę i przez ułamek sekundy dostrzegli, jak spadają. Żadne nie miało nawet odwagi krzyknąć. Całość potoczyła się zbyt szybko.
Wszystko stało się dopiero jasne, gdy jeep z siłą uderzył w gładką taflę wody. Momentalnie przez wszystkie szczeliny, i oczywiście dwa wybite okna, do środka zaczęła wlewać się woda w zastraszającym tempie. Siła wlewającej się H2O była nie do opisania. A szok z jakim miała się przyjemność spotkać, jeszcze bardziej potęgował niepokój. W mgnieniu oka wszystko zostało zalane, zanim jeszcze zrozumiała, co się stało. Siła wyparcia wypchnęła ich pod sam dach, zrobiło się zdecydowanie za groźnie. Jeszcze bardziej zasapani i napięci spojrzeli po sobie ostatni raz.
     -     Idiota! - wrzasnęła z trudnością, ponieważ poziom wody wciąż wzrastał, aż chłodna ciecz okalała całe jej ciało z niemiłym uczuciem. Wiedziała, że więcej siły w sobie nie znajdzie. Miała po prostu dosyć. Zaczęła się szarpać, nie bacząc na siłującego się z klamką Sama. Poszła w jego ślady, ale nic nie wskórała. Nacisk na drzwi był zbyt silny. To naprawdę był koniec. Poczuła potworne zmęczenie tak okrutne, że nie sposób było go zlekceważyć. A następnie silny ucisk na klatkę piersiową, na płuca. Z wielkim trudem utrzymywała świadomość, próbując ignorować ten irytujący spokój i ciszę. W dużej części pomogły jej w tym niezidentyfikowane bliżej pasy mieniących się bąbelków ostro przeszywających wodę z każdej strony. W tej samej sekundzie zreflektowała się, iż były to naboje z broni wycelowane prosto w nich. Spojrzała zszokowana na zlewające się z błękitem wody oczy Sama. Mogłaby przysiąc, że z emocji buzujących w jej ciele zaraz zwariuje. I mimo to jej powieki z każdą cenną chwilą robiły się coraz cięższe i cięższe. Miarowo wypuściła część zmagazynowanego tlenu i bezwładnie zaczęła opadać w momencie, gdy ostrzał został przerwany, wnioskując z sytuacji nie na szczególnie długi czas.
Może właśnie tak byłoby najlepiej... jeżeli miała już rozpatrywać swoją śmierć pozytywnie, to dużym walorem była cisza. Niestety w żadnym możliwym razie nie chciała utopić się z Samem. To po prostu uwłaczałoby jej stalowym zasadom. Resztkami sił wsparła się na jego ramieniu i długo nie musiała czekać na odpowiedź. Poczuła silny uścisk jego dłoni w tali i następnie została wypchnięta przez otwór po szybie. Wszystko dookoła wirowało. Ciemności w głębinach zapewne nie były jakąś nowością, lecz wciąż zaskakiwało ją to, że niczego nie widziała. Straciła orientacje. Nie miała już pojęcia gdzie jest góra, a gdzie dół. Jedyne co jej mózg rejestrował to ciepłe objęcia chłopaka, ciągnące jej zamarznięte mięśnie ku górze. Chciała wprawić w ruch swoje ciężkie ramiona, lecz nie mogła. Pozostawiła je bezwładnie falujące w głębi. Cała odrętwiała zaczęła zatracać się, w tym wypadku, przyjemnej apatii. Wokół niej znajdowała się tylko mokra, czarna nicość, przez którą nic nie widziała i zaczęła się dusić. I nie przeszkadzały jej już ani trochę obolałe, zsiniałe z zimna kończyny, chłód i egipskie ciemności. Mając coraz liczniejsze mroczki przed oczami, wypuściła ostatni zapas zaczerpniętego wcześniej powietrza. Gromada srebrzystych bąbelków powędrowała w górę, zostawiając ją daleko w tyle. Uśmiechnęła się gorzko i wtedy naradę zaczęło brakować jej tak teraz upragnionego tlenu. Wszystko w środku płonęło z braku powietrza. Zacisnęła swoje sine od chłodu wody wargi i czekała na wynurzenie. Nic jednak podobnego się nie stało. Walczyła żeby odruch zaczerpnięcia powietrza poprzez otworzenie ust nie wygrał nad rozsądkiem. Nie było to jednak coś nad czym mogła zapanować. Nie zdołała nic zrobić, na miejsce pustki w jej płucach w końcu przeniknęła żrąca woda . Wdarła się z impetem, powodując niemiłe krztuszenie się. Zaczęła panikować, ponieważ płyn w jej pęcherzykach płucnych powoli ją zabijał. Zachłysnęła się jeszcze raz i dostała lekkich drgawek. Miotała się na każde możliwe sposoby, lecz wiedziała, że to jej nic nie przyniesie. Skostniały z chłodu uścisk zelżał, co od razu spotkało się z gwałtowną reakcją Sama. Jeszcze mocniej ją do siebie przyciągną, modląc się w duchu, żeby te drobne ciałko jeszcze trochę wytrzymało. Z jej punktu widzenia było to wielce wątpliwe. Resztkami sił próbowała odruchowo pozbyć się całej zalegającej wody. O dziwo nie zaliczyła zamieszczanego w każdym filmie króciutkiego seansu z całego swojego życia. Nie widziała nic oprócz czarnej kurtyny głębi jeziora.
"A więc to już... Czy miało to tak właśnie wyglądać?" - naszła ją odkrywcza myśl. I w jednej chwili wszystko ustało. Była tylko ona, jej drętwiałe powieki i... chwilowo nierozpoznawalny szum wody. Zdecydowanie hałas ten można było określić dudnieniem. Niemniej jednak jej zmęczony umysł nie brał tego pod uwagę. Nie zarejestrowałby nawet bomby wybuchającej pięć metrów od niej. Rozluźniła wszystkie mięśnie i jak szmaciana lalka została bezwładnie wypchnięta ponad powierzchnię wody. Nasilający się szum otaczający ją niemal z każdej strony i niewiele jaśniejsza aura nocy, to do niej dotarło. Nie była jeszcze do końca świadoma. Lecz jedno wiedziała na pewno - nie miała czasu na mimowolne duszenie się, pragnąc wciągnąć jak największą ilość tlenu, gdyż w mgnieniu oka została pchnięta w strumień jakiejś wody padającej na jej głowę zaledwie przez sekundę. Swiat znów zawirował stajac w swojej codziennej postawie, a jej uparcie zaciśnięte powieki powoli się uchylały wraz z silnym kaszlem. Zasłoniła niemal całą twarz dłońmi, pozbywając się resztek niechcianej cieczy z płuc. W końcu uzmysławiała sobie po kolei co się z nią działo. Braki w swojej wiedzy jak najszybciej uzupełniła szybkimi oględzinami i oceną terażniejszej sytuacji. Ani trochę nie spodobały się jej wyciągnięte wnioski. Wciąż była po ramiona w wodzie, nie dosięgała dna i... na boga! była pod spodem jakiegoś wodospadu! Chwila... wodospad był z betonu i miał dziwne zagłebienie w kształcie kanału w którym właśnie przebywała. Szybko ogarnęła wzrokiem cała resztę. Przewód ten ciągną się przez pokażną długość, to na pewno. Mogła też powiedzieć, że na razie nie widziała wyjścia, tylko wodę rzucającą na kontrastowo jasny beton migoczące refleksy. Chlupała przy tym z roznoszącym się echem, a wszystko to zagłuszał ogromnie głośny szum ściany wodnej spadającej na gładką taflę. I ten właśnie "wodospad" maskował cały tunel, który stanowił w tej chwili całkiem dogodne schronienie. Megan odksztusiła ostatnią porcję lodowatej cieczy i w ostateczności zwróciła uwagę na jeszcze jeden detalik. Sam gdzieś przepadł, a jego obłapiające ją ręce razem z nim.
     -     Sam... - wycharczała przez wodę wylewającą się z niej strumieniami. O tak, było jej pełno, w niej, wszędzie dookoła. A że była noc, nie była w stanie dostrzec własnego czubka nosa. Jedyne co odczuwała to powoli ustępujący z jej płuc płyn. - Sam - wychrypiała rozpaczliwie, o dziwo zaczerpując łapczywie powietrza. Nie doceniała tego wspaniałego uczucia, które teraz ją przepełniało. To jednak nie zmieniało faktu, że dreszcze jej nie przeszły, a wzburzona tafla nie ułatwiała jej pozostania na powierzchni. Czując pieczące drapanie w gardle, jakby milion igieł zostało na raz wbite w jej krtań, nie poddawała się. Nie tym razem. Zmusiła się, żeby pozostać na, a nie pod. Chociaż szanse były marne, żeby dopłynęła do jakiegokolwiek brzegu, ba, ona nawet nie widziała wyjścia oprócz kaskady wody. Kolejne wzburzone grzbiety niemiłosiernie smagały jej twarz, a Sama nigdzie nie było. Właśnie to sobie uświadomiła - pomimo ciemności wiedziała, że go nie ma. Po prostu, najbezczelniej w świecie utopił się bez jej pozwolenia, albo chociaż słowa pożegnania. Mimo, że ledwo utrzymywała się na powierzchni a przed chwilą o mało, co się nie utopiła, wstrzymała oddech i zanurkowała na tyle, na ile pozwoliło jej obolałe ciało. Nic nie widziała, oprócz gasnących świateł terenowego samochodu, które swoją drogą były jakieś kilkadziesiąt metrów głębiej. Gdy postanowiła udać się na samobójczą misję, okrutny ból w mostku udaremnił jej to zanim jeszcze spróbowała. Wynurzyła się sykiem wciągającego powietrza i w miarę ustabilizowała swoją pozycję na tyle, żeby móc patrzeć na tonące auto. To był zły pomysł, zdecydowanie zły...
     -     Ty zidiociały kretynie! AAA! - ryknęła na całe gardło, mając głęboko zalewające ją przypływy. Tak, to prawda - pałała do niego olbrzymim żalem. Ale i jednocześnie znienawidziła siebie za to, że w obliczu takiej sytuacji okazała się być za słabą. - Saaam! - spróbowała jeszcze raz, choć była całkiem sama. Jedyne, co mogła zrobić, to lustrować gasnące reflektory terenówki. Zaciągnęła się lodowatym powietrzem i na chwilę zamilkła, nasłuchując jakiejkolwiek odpowiedzi. Nic oprócz bezlitosnego szumu wody. Gwałtownie opróżniła płuca z gazu, i wzięła głęboki wdech, i następny, co przeszło w nierównomierne dyszenie, a później zapowietrzenie. Jej dłoń odruchowo powędrowała do zsiniałych, drętwych z zimna ust. Zacisnęła powieki najmocniej jak umiała i skrzywiła się w grymasie bólu... robiła wszystko, żeby nie uronić łzy, lecz na próżno. Wybuchła histerycznym płaczem, jak nigdy. Nie miała pojęcia co dalej zrobić. Nie wiedziała, co czuć, jak to okazać... Została na lodzie. - Nienawidzę cię! - wykrzyknęła na całe gardło, aż usłyszała swoje ostre echo. Odwróciła się do betonowej ściany i oparła o nie swoje zimne jak lód czoło, a chwilę później do tego żałosnego obrazu dołączyły pięści machinalnie obijające mur. Bez jakiegoś widocznego rezultatu.
     -     Wiem... - sapnął za nią znajomy głos.
Niezwłocznie odwróciła swoje zdenerwowane oblicze i, ku jej zdziwieniu, znajdowała się niebezpiecznie blisko Sama. Kolejne zaskoczenie - kolejne zapowietrzenie.
     -     Ty płaczesz - zauważył słusznie za pomocą blednącej oświaty światła. Jakkolwiek, na jego twarzy nie ujawniało się ani krzty uśmiechu czy nawet podenerwowania. Była tylko zsiniała, blada twarz owiana kamiennym spokojem.
O boziuniu kochana, on ma plan. Cholernie zły i cyniczny plan... - w mig wydedukowała to z tej powagi, którą rzadko kiedy można u niego spotkać. Były to tylko wyjątkowe sytuacje dotyczące śmierci, życia lub picia piwa.
     -     UGH! - zdołała tylko warknąć zbulwersowana i zirytowana całym zajściem. Mimo, że był cały przemoczony i zsiniały, a mokra koszulka przylegała do jego imponującego sześciopaka... Chwila..., przecież tego tu nie było – dokonała kolejnego przełomowego odkrycia, gdy ujrzała coś w rodzaju ogromnego talizmanu zawieszonego na szyi chłopaka. W mieniących się odbiciach wody nie dostrzegała go zbyt dokładnie, lecz ewidentnie mogła stwierdzić, iż te złote cacko z ogromnym wisiorem w kształcie kuli, świecące jak lampki świąteczne nie należał do niego. Wpatrywała się w niego przerywając tym samym swój atak złości, aż Sam skrzyżował ramiona na piersi, aby schować biżuterię. Otrzeźwiło ją to natychmiastowo, jakby te maleństwo miało własne oddziaływanie przyciągające. Przyjęła manewr osłaniający jej skołowanie przy czym straciła równowagę, lekko się podtapiając. Sam w ostatniej chwili złapał ją za ramię i przytulił do siebie.
     -     Musimy się śpieszyć – urwał oziębłym tonem i pchnął ją dość mocno, aby zrozumiała. - Zacznij płynąć w prawo – poinstruował ją wciąż nie zdejmując ręki z jej pleców.

     -     Ale to i tak twoja wina – wyjęczała pod nosem opadając z sił. Nie minęła nawet sekunda gdy pożałowała swoich słów. Poczuła okrutnie rozeźlony wzrok utkwiony w jej osobie. Płynęła dalej, nie mając odwagi odwrócić się do niego i dźwignąć te spojrzenie pełne pustej, aczkolwiek morderczej złości. Mogłaby nawet rzec, że w pewnym sensie bała się zrobić chociażby krok wiedząc, że Sam w każdym momencie może zrobić coś głupiego.

sobota, 5 grudnia 2015

ROZDZIAŁ IV Nieszczęścia chodzą tylko po Megan Część 2

     -     Megan, nic ci nie jest? Błagam, powiedz coś...! - usłyszała zaniepokojony głos Sama. Nie reagowała i jeszcze mocniej zacisnęła powieki. - To... twoja wina! - tylko w ten sposób mógł wyrwać ją z transu. I miał racje. Ciężko dysząc, momentalnie odwróciła się w jego stronę i zerknęła na okrytą strachem twarz. Potworny ciąg powietrza pochodzący od wybitej szyby rozwiewał jej włosy, a ciemność ogarnęła całe wnętrze. Ruszała bezgłośnie wargami, chcąc coś powiedzieć lecz dłonie Sama delikatnie ujmujące jej twarz, kompletnie ją rozproszyły.
     -     Yyy... Ja... - zlustrowała jego zatroskaną minę i przez krótki ułamek sekundy pomyślała nawet, że się o nią martwi. Lecz wtedy zrozumiała, że jadą sto na godzinę, a jego łapska są na niej, a nie na kierownicy.
     -     Co...? Chcesz coś powiedzieć? - zaczął wypytywać swoim aksamitnym głosem, tak jakby na coś czekał.
     -     Kierownica, idioto - wydusiła, a jej wzrok na powrót zbystrzał. Sam opierał się o siedzenie i kierował za pomocą nogi.
     -     Panuję nad sytuacją... - zaczął zrezygnowany, ale ona wcale nie czekała na to, co on powie.
     -     Odwróć się! - nakazała z tętnem przyspieszonym do granic możliwości. To wcale nie było śmieszne. Obrzuciła go swoim morderczym spojrzeniem i przyłożyła w pierś. - I odwieź mnie gdzieś w bezpieczne miejsce! - Nadal nie reagował, więc postanowiła przejść do ogromnie przekonujących rękoczynów.
     -     Dobra, próbowałem... - oderwał od niej ręce i niezadowolony utknął wzrokiem na drodze. To z pewnością była stara Megna.
     -     Och, fajnie, nawet można by powiedzieć.
     -     To super! - w jego głosie na pozór wciąż dało się wyczuć lekkie rozproszenie.
     -     Świetnie - zerwała się i krzyknęła mu prosto do ucha. Dopiero teraz dotarło do niej, że zmierzają gdzieś po mało ruchliwej, wprawdzie pustej, szosie. Było ciemno, a ulicę rozjaśniały jedynie lampy w dużych dziesięciometrowych odstępach. Pomimo zawrotnej szybkości odetchnęła z ulgą i rzuciła się na pluszowe oparcie. Odruchowo spojrzała za siebie, a światła czarnego mercedesa wyjeżdżającego z zakrętu dały jej boleśnie po oczach.
     -     Aaa! - uświadomiła sobie, że zaraz zabije Sama. - Gonią nas, inteligencie z bożej łaski! Dlaczego oni nas gonią?! Przecież nie powinni nas gonić... Ja nic... CO ZROBIŁEŚ?! - wrzasnęła, a porządne przyspieszenie rzuciło ją na siedzenie, ograniczając pole manewru do minimum. I to chyba było odpowiedzią na wszystkie jej pytania i obelgi, którymi planowała go obficie obsypać. Zamilkła i mimowolnie zerknęła przez dziurę w szybie, na rozmywające się światła latarni i przemykającą przed jej oczami drogę. Nie wyglądało to ciekawie. Dwieście na godzinę zaliczyli na pewno.
     -     Chcesz nas zabić? - wydusiła w końcu, co chwilę nerwowo spoglądając za siebie.
     -     Jeżeli nie ja, to oni - wskazał ruchem głowy do tyłu.
     -     Zatrzymaj się gdzieś na poboczu to od razu, załatwię sprawę i sobie do nich pójdę - zaczęła, niechętnie walcząc z wymiotami w gardle.
     -     Zamknij się, Megan! Po prostu się zamilknij! Nawet nie wiesz, co mówisz!
     -     Wysiadam! - rzuciła się do drzwi i szukała jakiegoś wyjścia. Znowu.
     -     Ja z tobą nie dam rady, porąbana pijaczko! - krzyknął i zrobił sztuczkę z kierownicą. Znów poczuła dłonie na swojej tali i odruchowo je strąciła.
     -     Co ty sobie wyobrażasz?! - popatrzyła w jego niebieskie oczy i wezbrał w niej potworny gniew.
     -     To chyba ty sobie wyobrażasz, że przeżyjesz skok z samochodu przy prędkości dwustu na godzinę! Nie pozwolę ci na to! - przygwoździł ją do siedzenia trzymając nadgarstki, lecz nawet to nie podziałało.
     -     Spadaj! Będę sobie robiła co chcę! A twoje zdanie mam głęboko w poważaniu. Mogę cię zranić fizycznie jednocześnie cię nienawidząc! – uśmiechnęła się sarkastycznie i już pasowała się do otworu po szybie. Oczywiście na złość Samowi nie zwracała w ogóle uwagi na rozmywający się krajobraz i wiatr, który wpychał ją do środka.
     -     No nie! - warknął poirytowany chłopak i przyciągną ją do siebie.
     -     Puszczaj! - warknęła, okładając go pięściami. - Aaa!
     -     Bo zaraz sam cię wypchnę! - puścił ją na chwilę, rozmasowując obolałe ręce.
     -     A wiesz, co ja ci zrobię, głąbie?! Zaraz ci pokażę! - dodała rozdrażniona i rzuciła się na niego z zamiarem uszkodzenia każdej części jego ciała. Każdej! W końcu miała prawdziwy powód do tego, żeby spuścić mu porządny łomot. A nawet kilka. Przetrącić mu ten kark, jak to sobie układała w marzeniach!
     -     Tak? Chcesz się bić? No to dawaj, lebiego! - wrzasnął i po minucie tłukli się na całego. To otwartymi dłońmi, to nogami... W zasadzie wszystkim, czym dali radę do siebie dosięgnąć.
     -     Wysadź mnie tutaj! Już wolę dziwaków w czerni! - wtrąciła, próbując odepchnąć od siebie twarz Sama.
     -     Ani... mi... się... śni! - wycedził, nacierając na nią całym ciałem i czochrając włosy.
     -     ZŁAŹ! - wydobyła z siebie całe poirytowanie i jeszcze raz go walnęła.
     -     Mam lepszy pomysł... - zaczął i sięgnął pod fotel po taśmę klejącą. I to nie była tam jakaś słaba, biurowa taśma, tylko ta z tych naprawdę mocnych. Odkleił kawałek i popatrzyła na nią nienawistnie. - I co teraz, księżniczko...?
     -     Ale ja cię zaraz... - chciała coś powiedzieć, lecz coś błysnęło obok niej. Oboje się od siebie oderwali i spojrzeli w wybitą szybę. Mercedes nadrabiał drogi i teraz jechał równo z nimi. Szyba ze strony kierowcy otworzyła się, ukazując przypatrującego się im mężczyznę. Wprawdzie miał okulary przeciwsłoneczne (tak, w środku nocy), ale jego mimika twarzy idealnie lustrowała zdziwienie. Uśmiechną się do nich dziwacznie, chyba ironicznie, i wyciągną coś, co do złudzenia przypominało pistolet.
     -     Aaa! - oboje wrzasnęli i teraz to ona się na niego władowała i popchnęła do przodu. Cudem ominęli, zapewne śmiertelny, strzał.
     -     Zabije nas, zabije! - wrzeszczeli chórkiem. - To twoja wina! - wydali z siebie histeryczny szloch, gdy tylko Sam znalazł się na powrót przy kierownicy, a ona na swoim upragnionym fotelu pasażera. - Moja wina? Tak! Nie! UGH! - kontynuowali, a kolejny strzał wybił szybę mijając ją tylko o drobne milimetry. - Aaa! - panika na powrót w nich zagościła, tylko że ze zdwojoną siłą. I wtedy coś od prawej mocno nimi wstrząsnęło. Próbowali zepchnąć ich z drogi za pomocą samochodu. - Aaa! Zginiemy! Załatwią nas - przyłączyła się do lamentowania chłopaka, łapiąc się jego ramienia.
     -     WIDZISZ?! - pisnął damskim głosem, próbując strząchnąć wbijające się w jego skórę pazury przerażonej dziewczyny. A gdy czarne auto jeszcze raz wybiło ich z drogi, naprawdę zaczęli panikować.
     -     Strąć ich z drogi! Twój jeep jest większy, idioto! - poinstruowała go, prawie na nim siedząc.
     -     Nie wydzieraj się na mnie! - zacisnął nerwowo swoje blade dłonie na kółku kierownicy.
     -     Zepchnij ich z drogi! - jeszcze raz próbowała przemówić mu do rozsądku i sama wzięła sytuacje w swoje ręce. Dosłownie. Odepchnęła brutalnie chłopaka od kierownicy i zakręciła nią mocno w prawo, niczym kołem do loterii, przy towarzyszących temu przeraźliwych jękach. Od razu szarpnęło ich w bok z widocznym efektem. Mercedes został zepchnięty prosto w las.
Chłopak ledwo wyrównał do prostej, odbijając od pobocza. Gdy tylko odzyskał mowę, spojrzał na Megan z żądzą mordu. Nie musiał nawet używać słów, żeby się zgorszyła. Jeżeli ktoś kiedykolwiek myślał, że doznał dużo emocji na raz, to może to uznać za jedną wielką kpinę, bo to co właśnie poczuła, nie równało się z niczym innym dotychczas jej znanym.
Na jej obliczu znowu zagościł uśmieszek samozachwytu. Sam pokręcił tylko karcąco blond szopą na głowie i wbił wzrok w jezdnie, wciąż uspokajając swoje zszargane nerwy. Nie było żadnych wątpliwości, że ta dziewczyna na każdym kroku go czymś zaskakiwała. Szkoda tylko, że po tych jej absurdalnych niespodziankach musiał uspokajać tętno pół godziny.
     -     Dojeżdżamy do tamy.
Jego brwi pozostały ściągnięte, a twarz bez wyrazu. Nigdy jeszcze go takiego nie widziała. Chciała coś powiedzieć, lecz słowa utknęły jej w gardle. W sumie, to najlepszym wyjściem było po prostu przemilczenie reszty drogi, a następnie ucieczka. Tak, dokładnie tak zrobi. Da rade. Jest zdolna do tego... Wbiła wzrok w wycieraczkę pod swoimi trampkami po to, żeby później przenieść go na chłopaka. - Kiedyś cię tak po prostu... - burknął.

     -     SAM! - zdołała krzyknąć horrendalnie, a pisk opon czarnego mercedesa i odgłos gniecionego metalu niemile przeszył jej uszy. Jeep Sama, chociaż masywny, z takim uderzeniem nie miał szans. Biorąc jeszcze pod uwagę potężnie rozwinięte prędkości i położenie, można by rzec, że sytuacja, w której się znajdowali jest krytyczna. A pierwszym tego zasygnalizowaniem było stracenie kontroli nad kierownicą. Po prostu nie sposób było ją utrzymać. Następny zawał serca? Wstrząs o nieograniczonej skali, przez co oboje polecieli w bok. I już na koniec nie wiedziała co się z nimi działo.  

środa, 1 lipca 2015

ROZDZIAŁ IV Nieszczęścia chodzą tylko po Megan. Część 1

 - Co do... cholery ciężkiej?! - wydukała tylko. Nic dziwnego. Każdy na jej miejscu tak właśnie zareagowałby na dwóch iskrzących się ludzi. Przepływał przez nich czysty biały... prąd! 
To się kurczę nie dzieje... Nie dzieje! Nie,nie, nie... Nie ma opcji!
Nie wiedziała co zrobić, więc znieruchomiała i oglądała całe zajście ze swojego ograniczonego punktu widzenia. Nawet tak nie przybierało to na logice. Nic nie było normalne! A w jej tezie utwardził ją grzmot dobiegający z tyłu.
No nie, tylko się nie odwracaj, Megan. Nawet nie waż się na niego spojrzeć, ty kretynko! - Myśli bombardowały jej głowę. Pytania bez odpowiedzi i głupie komentarze. Nie dała rady.
- Sam... - zaczęła rozpaczliwie i zerknęła kątem oka na chłopaka. Jego sylwetka też znikała w niebiesko-białych trzaskających wiązkach prądu. Ona jako jedyna nie wiedziała co ze sobą począć. Nie umiała wyczarować niczego podobnego. Nawet nie wiedziała jak to szaleństwo nazwać.
- Megan, złaź! - rykną dziwnym, można by rzec, nieludzkim głosem.
- Odwal się! I co to w ogóle ma być?! - krzyknęła sopranem, odwracając się do niego. Wyglądał jeszcze gorzej niż tamci drudzy. Zapowietrzyła się i nawet nie czekała na odpowiedź. Rzuciła się w bok, wpadając na ścianę. I się zaczęło. Nie wiedziała na co patrzy, ale nie wyglądało to na przyjazne nastawienie obu stron. To była walka dziwolągów o... no właśnie, co poszło nie tak? Poza tym, że lekarz nie chciał dać jej psychotropów... Niezły odjazd tu miała, bez przemysłu farmaceutycznego. Między trojgiem ludzi bijących się na prąd.
Ha-ha! Wariatka ze mnie. Jestem kopnięta. - prawie się roześmiała. - A może to oni są chorzy? Tak! Nie... Ugh! Idiotko, co z tobą nie tak? - skarciła się w myślach.
I właśnie teraz nastąpiło najgorsze, zaczęło się prawdziwe piekło. Wycelowali w siebie tymi dziwnymi "płomyczkami", a Sam stał się głównym celem.
Zabiję cię, idioto, jeżeli oni tego nie zrobią - chciała powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle. - Na głos, geniuszu! - skarciła się.
- Sam... - burknęła tylko.
- Nie.Teraz! - oznajmił z trudnością, robiąc unik od wiązki czystej energii.
- Bardzo śmieszne, ale... nie wiem czy zauważyłeś - zaczęła w miarę łagodnie – że tak jakby ci dwaj ochroniarze celują w ciebie piorunami! Piorunami!!!
- Bądź tak miła i się przymknij. A najlepiej się gdzieś schowaj.
 Wypuścił ze swojej ręki ogromny strumień żarzącego się białego światła, trafiając jednego przystojniaka w ramię. Upadł bezgłośnie na posadzkę, drgając, jak przy porażeniu paralizatorem. Wiedziała coś o tym, ponieważ sama posiadała takie cacko.
- Rozkazujesz mi?! Dobra! - odkrzyknęła, podchodząc do niego odruchowo. Miała zamiar go walnąć w ramię, gdy coś ugodziło ją w plecy z taką siłą, że aż padła na kolana. Piekący ból palił jej ramię, lecz w przeciągu kilku kolejnych sekund przeszedł do głowy. Wrzasnęła głośno, myśląc, że mózg eksploduje i przez chwilę, jeden króciutki momencik, wzdłuż jej ciała przeszła fala elektryczności. Wtedy właśnie w pomieszczeniu na powrót zapanował półmrok, a trzeszczące odgłosy gorejącego białego prądu umilkły. Cisza była w tym wypadku okrutnie nie na miejscu, ponieważ dyszała jakby przebiegła cały maraton. I trzeba było przyznać, że tak się czuła.
- Au! - wydusiła z siebie ze złością.
Sam rzucił się do niej na kolana i złapał za ramiona. Ujął jej twarz w ręce i z niebezpieczną bliskością przybliżył ją do siebie. Wejrzał w jej oczy ze zdziwieniem, próbując ocenić stopień porażenia. A jednak niedorzeczność stała się prawdą. Jej źrenice były w jak najlepszym porządku. Żadnego uszczerbku na zdrowiu, poza bólem. Ale to mu wystarczyło. Zły jak osa spojrzał wyzywająco na wysokiego bruneta, który w nią wycelował. Też nie dowierzał własnym oczom. To, że kilkaset woltów przepłynęło przez jej ciało, nie pozostawiając żadnego zranienia, było tak dziwne, jak to, że musiał uciekać. Megan bez dwóch zdań zerwała się jak poparzona i wstała chwiejąc się na boki.
- Ale mu zaraz subtelnym kopniakiem wytłumaczę, że mnie się nie uszkadza! - wyrwało się jej. Ale musiała się oprzeć o stojącego u jej boku chłopaka, ponieważ cały świat zawirował, a przed oczami ukazały się mroczki. - Mmm... - tylko w ten sposób dała radę wyrazić swoje niezadowolenie. Sam był zbyt zszokowany powstałym stanem rzeczy, żeby wydać z siebie choć słowo przemawiające do rozsądku Megan. Nikt nic nie mówił, że nie da rady używać wyrazów do innych celów:
- Zadzierasz z moją panienką?! Dobra! Zaraz wyperswaduję ci to tym jej subtelnym kopniakiem, tyle że moją nogą! Odpowiada? - zostawił ją i ruszył w kierunku uciekającego mężczyzny.
- Nie tłumacz mi tego, bo nie chcę cię nawet słuchać - podsumowała Megan, patrząc nienawistnie na chłopaka.
- Cholera - wydukał pod nosem, nie zwracając uwagi na jej zgryźliwe docinki. Dobrze wiedział, że było z nią coś bardzo nie w porządku, coś co czuł od kiedy ją poznał, lecz choć w najmniejszym stopniu nie przypominała tym, kim był on. Nie przypominała niczego, z czym zetknął się w swoim długim życiu. Nie miał odwagi się do niej odwrócić. Nie wiedziałby, co powiedzieć. Nie umiał tego wszystkiego streścić w kilku zdaniach. Wdrożył w życie najlepszy plan jaki wymyślił. Spuścił wzrok na podłogę i zamilkł.
- Czy on żyje?! - wróciła w końcu do stanu otrzeźwienia.
Wskazała na faceta w pośmiertnych konwulsjach i popatrzyła się na plecy Sama.
- Nie - odparł w zamyśleniu. Wiedział, co ma zrobić, i to nie zwlekając ani chwili dłużej. Odwrócił się do miejsca, gdzie stała Megan, ale jej już tam nie było. Wciągną z sykiem powietrze i czekał na ten cholerny zawał. Ale nic. O dziwo ta dziewczyna nie przyprawiła go jeszcze o jakąkolwiek chorobę związaną ze stresem.
- MEGAAAAAN...!!! 
Pobiegł do wyjścia.


Wybiegła z muzeum tak szybko, jak tylko potrafiła.
On tam leżał bez żadnego znaku życia... Martwy. Sam go zabił. Ot tak po prostu uśmiercił człowieka. Ledwo hamowała strumień łez, które prawdopodobnie i tak by nic nie dały. Nawet nie zastanawiając się nad tym, dlaczego główne wejście było otwarte, popędziła na ulicę. Księżyc rozbłysł już pewien czas temu, a rozgwieżdżone niebo zawisło nad jej głową tak, jakby zaraz wszystko miało runąć, zostawiając świat w chaosie. Zdenerwowana i wystraszona wbiegała prosto pod samochody, nie myśląc, że zaraz ktoś ją potrąci. Miała to szczerze głęboko w poważaniu. Teraz wyznaczyła sobie jeden cel - zgubić z oczu ten parszywy budynek , przez który nie zaśnie już do końca życia.
Ciężko dyszała, gdy wpakowała się do jakiegoś busa. Zawsze chciała wsiąść do autobusu byle jakiego, nie zastanawiając się, gdzie pojedzie... Ale na miłość boską nie w takim momencie! Kursował wprawdzie w stronę jej domu, ale i to jej nie uspokoiło. Kilkoro ludzi patrzyło się na nią z pytającymi minami. I dobrze. Nie było i nigdy nie będzie im pisane usłyszeć odpowiedź na jakiekolwiek ich wątpliwości. Choćby ci staruszkowie po lewej patrzyli się na nią z zaczepną miną. Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem rozświetlone wnętrze, żeby upewnić się, że skądś nie wyskoczy Sam. Nie dostrzegła nikogo podobnego. Z niepokojem usiadła na końcu i oparła głowę o szybę. Nawet jakby chciała choć trochę odsapnąć, to adrenalina wciąż krążąca w jej żyłach, uniemożliwiała jakikolwiek odpoczynek. Zerknęła jeszcze tylko na zegarek i... Była pierwsza w nocy!

Przestraszona każdym dostrzeżonym przez siebie cieniem lub minimalnym ruchem, biegła przez śpiącą dzielnicę domków jednorodzinnych. W nocy zupełnie inaczej to wszystko wyglądało. I jak się okazało po rozjaśnionych światłem oknach, wiele sąsiadów nie spało. Dobrze.
Nienawidzę tego miejsca - cisnęło się jej na myśl.
Była przerażona i zziajana, bez jakiegokolwiek schronienia. Co każdą przecznicę wmawiała sobie, że to tu. To będzie ta ulica, przy której mieszka... Lecz nie potrafiła się oszukiwać. Tak jak ta ostatnia sierota zgubiła się na własnej dzielnicy! A okrutne sceny z Samem w roli głównej przyprawiały ją o niemiły dreszcz. W końcu opadła z sił, opierając się o słup. Ledwo łapała oddech, wciąż krztusząc się własną śliną. Miała serdecznie dość GO i jego kolejnych dziwactw. Przez niego musiała wyruszać się za wszystkie czasy. I jeżeli ktoś myśli, że latanie po całym mieście z nieprzyjemnymi obrazami we łbie to przyjemność, to niech się walnie.
Koniec! Gdy tylko wrócę do domu pakuję dupę w troki i bye bye Chicago! - pomyślała, wchodząc na swój ganek. Już słyszała wkurzające ujadanie tego małego szczura. A na domiar złego latarnia pod jej domem zgasła, zostawiając nieprzyjemne uczucie samotności.
- Chyba sobie kpisz - odezwała się, spoglądając na lampę uliczną. - Cholera, nienawidzę tego porąbanego miejsca - powtórzyła jeszcze raz. Tym razem brzmiało to jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem niczym mała dziewczynka. Co w pewnym sensie było racją. Resztki sił przeznaczyła jeszcze na to żeby kopnąć ostatnie źródło gasnącego światła, które jak na złość zgasło, i miała dość.
Tak jak zawsze to robiła, wytarła buty o wycieraczkę i wyciągnęła zza szczeliny między deskami klucz do drzwi. Wsadziła je do zamka i szybko przekręciła kilka razy. Zerknęła jeszcze na opustoszały dom znad przeciwka i wpakowała się do środka. Było ciemno, nikogo nie widziała. Racja. Przecież wszyscy ją zostawili. Jej rodzina bawi się na kilkudniowych piżamowych imprezkach lub na bankietach służbowych, zostawiając ją na pastwę losu jakiemuś nadpobudliwemu chłopakowi z błyskawicami w łapach! Zapomniała na swoją rychłą śmierć! A, jak zawsze w idealnej chwili, naskoczył na nią ten wariat z paradontozą i świecącymi oczami. Uczepił się jej nogawki i warczał jak najęty. Zignorowała to, ponieważ teraz do niej dotarło, co widziała. Nie mogła tego pojąć. Wszystko wykraczało poza granicę jej toku myślenia. Wszystko było takie nierealne niczym wczorajszy koszmar. Tyle że w tym wypadku nie miała cienia szans na wymazanie tego z pamięci. Nigdy. Osunęła się na ziemię a jej celem obserwacji stała się szafa po przeciwnej stronie holu.
Zabawne tak teraz wejść do domu jakby nigdy nic. Właśnie tak się czuła. Wciąż wydawało jej się, że to jest realne. Że wszystko, co roiło jej się w głowie to fałsz. Jak najprawdziwszy fałsz. Zamknęła oczy i odpłynęła na chwilę. Miała nadzieję, że ten dzień już się dla niej skończy, a ona jak zawsze mogłaby wrócić do swojego codziennego kaca, leżenia przed telewizorem i... kłócenia się z Samem. Wbrew pozorom, tego jej brakowało najbardziej. Nikt nie wiedział, jak bardzo, właśnie teraz potrzebowała jego wrednej docinki. Choćby nawet i obraźliwej... Ale tamten Sam odszedł, pozostawiając zimnokrwistego morderce bez krzty humoru. Jej twarz wygięła się w bólu. Wstała powoli i na liczne szczeknięcia Frankiego, przestawiła się na tryb normalności. Weszła do kuchni i sięgnęła po coś do lodówki.
Teraz chyba każdy by mi przyznał rację w tym, co zaraz zrobię - pomyślała.
Rzuciła porządny kawał mięsa na podłogę i zaczęła rozglądać się za jakimś trunkiem. Musiała się upić - to jedyny prawdziwy bieg, na który właśnie teraz mogła się przerzucić. I nawet rozsądek dał jej zielone światło. Wręcz było jej to na rękę. I cholercia fajnie.

Pukanie do drzwi.
To właśnie przerwało intensywne poszukiwania ostatniej szkockiej w domu. Na ten dźwięk Megan zamarła i wypuściła wszystko co miała w rękach, łącznie z ulubionymi płytami swojego ojca. Zgasiła światła, chwyciła psa i rzuciła się za kanapę, nasłuchując.
- Wiem, że tam jesteś, księżniczko - zaczął trochę przyjemniejszym tonem, niż wcześniej. Megan nawet dałaby sobie uciąć dłoń, że na jego twarzy zagościł przelotny uśmiech. Ale i tak nie miała zamiaru się do niego odezwać. Usłyszała ponaglenie w formie kolejnego kołatania, a później dzwonienia i kopania w drzwi. I z trudem tłumiła krzyki przerażenia, gdyby nie dziwne szepty i pomrukiwania.
- Megan... - nagabywał ją w dalszym ciągu. Zacisnęła powieki i położyła głowę na podłodze, przytykając do niej policzek.
To tu jesteś, mój przyjacielu - pomyślała zaglądając przez przypadek pod kanapę. Leżała tam pełniutka butelka jakiegoś alkoholu. - Miodzio- przytuliła do siebie swoje procenty i postanowiła podczołgać się do kuchni po szklankę. Znając Sama, na pewno szybko nie odpuści.
- Widzę cię przez okno - usłyszała w końcu odkrywczą uwagę Sama, gdy była w połowie czołgania się do kuchni.
Powoli odwróciła się do holu wejściowego i dojrzała wlepionego w szybę Sama, a kilka metrów za nim całą trójkę tych jego przydupasów. Stał z obiema rękoma w kieszeniach spodni i świdrował ją swoimi niebieskimi oczami. To dokładnie była ta krępująca sytuacja, której pragnęła uniknąć za wszelką cenę. Nie mówiąc już o jej idiotycznej pozie z gorzałą i szczekającym Chihuahua pod ręką. A że nie wiedziała co począć w tym jakże idiotycznym położeniu, błyskawicznie doczołgała się za lodówkę. Wyciągnęła rękę po upuszczonego John'ego Walkera i kucnęła, oparta o metalowe drzwi.
- Wcale mnie nie widzisz - odparła od razu tego żałując.
Przegryzła nerwowo wargę, po czym dodała:
- Idźcie sobie!
- Wybacz, ale jeżeli uważasz, że nie umiem wyważyć z chłopakami drzwi, to się mylisz... Już kilka razy w życiu tego dokonałem - zakpił.
Cholera! Drzwi! - przypomniało się się jej o brzydkim nawyku niezamykania domu. - Co ze mnie za człowiek, zostawiając niezamknięte drzwi. Frontowe drzwi!- teatralnie uderzyła się w czoło i wypełzła na kolanach zza chłodziarki wiedząc, że dostaliby się do środka z chwilą sprawdzenia drzwi. Teraz dokładnie ich widziała. Triumfalne, porozumiewawcze uśmieszki zagościły na ich twarzyczkach, a ona miała ochotę pozabijać każdego z osobna w bardzo wyrafinowany sposób. Ściskając wszystko w dłoniach podparła się łokciem o blat obok i stanęła na nogi.
A teraz, szczurze, nie chce ci się szczekać, tak? - zerknęła na wystraszonego Frankiego. Odkręciła zębami butelkę, wypluwając zakrętkę na podłogę i upiła kilka solidnych łyków. Tak tylko dla uspokojenia i dla dobrego trawienia. I usłyszała kolejne pukanie.
- Kto tam? - zapytała, udając słodziutki głosik.
- My chcemy tylko porozmawiać - zaczął błagalnie.
Coś jednak nadzwyczaj szczerze to zabrzmiało...
- Ilu was jest? -spytała jak najmniej łamiącym się głosem.
- Czterech - odparł grzecznie.
- To możecie porozmawiać między sobą - ucięła krótko i na temat. Niestety odpowiedź ta była niewystarczająca, co wnioskowała z kolejnych tortur nad drzwiami. Przeniosła ze strachem wzrok na klamkę i jednym gwałtownym ruchem otworzyła mu. Zawiesiła się niezdarnie o framugę i wypięła się w dogodnej pozie, chowając swoje procenty za siebie.
- Czego... - wydukała, patrząc mu prosto w oczy z zamiarem wyperswadowania jakichkolwiek poczynionych co do niej planów. Po czym spuściła wzrok na trzech pozostałych pajaców stojących tyłem do nich. Całe te trio podrygiwało zniecierpliwione, jakby dokądś się spieszyli. Może chcą wyruszyć w świat mordując kolejnych ludzi... Przewróciła zniecierpliwiona oczami i oparła ciężar ciała na ramie drzwi. Tym razem postanowiła być chłodna i kurczowo trzymać się prostego dialogu.
- Wiesz, czego... - zaczął oschle i obdarzył ją szerokim, ironicznym uśmiechem, co zawtórowali ci z tyłu. Zrobił też krok w jej stronę, co było w pewien okrutny sposób przerażające. Staną tak, że blokował drzwi i tym samym zmuszona była, żeby na niego spojrzeć. Znów świdrowały ją te wspaniałe, pełne spokoju oczy. Jednakże tym razem nie dała się temu sprytnemu podstępowi. Prychnęła, odstawiając butelkę na bok. Z wielką przyjemnością zignorowała jego podejrzliwy uśmieszek i usiłowała go wypchać ze swojego domu wszystkimi kończynami.
- Idźcie. Sobie. Idioci! - wystękała z wysiłku. Wszak nie było to prościzną wykopać na chodnik tyle mięśni zbitych w jedność. Ale co to było dla Megan? No cóż, okazało się że całkiem sporym kłopotem. A gdy tylko miała możliwość do zamknięcia im przed nosem drzwi, on bezczelnie, zupełnie wbrew jej woli, zdołał zablokować je swoją nogą, co spotkało się z reakcją tych z tyłu. Nie poddała się tak bez walki, oczywiście. Chciała z całych sił udowodnić, że naprawdę nie chce ich tutaj. Nawet Franki pozorował te idiotyczne szczekanie. W ostateczności moc mizernych bicepsów Sama wygrała. Bez najmniejszego oporu oparł się o framugę, tym samym przygniatając ciężarem swojego ciała.
- Przestań! Bo powiem szeryfowi, że jeździsz samochodem bez dorosłego na pokładzie! - wystękała zbyt zbulwersowana niedojrzałym zachowaniem chłopaka, żeby przytoczyć jakiś inny sensowny argument.
- Musze cię zasmucić, bo Alfreda też przeciągnąłem na swoją stronę - odparł z szatańskim uśmiechem, jeszcze mocniej napierając na Megan przez cięką barierę ustanowioną przez listwę drewna.
- Pan Benson? On też?! Ty potworze! Lubiłam go! - teraz to ona z całej siły nacisnęła na drzwi ciężarem swojego ciała.
Siłowali się jeszcze przez krótką chwilę, gdy w końcu Sam zauważył, że znów wciąga go w te ich przekomarzanie się. A przyszedł tu z o wiele ważniejszego powodu niż to. Bez najmniejszego wysiłku, ostatecznie odepchnął drzwi, które z hukiem poleciały na ścianę obok. Spojrzeli po sobie wrogo, a Megan zacisnęła dłonie w pięści. Nie miała bladego pojęcia co teraz miał zamiar zrobić.
Serce podskoczyło jej do gardła, przyspieszając tętno. Mimowolnie zrobiła kilka kroków do tyłu, ochraniając się przed idącym wprost na nią chłopakiem.
- Wiesz, zabawna historia... Trudno mi to powiedzieć, ale muszę cię porwać - rzekł od niechcenia, bez wątpliwości lub zająknięcia. Jakby nie uświadamiał sobie tego, co właśnie powiedział. Prawie tak samo jak dziewczyna utknąwszy w jednej pozycji.
- A jeszcze zabawniejsza historia będzie jak zacznę drzeć się na całą dzielnicę o zboczeńcu, który wtargnął do mojego domu... - odparła, krzyżując ręce na piersi.
Sam ubiegł ją w myśleniu i bez jakichkolwiek krępacji złapał w biodrach, lekko się przy tym zginając.
- Odwal się! HEJ! Co ty... Puść!!! - wywrzeszczała, gdy ten, nie zwracając uwagi na jej zdanie wyrażane poprzez obelgi i przemoc fizyczną, bez najmniejszego problemu przerzucił sobie ją przez ramię. Zawisła do góry nogami, a świat zawirował. - Aaa! Zidiociały zboczeniec mnie porywa!!! Pomocy! - wrzeszczała z całych sił. A gdy zorientowała się, że ruszyli z miejsca, zdołała złapać jedynie swoją butlę szkockiej.
- Cicho bądź, dzikusie! - syknął, wychodząc na zewnątrz pod nadal rozgwieżdżone niebo. Poczuła zimne, otrzeźwiające powietrze ogarniające jej ciało. Wcale jej to nie zachwycało. Oparła się łokciem o jego ramię i odwróciła się na miarę swoich możliwości. Szli prosto w stronę jakiejś czerwonej toyoty, której nigdy wcześniej nie miała zaszczytu zobaczyć, i jego jeepa.
- Cześć, Megan - rzucił wesoło George. Spojrzała na wcześniej zidentyfikowane trzy zakapturzone postacie, stojące murem przed jej gankiem. Sam dał im sójkę w bok i całe trio ruszyło dołączając do nich.
- Co...? Co to, do jasnej... Ty nie żartujesz...! Pomocy!!! Babciu!!! Ktokolwiek!!! Nawet ten zdziwaczały spaślak z rogu!
Zabije mnie! Poćwiartuje i ładnie zapakuje w foliowy worek z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy! A to wszystko w miłej atmosferce stwarzanej przez jego zakapturzonej świty! - wszystko w niej wrzeszczało. Zerknęła na butelkę i szybko upiła jeszcze trochę... nie biorąc pod uwagę kilku kolejnych łyków. Wzięła dwa głębokie wdechy i ignorując zaniepokojone krótkie wymiany zdań między śmiertelnym czworokącikiem, zaczęła się kręcić. Przebłysk jej genialnego intelektu nakazał jej natychmiastowe odebranie mu kluczyków, co było najprostszym wyjściem. Najprostszym, czyli, dzięki któremu zostanie w jednym kawałku. Tak więc zamilkła na chwilę i przeprowadziła szybkie oględziny. Bez najmniejszego problemu dostrzegła niewielką wypukłość w kieszeni jego żółtej bluzy. Zacisnęła powieki i przegryzając wargi wyciągnęła rękę po kluczyki. Wprawdzie nie było to takie trudne. Po prostu je chwyciła i schowała w zamkniętej dłoni. Wtedy właśnie podrzucił ją do góry jak szmacianą lalkę - następny taktowny żarcik.
- Puść mnie! - protestowała już bez przekonania. Lecz gdy otworzył bagażnik swojego auta stojącego za toyotą, ów przekonanie wróciło z potrojoną siłą . - Żartujesz??!
- Sam! - pisną pouczająco George.
Megan zerknęła na pytającą minę malującą się na jego niespokojnej twarzy.
- Oj, przecież żartowałem tylko... - przewrócił oczami w udanej obojętności i otworzył tylne drzwi.
- Ugh! Nienawidzę cię! - tym razem usiłowała w prymitywny i najlepszy sposób wyswobodzić się z jego mocnego uścisku poprzez kopanie i okładanie go pięściami. Pozostawił to bez komentarza i z szybkością brutalnie wrzucił ją na tylną kanapę. Z trzaskiem zamkną drzwi i już siedział na przednim siedzeniu. Zerknął na zszokowaną Megan za pomocą tylnego lusterka i momentalnie zatopił w niej wzrok.
Co ty, do jasnej anielki, robisz, idioto?! - przesuną dłonią po twarzy i włączył blokadę zamków.
Wciąż przytulając butelkę trunku do piersi, rzuciła się do drzwi i usłyszała ten okrutny dźwięk blokady. Zamknięte. To koniec.
- Otwieraj! - ciągnęła za klamkę w każdą możliwą stronę. Jakby bezcelowe wrzeszczenie jej pomogło. - Otwieraj, bo ci łeb urwę! - zaczęła szukać innego wyjścia, lecz jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na tylnej szybie.
- Ale słodki piesek! - piszczał RJ, trzymając jej Frankiego na rękach. - George, popatrz! Słodziak! - zrobił słodkie oczka szczeniaczka.
- RJ, do auta! - rykną zniecierpliwiony George, jakby był jego wychowankiem.
- To mój idiota... - mruknęła pod nosem. - To mój pies!
- I TAK GO SOBIE WEZMĘ! - chłopak poszedł w ślady swojego przyjaciela i chwilę potem zniknął za przyciemnią przednią szybą toyoty. George uruchomił ledwo słyszalny silnik i po paru sekundach patrzyła na tył pędzącego samochodu. Ledwo odwróciła głowę do tyłu, a już zauważyła nachylającego się nad nią Sama. Wzrok jego zawędrował zupełnie gdzie indziej.
- No nie... Są za wcześnie... - mruczał pod nosem. Przylepiony do tylnej szyby, z wielką uwagą lustrował wszystko dookoła. A raczej scenę, która toczyła się dokładnie za nimi. Ciemny mercedes podjechał pod dom Megan i wszystko umilkło. Jak na komendę serce podskoczyło jej do gardła, gdy z auta wysiadło trzech masywnie zbudowanych mężczyzn w garniturach. Zanim zdążyła spojrzeć na Sama z pytającą miną, on już był na miejscu kierowcy gorączkowo przetrząsając kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Rozejrzał się dookoła i nagle doznał olśnienia. - KLUCZ! - wrzasnął i odwrócił się do oszołomionej dziewczyny. Nie reagowała na wszystko, co Sam wykrzykiwał pod jej adresem. Wyciągnęła się na siedzeniu i przyssała do okna. Poważnie wyglądające postacie, rodem z jakiegoś thrilleru, właśnie kierowały się w stronę jej otwartego na oścież domu. Nie wyglądało to ani trochę sympatycznie. I wcale takie nie było! Po jej werandzie przechadzało się trzech dziwacznych mężczyzn z jakimiś kuferkami i... i bronią! A ona przyglądała się temu z samochodu znienawidzonego porywacza. I dokładnie tak się czuła. Jakby była widzem tego całego cyrku z domieszkami czarnego humoru i falami przerażenia.
Ty idioto, drzwi nie zamknąłeś! Moich drzwi wejściowych! - chciała wrzasnąć na Sama, ale słowa juz kolejny raz tego wieczoru ugrzęzły jej w gardle, zostawiając niemiłe uczucie duszności. Bez jakichkolwiek pohamowań grupka odstawionych ludków przekroczyła próg jej domu z dziwnym niezadowoleniem na twarzach. Z dokładnością przyjrzeli się na w pół wyważonym drzwiom i od razu zniknęli w nieoświetlonym holu.
- ... ty je masz! - docierały do niej tylko strzępy całego monologu Sama o tym, że zaraz zginął. Ale nie! Ona nie mogła spuścić z oczu tych przerażających osobników, którzy właśnie wtargnęli na jej teren! Przyjrzała się jeszcze raz przyciemnionym szybom samochodu zalegającego na JEJ podjeździe. Już miała rzucić się do drzwi i je wyważyć, gdy czwarta postać ukazała swoje oblicze wychodząc z mercedesa. A było to o tyle dziwne, że chyba się jej przyglądał. Tak, z pewnością patrzyli na siebie z takim samym zaskoczeniem. Zmarszczył czoło, ukazując pełną gamę zmarszczek i przymknął powieki ze skupieniem. Szybko jednak otrzeźwiał i wrzasną coś, odrywając swoje puste, szare oczy od Megan. Co, rzecz jasna, w skutkach przyniosło wcześniej zarejestrowanych osiłków stojących w przejściu. Zlustrowała jeszcze raz jego starą zniszczoną twarz z siwizną na czubku głowy i od razu poczuła niemiły dreszcz przechodzący po jej plecach. Bez namysłu rzuciła ukradziony pęk kluczy w twarz chłopaka, nie patrząc, gdzie upadną.
- Łap... - dodała nieprzytomnie, wciąż wlepiając oczy w tą dziwaczną scenkę.
- Nawet nie wiesz, co narobiłaś! - wydarł się na nią gorączkowo szukając swojej zguby.
- Nie, ja zaraz coś "narobię", jeżeli nie zabierzesz z mojego domu tych szaleńsów. Oni się na mnie patrzą - złość ustąpiła lekkiemu przerażeniu. Spojrzeli po sobie, a następnie Sam odpalił auto.
- Światła, geniuszu! Wyłącz! Wyłącz!!! - próbowała krzyknąć, lecz z jej ust wydobył się tylko szept. Tak jak zawsze nie poczekała na jego odpowiedź, tylko wepchnęła się w szczelinę między fotelami i wcisnęła jakiś guzik, który wyglądał jak ten od świateł. Okropny niefart sprawił jednak, że jej genialny umysł się mylił stosunkowo na dużą skalę. Oślepiające światło sączące się z dodatkowych reflektorów na dachu zaczęło migać, dosłownie wrzeszcząc: Tu jesteśmy! Złapcie nas!
- To nie to! - od razu skontrował chłopak, klepiąc ją karcąco po wierzchu dłoni. - Czytałem instrukcję... - wyjaśnił krótko z przelotną dumą. Pociągnął coś obok, a przednia szyba pokryła się wodą i wycieraczkami. A jakby tego było mało z głębi schowka zaczął wydobywać się natarczywy dzwonek telefonu.
Oboje z sykiem wciągnęli powietrze i zamilkli oglądając się na mężczyzn w garniturach. Byli tuż przy samochodzie. Jeden chwycił tępe narzędzie i już pasował się na tylną szybę od strony dziewczyny. Szybko prześlizgnęła się na drugą stronę auta.
- JEDŹ! - popędziła go. I wstrzymała oddech. Olbrzym mierzący prawie dwa metry przyglądał się jej badawczo, świdrując z niemiłym uczuciem swoimi ciemnymi jak dwa węgielki oczkami. Wytrzeszczyła swoje ślepia w przestrachu i od tej chwili do jej mózgu docierały już tylko jakieś drobne, szczątkowe szczególiki. Takie jak na przykład hałas silnika, tłuczona szyba, czy nawet złowieszczy ryk osiłka, którego próba wyciągnięcia jej przez okno cudem się nie powiodła. Taa, na pewno wiedziała że był bardzo przekonujący w tym co robi.


środa, 27 maja 2015

ROZDZIAŁ III Miotanie piorunami, utknięcie w piekle..., czyli takie tam codzienne czynności. Część 2

    - To twoja wina! - wrzasnęli razem, przerywając ciszę. - Moja wina? - kontynuowali chórek. - TAK! NIE! UGH!
    - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co uczyniłaś?! - przerwał donośnie.
    - Yyy... Zamknęłam drzwi? - zadrwiła, krzyżując ręce na piersi.
Ruszył na nią, lecz momentalnie się powstrzymał. Zamknął oczy i wziął głęboki, uspokajający wdech.
    - Po co tu wlazłeś?! - zapytała z wyrzutem.
Natychmiastowo na nią spojrzał błękitem swoich oczu i wszystko inne się rozpłynęło. To było dziwne uczucie, ale najwyraźniej coś zmusiło ją do tego, żeby nie przerywać.
    - A ty masz jakiś konkretny powód, dla którego się tu wpakowałaś? - też spytał z ciekawością. Zastygł w miejscu, oczekując jakiejś dobrej wymówki.
    - A żebyś wiedział, tak! Nie pojawiłeś się na zbiórce! - zezłościła się na niego jeszcze bardziej, niż wcześniej. Uważała, że to jego wina i nie było żadnego ale.
    - No to teraz mamy przerąbane... oboje! I wiesz co? Nie powinno cię tu być!
    - Uuu... to coś poszło nie tak, bo tu jakimś cudem wylądowałam! - odpyskowała, opierając się o chwiejną, drewnianą balustradę.
    - Świetnie - burknął i klapnął na pudło obok.
    - Lepiej, niż świetnie - dodała, osuwając się na podłogę tak, żeby widzieć jego dziwnie posępną twarz. Tak jak zawsze w nerwowych sytuacjach wepchnęła ręce między uda i przegryzła wargę.
    - Och, z pewnością! - I oboje zamilkli wpatrując się w siebie. Megan schowała twarz w dłoniach i nasłuchiwała. Facet o cienkim głosiku poinformował o zamknięciu muzeum i wszystko ucichło na dobre. Nawet ta muzyczka z wind, pozostawiając ich kompletnie samych.
    - A więc plan jest taki, że wpatrujesz się we mnie i czekamy na cud? - zaczęła, chcąc go udusić i wsadzić w tą maszynę, którą widziała po drodze.
    - A nawet jeśli, to co? - jego twarz przybrała na upiorności.
    - A to, że cię zabiję! Zamknęli nas tu na noc, idioto! A ja już jestem głodna! Rozumiesz mnie?
    - Gdyby nie ty, to bym zapewne już był przy wyjściu!
    - Ooo, a więc teraz to moja wina jest, że się zgubiłeś, sieroto?
    - A ty wiesz, gdzie jesteś?! - warknął, wciąż obserwując każdy jej ruch. Zaskoczył ją tym pytaniem. Rzeczywiście nie wiedziała, co to za nora.
    - Aktualnie w muzeum, a zaraz na zewnątrz tej komórki! - stwierdziła, wstając z trudnościami. Zeszła ze schodów i zaczęła przetrząsać całe pomieszczenie w nadziei, że znajdzie coś, co pomoże jej się z tego bagna wyrwać. Chwyciła coś zza jednego z pudeł i wyciągnęła z entuzjazmem. Łom! To była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia. - Tak! - szepnęła do siebie uradowana ze swojej zdobyczy.
    - Co chcesz z tym zrobić? - zapytał zaniepokojony. Dla pewności wstał i przysunął się do niej. Znał jej genialnie lewe ręce i kurzy móżdżek, więc dla jej i własnego dobra miał zamiar natychmiast zarekwirować tępe narzędzie. Chociaż mogłoby być całkiem zabawnie...
    - Rozwalić drzwi. A jeżeli nie da rady, to twój łeb - odparła spokojnie. - I tak ci nie będzie potrzebny.
    - Wielce to zabawne. He-he. - wycedził, patrząc jak dziewczyna podchodzi do kilkuset kilogramów stali.
    - Wydostanę się stąd! Albo żywa, albo z twoim trupem - poinformowała go, waląc tępym narzędziem w klamkę.
    - Wiesz... moim skromnym zdaniem ten plan jest peeerfidny.
    - Chcesz, żebym użyła drugiego wyjścia? - warknęła, przestając wydawać nieprzyjemny hałas.
    - Nie, nie! Świetnie ci idzie... skarbie - parsknął śmiechem, zakrywając buzię. W końcu dostrzegła u niego ten głupi wyraz twarzy. Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
    - Nie skarbuj mi tu, człowieku! - wróciła do żmudnej roboty, ale widząc jak on się temu przygląda, nie dała rady. - Może byś mi pomógł, matole?
    - Hmm... Nie. Wciąż uważam, że to nic nie daje - wskazał na nienaruszone drzwi.
Obrzuciła je wzrokiem i rzeczywiście, ani ryski. Ale to nie była dla niego żadna wymówka.
    - Bo lepiej siedzieć jak ty i wpatrywać się w nicość?
    - Znowu chcesz odwalać jakąś szopkę?
    - Nie - odparła krótko.
Widząc to Sam z niewiadomych przyczyn wkurzył się.
    - Dobra, dawaj ten łom!
    - Ach... teraz zachciało ci się rżnąć pomocnika bohatera, tak?
    - Nie! - zaprzeczył stanowczo. - Po prostu daj mi ten łom.
    - Nigdy! On jest mój.
    - Dawaj!
    - Za późno!
    - Dobra, sam go sobie wezmę! - mówiąc to wszedł po dzielących ich kilku stopniach i podszedł do niej.
    - I tak ci go nie dam! - wejrzała w jego błyszczące oczy i wyminęła silny uścisk ramion. Niedługo potem ganiali się po ograniczonym pokoiku jak dzieci, szarpiąc i wyzywając się od durniów. Oboje bawili się przednio, nie zwracając uwagi na sytuację, w której się znajdowali oraz na wiele okazji do nabicia sobie guza. Ot tak śmiali się jak najęci mając głęboko, to gdzie się teraz znajdowali. Istniała tylko dobra zabawa, poprzez dopiekanie sobie.
    - Nawet... nie dotykaj... łomu - wysapała wyczerpana. Zwolniła i oparła się ręką o jakieś pudło obok. Nie do wiary, że w tak małym pomieszczeniu można było się tak zmęczyć.
    - Nie mam takiego zamiaru - odsapnął, zatrzymując się tuż przy niej. Ich przyspieszone oddechy wyrównały się do tego samego rytmu, a siły wracały w bardzo wolno.
    - Świetnie - dodała, padając na podłogę. Wsparła się o ścianę i wyciągnęła nogi. Sam bez słowa protestu przyłączył się do niej, kładąc głowę na jej ramieniu.
    - Świetnie - wymruczał i oboje zostali w takiej pozycji przez długi czas.

    - Co ty, u diabła, robisz?! - zapytał rozzłoszczony.
Megan obudziła go ponownym waleniem w drzwi tym swoim łomem. No tak, przypomniało mu się, że jednak go nie zabrał, tylko zasnął jak ostatni naiwniak. Ale był tak wyczerpany przez ostatnie tygodnie, że zastanawiał się dlaczego to nastąpiło dopiero teraz. Otarł zaspane oczy i natychmiast podniósł się z podłogi usłanej drewnianymi wiórami. Otrzepał spodnie i czekał na wyjaśnienie.
    - Wydostaję się na zewnątrz! Muszę coś zjeść, bo zaraz padnę. Wiesz kiedy ostatnio jadłam? Pół godziny temu! - wykrzyczała przez ramie.
    - I się nie podzieliłaś?! - zauważył oburzony. Też był głodny i w dodatku wiedział, że słono przypłaci zostając w tym pomieszczeniu, ale pogodził się ze swoim marnym losem. Nikt nie potrafił wydostać się z tej pułapki. A najbardziej bolało go to, że wciągnął w to Megan. Skrzywiony na tą myśl jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. Chciał zapamiętać ją tak, jak teraz. Pełną entuzjazmu i zawziętą do walki.
    - Wiesz, że M&M' sami się nie dzielę! A szczególnie czekoladowymi!
    - Jasne, to jeszcze w miarę rozumiem. Ale walenie w te drzwi... Spójrz prawdzie w oczy. To jest niemożliwe. Wiem co mówię, to nie są zwyczajne drzwi.
    - No tak, wróżka zębuszka zaczarowała je, żeby nas ukarać. Na śmierć zapomniałam! - zadrwiła wachlując się bluzką. Otarła twarz z potu i wróciła do brudnej roboty, którą musiała odwalać ona.
    - A żebyś wiedziała - burknął pod nosem. Przycupnął na ostatnim stopniu i wyprostował nogi, blokując całe przejście.
    - Ktoś nas kiedyś będzie musiał znaleźć - pocieszyła bardziej siebie niż go.
    - uwierz mi, ktoś nas znajdzie, ale... - skrzywił się, odpychając myśli. - Tu nie powinno być nawet ciebie!
    - Wiesz, nie gadam z tobą! - obraziła się Megan. Z łoskotem rzuciła stalowy drąg na ziemie i klapnęła o schodek wyżej od niego. - To co robimy? - po dwóch minutach milczenia nie wytrzymała.
    - Na pewno nie próbujemy uszkodzić stalowych drzwi łomem - odparł kpiąco.
    - Zamknij się! Z ciebie to jest... - przerwała, żeby coś mu zrobić. Przekręciła się ciężko w jego stronę i kopnęła w łydkę.
    - Auu...! - zawył teatralnie. Uśmiechną się do niej i zaczął - Megan, skończ w końcu z tym brzydkim nałogiem okładania mnie swoimi kończynami. To boli! - poskarżył się. Lecz w głębi duszy wiedział, że tylko ona trzyma go tu przy zdrowych zmysłach. Ona go rozbawiała i wprawiała w dobry nastrój, choćby poprzez bicie.
    - Naprawdę? - zapytała ironicznie. - Może dlatego, że ma boleć! - warknęła wędrując z powrotem do drzwi.
    - To co, teraz jesteś na mnie zła, tak?! - spytał, powstrzymując się od krzyknięcia.
Wstał na równe nogi i podszedł do niej.
    - Założysz się o dyszkę, że rozwalę to cholerstwo? - uśmiechnęła się zadziornie, oglądając po raz setny kilogramy metalu. Nie miała zamiaru teraz się z nim kłócić, dlatego pozostawiła jego pytanie bez odpowiedzi. Przyglądał się temu widokowi mając nadzieje, że nie zacznie chichotać. Wieszała się na futrynie, ciągała za klamkę, i robiła inne przezabawne rzeczy.
    - Co tylko chcesz - wydusił, nie gotując się do wyjścia.
    - Okej - rzuciła i podniosła łom. Stanęła w rozkroku i przymierzała się do ciosu.
    - Już zaczynam się bać o swoje życie - przerwał rechotem chwilę skupienia.
    - Bo może powinieneś! - odwróciła się wymierzając w jego klatkę piersiową drągiem.
    - Czy to była groźba? - podniósł lekko brew w znaku zapytania. - Bo jeżeli tak, to powtórzysz to jeszcze raz do dyktafonu? Tak na wszelki wypadek... - zaśmiał się blado.
    - Spadaj, Sam... Lepiej zacznij szukać innego wyjścia - znowu stanęła przodem do drzwi.
    - Masz rację - podtrzymał. - Z twoją niedołężnością dziwię się w ogóle, że masz siłę utrzymać te żelastwo - rzekł rozśmieszony jej miną.
    - Uważaj, chłoptasiu, bo różne rzeczy dzieją się w ciemnych zaułkach - pogroziła mu, machając narzędziem przed nosem.
    - Widzisz? Znowu to robisz! Wyciągam urządzonko - odrzekł, grzebiąc w kieszeni.
    - Bo łom pójdzie w ruch! - ostrzegła go z groźnym wyrazem twarzy i w końcu uderzyła. Nadal nic.
    - Jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam, Megan Thompson! Tych drzwi nie rozwalisz TYM! - wrzasnął rozbawiony tą całą sytuacją. Podszedł do niej i w bezpiecznej odległości, oparł się o chwiejną balustradę.
    - A ty złym człowiekiem. I te duże ego... Ono żyje własnym życiem, istna autonomia - ciągnęła, nie prowadzącą do niczego, rozmowę.
    - Nie potrzebuję psychoanalizy!
    - Jesteś pewien?! Bo wyglądasz na potrzebującego!
    - Ugh! - wstał, żeby ją udusić. - Wiesz, co chcę zrobić? - podszedł do niej niebezpiecznie blisko i wbił w nią swoje niebieskie oczy. Odwróciła się do niego i gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc. Był dosłownie za blisko. I robił te swoje dziwaczne coś z oczami.
    - Yyy... Tak, siusiu – zaczęła ostrożnie, nie wiadomo czemu kuląc się w sobie. - Ja też... chyba. I głodna... jestem... jak cholera - wymamrotała coś bez sensu przyszpilona jego hipnotyzującym wzrokiem. Zrobiła zgrabny unik i wyrwała się ze strefy rażenia intensywnego błękitu. Zły na siebie przetarł twarz dłonią i oparł się łokciami o ścianę. Miał zamiar choćby własnoręcznie ją rozwalić. Gdyby tylko wystarczyła siła mięśni.
    - Może ty mi powiesz, dlaczego tu jeszcze siedzimy, mózgowcu od siedmiu boleści - swoją złość wylał na zaskoczoną Megan. Nie spodziewała się czegoś takiego z jego strony. I teraz w żadnym wypadku nie miał zamiaru puścić tej uwagi mimo uszu.
    - Nienawidzę cię chyba jeszcze bardziej niż wcześniej, wiesz?! Jesteś wart tej swojej farbowanej blondi, tak jak ona ciebie. A siedzimy tu, bo tylko ja próbuję coś zrobić, gamoniu od dziesięciu boleści! - wylała wszystkie gorzkie żale, które kumulowały się w niej przez cały dzień. - Teraz nawet swoich ulubionych cukierków od ciebie bym nie wzięła!
    - Świetnie! - podsumował chłodno Sam.
    - Wiem, genialnie się bawię!
    - Przednio!
    - A jakże inaczej - wydzierali się na siebie bez celu. - I wiesz, co? Rozwalę te drzwi, choćby nawet twoim nieużytecznym łbem.
    - No to dawaj, Einsteinie! - wkurzył się jeszcze bardziej i usuną się z pola manewru Megan. - Chętnie się pośmieję - dodał ze swoim standardowym podłym uśmieszkiem.
    - Dobra! - warknęła, opluwając się przy tym. Szybko wytarła brodę, unikając jego spojrzenia. - No to patrz! - ucięła krótko i skupiła się na drzwiach całą swoją złością. Zamknęła oczy i walnęła na oślep. Usłyszała brzdęk i spojrzała na nietknięty metal. - Cholera! - przeklęła sfrustrowana. - Ja... chcę... wyjść - wycedziła, kopiąc z całej siły.
    - To już... - zaczął Sam.
    - Zamknij się! - przerwała mu, wskazując na niego palcem. - Rozniosę cię, ty kupo niepotrzebnego złomu! - znowu zwróciła się do drzwi. Tym razem zadała serię krótkich uderzeń. A gdy to nie pomagało, waliła ile wlazło. Chciała chociaż wyładować tą złość, która wzrastała z każdą myślą o debilu stojącym tuż za nią.
Ugh... nienawidzę cię z całego swojego serca, matole - wszystko w niej wyło.
Gdy zabrakło jej tchu przestała i wpadła się na ścianę. Ku jej zdziwieniu, klamka obluzowała się i po chwili wypadła z najwspanialszym brzdękiem w jej życiu. Z niedowierzaniem patrzyła na ten wspaniały widok i znieruchomiała.
Nie, to niemożliwe.
Kopnęła metalowy fragment i podeszła do drzwi. To było to. Delikatnie, bojąc się, że to tylko halucynacje, położyła na nich rękę i pewniej je popchała. Bez jakiegokolwiek oporu otworzyły się przed nią na oścież. Odwróciła się do oniemiałego Sama z triumfalną miną.
    - Teraz możesz mnie cmoknąć! - pisnęła, próbując zamaskować swoje szczęście. W odpowiedzi zmarszczył brwi, nie wiedząc co powiedzieć. W jego świecie nie miało to kompletnie sensu i prawa bytu. Natychmiast na nią spojrzał i wybiegł z ciasnego pomieszczenia jak oparzony. Chwycił ją za nadgarstek i przyglądał się jej ze zdziwieniem i strachem. - Może byś mi najpierw drinka postawił?! - wyrwała się mu. - Albo chociaz podziękował? - zaproponowała, odchodząc od niego.
    - Łom! Daj mi go - wyciągnął rękę. Był śmiertelnie poważny, jakby było to niewiadomo co. Wyczytała to z jego pełnego powagi błękitu oczu. Nie przesadzał. To było coś naprawdę grubego. Coś o czym jej nie mówił przez ten cały czas.
    - Najpierw dyszka! - upomniała się, próbując rozluźnić atmosferę. Podszedł do niej z zamiarem wyrwania ich klucza do wolności, lecz ona przewidziała to robiąc unik i krok w tył.
    - Ja nie żartuję! - dodał z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
    - Ja też - przekomarzała się. - Jestem głodna a tam są automaty – dodała rzeczowym tonem.
Widząc, że nic nie wskóra, Sam sięgnął do tylnej kieszeni swoich jasnych spodni. Wyciągnął banknot i powoli do niej podszedł. Wsadził jej pieniądze do kieszeni jeansów, a ich spojrzenia na powrót się spotkały. Skołowana Megan wcisnęła mu do rąk drążek i odeszła na bezpieczną odległość. Ciężko westchnął i po chwili zajął się swoją zdobyczą. Zapewne nie zadowoliło go to, co odkrył. A raczej tego, czego nie zastał. Cisnął tępym narzędziem w podłogę i burknął pod nosem:
    - To nie ma sensu.
    - Nic go nie ma - wtrąciła Megan, odchodząc powoli od niego. - Nie będę cię pocieszać, bo nie wiem o co chodzi. I nie chcę. Wprawdzie nawet jak bym wiedziała, to tylko pogorszyłabym sprawę. Więc darujmy sobie i wynośmy się z tego okropnego miejsca, do którego nigdy w życiu nie wrócę, dobrze?  
    - Nie możemy sobie od tak paradować po korytarzach muzeum! Może ktoś uzbrojony akurat się tu błąka... - zaprotestował i podszedł, łapiąc ją za ramię. Natychmiastowo strząchnęła jego dłoń i przyspieszyła kroku.
    - Ja idę! A ty zostań tu na wieki wieków, amen! - zadrwiła i skierowała się w stronę "starożytnych azteków".
    - Nie! - wrzasną za nią z nieobecną miną. - Nie idź tam! Tylko nie tam - próbował ją dogonić, lecz zaczęła biec.
    - Pójdę, gdzie mi się żywnie podoba. Mam po prostu dość - zakomunikowała, znikając w ledwie oświetlonym korytarzu.
    - Nie oddalaj się ode mnie - próbował rozpaczliwie wyjaśnić, że grozi jej niebezpieczeństwo. - Chodź tu, ty nałogowa wariatko!
    - Walę twoje rozkazy - usłyszał jej głos z oddali.
Bez zastanowienia popędził za nią, błagając los, żeby dał im wyjść z tego cało.

    - Nie dramatyzuj jak baba! - roześmiała się Megan. Z niewiadomych przyczyn poczuła się nagle dobrze. Może za sprawą uwolnienia się z ciasnej komórki... lub zgubienia Sama gdzieś daleko w tyle... W każdym razie dałaby radę śmiać się z tego i z tego. A do pełni szczęścia potrzebowała tylko wyrwania się z muzeum. I oczywiście napchania się górą śmieciowego jedzenia z fast foodu.
    - To wcale nie jest zabawne, kotku! - próbował zażartować w okropnie niekorzystnej sytuacji. Zdecydowanie mu nie wyszło, tak jak blady uśmiech pasujący do poszażałej twarzy. Przyspieszył do granic możliwości, lecz wiedział, że już za późno na odwrót, zdecydowanie za późno. Dogonił dziewczynę i zatrzymał ją za pomocą swojego silnego ramienia.
    - Nigdy więcej mnie nie goń, bo wyzionę ducha - wydukała, zmęczona pogonią dziewczyna.
    - Nie mam najmniejszego zamiaru - wysapał, opierając się o zgięte w kolanach nogi. Powoli dochodził do normalnego tętna, czego nie można było powiedzieć o "umierającej" Megan. - Zwijamy się stąd, Megan. Teraz - obwieścił, prostując się.
    - Dokładnie to samo miałam na myśli! Zabawne... - ruszyła powoli do przodu, z jeszcze lekką zadyszką. No cóż, na pewno wiedziała, że ruch to nie jej broszka i więcej tego nie powtórzy. Nigdy... kiedykolwiek... więcej prób.
    - Nie możesz tam iść! - wrzasnął, stając przed nią. Wyglądał prawie jak cyborg zaprogramowany na utrudnianie każdego jej ruchu. Już otwierała buzię, żeby powiedzieć coś błyskotliwego i wyminąć go, gdy chwycił ją w tali i pociągną za sobą. Chciała w jakiś subtelny sposób zamanifestować to, że nie ma zamiaru go słuchać, lecz jego silna dłoń na jej ciele kompletnie ją zdekoncentrowała.
    - Ty... j-jesteś zimny jak lód - spostrzegła łagodniejszym tonem. Widziała jego niepokój, więc postanowiła zaczekać na wyjaśnienia... Chociaż skromne zdanko tłumaczące ten pośpiech... i bliskość. Szli, a ona wciąż czekała... Ale nic podobnego nie miało miejsca. Nic! Żadnego odchrząknięcia, kaszlnięcia lub beknięcia. Cisza zapanowała na o wiele dłużej. - Wiesz chociaż, gdzie idziemy, geniuszu? - z trudnością wyrwała się z jego ciasnego uścisku i oddaliła się trochę. - Wyjście jest tam! - wskazała na ciemny korytarz. Miała pewność, że się nie myliła. Tamtędy właśnie trafiła do tej przeklętej pułapki na idiotów takich jak Sam.
    - To za bardzo przewidywalne. Nie możemy od tak pójść do wyjścia i wyjść, strategu z bożej łaski! - warknął przyciszonym głosem. Nareszcie!
    - Chyba te kilka godzin ze mną źle na ciebie wpłynęły - odparła po krótkim namyśle. Spojrzała na niego niejasno i ani jej się śniło go posłuchać. Zignorowała go i poszła dokładnie w odwrotnym kierunku.
    - Idę stąd wyjść - oznajmiła krótko.
    - Nie puszczę cię samej - odparł rozzłoszczony. Świdrował ją swoim wzrokiem, chcąc jeszcze jakoś wpłynąć na jej decyzje. Ale nie! Ona zawsze musiała mieć swoje niedorzeczne zdanie. To po prostu cała Megan - uparta i niezrównoważona. Wciąż nie mógł się zdecydować, czy były to wady, czy też zalety.
    - To dobrze, bo nie wiem jak dotrzeć do sali głównej - uśmiechnęła się do siebie, a ciemności pochłoneły jej sylwetkę, pozostawiając go samego. Wielkie okiennice w stylu gotyckim dawały upiorne cienie na puste ściany. Zdecydowanie dało się tu odczuć chłód i zapach stęchlizny - nieodłączne walory starych budowli z ubiegłego stulecia. Przemierzali boczne skrzydło w milczeniu, skupiając się na własnych krokach i ciężkich oddechach. Z każdą sekundą czuła, jak udziela jej się niemiła atmosfera tego miejsca.
    - Idziesz? - zapytała na wszelki wypadek. Te przygaszone kinkiety... i koszmarne obrazy przedstawiające nowoczesną sztukę wystarczyły, żeby miejsce te określić mianem upiorne.
    - Tak - usłyszała za sobą chłodny głos. Wbrew pozorom podążał za nią o wiele bliżej niż sądziła.
    - Tak tylko pytam... bo łatwo się gubisz - mruknęła sarkastycznie, bez cienia uśmiechu na twarzy. W istocie miało to zabrzmieć jak żart lub tak jakby mu chciała dopiec, ale żadne nie miało specialnie ochoty na rozmowę, czy wykłócanie się o kolejne błachostki.
    - He-he - wycedził przez zęby. Wprawdzie nie miała okazji go dojrzeć, lecz wiedziała, że na jego twarzy zagościł choć lekki uśmieszek.
    - Wow, tylko na tyle cię stać... - urwała, gdy w oddali dojrzała coś dziwnego. Zarys dwóch mężczyzn wpatrujących się w nich z uwagą. Uradowana przyśpieszyła tępa i szepnęła do Sama. - Widzisz? Zaraz nas stąd wydostanę, z twoja pomocą lub...
    - Megan, nie podchodź do nich - przerwał jej znaczącą wypowiedź. Serce informowało go, że pora na zawał, a nogi kompletnie odmówiły posłuszeństwa. Napięte mięśnie były gotowe na ewentualną ucieczkę. Popatrzyli po sobie, lecz wciąż nie potrafiła powiedzieć, co go gryzie. Oczywiście poddała się zanim zaczęła i pomachała niewzruszona głową.
    - Co? - spytała z wyrzutem. Zmrużyła oczy, żeby dać mu do zrozumienia, że nie ma zamiaru wysilać swojego pięknego umysłu. Z niedowierzaniem zakrył twarz ręką w celu uspokojenia się.
    - Oni są... to znaczy to nie są... - próbował jej wytłumaczyć, a jej głupie miny wcale w tym nie pomagały. - No po prostu tam nie idź, idiotko! - wybuchł i odrazy tego pożałował.
    - Pff... - zdołała tylko z siebie wydusić. Teraz umocnił ją w tym, że musiała dobić swego. I zrobić wszystko na odwrót. Choćby nawet faceci wyglądali na dwóch pedofilów z ciemnego zaułka. Nie przeszkadzało jej to. Uśmiechnęła się promiennie do mężczyzn i zrobiła niewinne oczka.
    - Dobry! - zaczęła zbliżając się do mężczyzn ubranych w ciemnych barwach. Teraz mogła się im lepiej przyjrzeć. Trzeba było przyznać, że zrobili na niej nie lada wrażenie. Przystojni bruneci wbici w stylowe wdzianka w okularach przeciwsłonecznych... w ciemnym pomieszczeniu. No właśnie. Coś tu jednak nie grało.
Prawie jak w Matrixsie - odhaczyła sobie w myślach.
    - Wiecie może jak stąd wyjść? - kontynuowała niepewnie, powoli się zatrzymując. Nie miała najmniejszej ochoty podchodzić do nich na więcej niż na dziesięć metrów. Wcale nie umknęło jej uwadze to, że coś ją od nich odpychało. - Bo... - wpatrywała się w nich jak zaczarowana w złym znaczeniu tego słowa. Ku jej zdziwieniu zdjęli swoje przyciemniane gogle ukazując wlepione w nią ślepia. Sam kolejny raz miał rację, powinna przy pierwszej lepszej okazji wiać. To zdecydowanie nie była ochrona. A gdy spojrzała w ich nienawistne, pełne powagi oczy, zaschło jej w gardle. Niemiłe uczucie pulsacji przebiegło przez jej spięte ciało, podsuwając jej, co trzeba zrobić. Powoli, kroczek po kroczku zaczęła się cofać. Nagle, ni stąd, ni zowąd zrobiło się jaśniej. O wiele jaśniej. Gorączkowo rozejrzała się za źródłem tej energii. To, co dojrzała było dla niej niezrozumiale i jednocześnie przerażające. Przekraczało jakiekolwiek granice rozsądku, łamiąc dotychczasowe schematy świata Megan.