niedziela, 6 grudnia 2015

ROZDZIAŁ IV nieszczęścia chodzą tylko po Megan Część 3


Ten post specjalnie dedykuję pazernej Addie Della Robbii :p

Czuła się jakby leciała, grawitacja ni stąd, ni zowąd zniknęła. Nie jest to dobry znak - każdy by pomyślał. Miałby absolutną rację. Tyle że gdyby to on był na ich miejscu też miałby wątpliwości i mętlik w głowie. Oboje spojrzeli przez przednią szybę i przez ułamek sekundy dostrzegli, jak spadają. Żadne nie miało nawet odwagi krzyknąć. Całość potoczyła się zbyt szybko.
Wszystko stało się dopiero jasne, gdy jeep z siłą uderzył w gładką taflę wody. Momentalnie przez wszystkie szczeliny, i oczywiście dwa wybite okna, do środka zaczęła wlewać się woda w zastraszającym tempie. Siła wlewającej się H2O była nie do opisania. A szok z jakim miała się przyjemność spotkać, jeszcze bardziej potęgował niepokój. W mgnieniu oka wszystko zostało zalane, zanim jeszcze zrozumiała, co się stało. Siła wyparcia wypchnęła ich pod sam dach, zrobiło się zdecydowanie za groźnie. Jeszcze bardziej zasapani i napięci spojrzeli po sobie ostatni raz.
     -     Idiota! - wrzasnęła z trudnością, ponieważ poziom wody wciąż wzrastał, aż chłodna ciecz okalała całe jej ciało z niemiłym uczuciem. Wiedziała, że więcej siły w sobie nie znajdzie. Miała po prostu dosyć. Zaczęła się szarpać, nie bacząc na siłującego się z klamką Sama. Poszła w jego ślady, ale nic nie wskórała. Nacisk na drzwi był zbyt silny. To naprawdę był koniec. Poczuła potworne zmęczenie tak okrutne, że nie sposób było go zlekceważyć. A następnie silny ucisk na klatkę piersiową, na płuca. Z wielkim trudem utrzymywała świadomość, próbując ignorować ten irytujący spokój i ciszę. W dużej części pomogły jej w tym niezidentyfikowane bliżej pasy mieniących się bąbelków ostro przeszywających wodę z każdej strony. W tej samej sekundzie zreflektowała się, iż były to naboje z broni wycelowane prosto w nich. Spojrzała zszokowana na zlewające się z błękitem wody oczy Sama. Mogłaby przysiąc, że z emocji buzujących w jej ciele zaraz zwariuje. I mimo to jej powieki z każdą cenną chwilą robiły się coraz cięższe i cięższe. Miarowo wypuściła część zmagazynowanego tlenu i bezwładnie zaczęła opadać w momencie, gdy ostrzał został przerwany, wnioskując z sytuacji nie na szczególnie długi czas.
Może właśnie tak byłoby najlepiej... jeżeli miała już rozpatrywać swoją śmierć pozytywnie, to dużym walorem była cisza. Niestety w żadnym możliwym razie nie chciała utopić się z Samem. To po prostu uwłaczałoby jej stalowym zasadom. Resztkami sił wsparła się na jego ramieniu i długo nie musiała czekać na odpowiedź. Poczuła silny uścisk jego dłoni w tali i następnie została wypchnięta przez otwór po szybie. Wszystko dookoła wirowało. Ciemności w głębinach zapewne nie były jakąś nowością, lecz wciąż zaskakiwało ją to, że niczego nie widziała. Straciła orientacje. Nie miała już pojęcia gdzie jest góra, a gdzie dół. Jedyne co jej mózg rejestrował to ciepłe objęcia chłopaka, ciągnące jej zamarznięte mięśnie ku górze. Chciała wprawić w ruch swoje ciężkie ramiona, lecz nie mogła. Pozostawiła je bezwładnie falujące w głębi. Cała odrętwiała zaczęła zatracać się, w tym wypadku, przyjemnej apatii. Wokół niej znajdowała się tylko mokra, czarna nicość, przez którą nic nie widziała i zaczęła się dusić. I nie przeszkadzały jej już ani trochę obolałe, zsiniałe z zimna kończyny, chłód i egipskie ciemności. Mając coraz liczniejsze mroczki przed oczami, wypuściła ostatni zapas zaczerpniętego wcześniej powietrza. Gromada srebrzystych bąbelków powędrowała w górę, zostawiając ją daleko w tyle. Uśmiechnęła się gorzko i wtedy naradę zaczęło brakować jej tak teraz upragnionego tlenu. Wszystko w środku płonęło z braku powietrza. Zacisnęła swoje sine od chłodu wody wargi i czekała na wynurzenie. Nic jednak podobnego się nie stało. Walczyła żeby odruch zaczerpnięcia powietrza poprzez otworzenie ust nie wygrał nad rozsądkiem. Nie było to jednak coś nad czym mogła zapanować. Nie zdołała nic zrobić, na miejsce pustki w jej płucach w końcu przeniknęła żrąca woda . Wdarła się z impetem, powodując niemiłe krztuszenie się. Zaczęła panikować, ponieważ płyn w jej pęcherzykach płucnych powoli ją zabijał. Zachłysnęła się jeszcze raz i dostała lekkich drgawek. Miotała się na każde możliwe sposoby, lecz wiedziała, że to jej nic nie przyniesie. Skostniały z chłodu uścisk zelżał, co od razu spotkało się z gwałtowną reakcją Sama. Jeszcze mocniej ją do siebie przyciągną, modląc się w duchu, żeby te drobne ciałko jeszcze trochę wytrzymało. Z jej punktu widzenia było to wielce wątpliwe. Resztkami sił próbowała odruchowo pozbyć się całej zalegającej wody. O dziwo nie zaliczyła zamieszczanego w każdym filmie króciutkiego seansu z całego swojego życia. Nie widziała nic oprócz czarnej kurtyny głębi jeziora.
"A więc to już... Czy miało to tak właśnie wyglądać?" - naszła ją odkrywcza myśl. I w jednej chwili wszystko ustało. Była tylko ona, jej drętwiałe powieki i... chwilowo nierozpoznawalny szum wody. Zdecydowanie hałas ten można było określić dudnieniem. Niemniej jednak jej zmęczony umysł nie brał tego pod uwagę. Nie zarejestrowałby nawet bomby wybuchającej pięć metrów od niej. Rozluźniła wszystkie mięśnie i jak szmaciana lalka została bezwładnie wypchnięta ponad powierzchnię wody. Nasilający się szum otaczający ją niemal z każdej strony i niewiele jaśniejsza aura nocy, to do niej dotarło. Nie była jeszcze do końca świadoma. Lecz jedno wiedziała na pewno - nie miała czasu na mimowolne duszenie się, pragnąc wciągnąć jak największą ilość tlenu, gdyż w mgnieniu oka została pchnięta w strumień jakiejś wody padającej na jej głowę zaledwie przez sekundę. Swiat znów zawirował stajac w swojej codziennej postawie, a jej uparcie zaciśnięte powieki powoli się uchylały wraz z silnym kaszlem. Zasłoniła niemal całą twarz dłońmi, pozbywając się resztek niechcianej cieczy z płuc. W końcu uzmysławiała sobie po kolei co się z nią działo. Braki w swojej wiedzy jak najszybciej uzupełniła szybkimi oględzinami i oceną terażniejszej sytuacji. Ani trochę nie spodobały się jej wyciągnięte wnioski. Wciąż była po ramiona w wodzie, nie dosięgała dna i... na boga! była pod spodem jakiegoś wodospadu! Chwila... wodospad był z betonu i miał dziwne zagłebienie w kształcie kanału w którym właśnie przebywała. Szybko ogarnęła wzrokiem cała resztę. Przewód ten ciągną się przez pokażną długość, to na pewno. Mogła też powiedzieć, że na razie nie widziała wyjścia, tylko wodę rzucającą na kontrastowo jasny beton migoczące refleksy. Chlupała przy tym z roznoszącym się echem, a wszystko to zagłuszał ogromnie głośny szum ściany wodnej spadającej na gładką taflę. I ten właśnie "wodospad" maskował cały tunel, który stanowił w tej chwili całkiem dogodne schronienie. Megan odksztusiła ostatnią porcję lodowatej cieczy i w ostateczności zwróciła uwagę na jeszcze jeden detalik. Sam gdzieś przepadł, a jego obłapiające ją ręce razem z nim.
     -     Sam... - wycharczała przez wodę wylewającą się z niej strumieniami. O tak, było jej pełno, w niej, wszędzie dookoła. A że była noc, nie była w stanie dostrzec własnego czubka nosa. Jedyne co odczuwała to powoli ustępujący z jej płuc płyn. - Sam - wychrypiała rozpaczliwie, o dziwo zaczerpując łapczywie powietrza. Nie doceniała tego wspaniałego uczucia, które teraz ją przepełniało. To jednak nie zmieniało faktu, że dreszcze jej nie przeszły, a wzburzona tafla nie ułatwiała jej pozostania na powierzchni. Czując pieczące drapanie w gardle, jakby milion igieł zostało na raz wbite w jej krtań, nie poddawała się. Nie tym razem. Zmusiła się, żeby pozostać na, a nie pod. Chociaż szanse były marne, żeby dopłynęła do jakiegokolwiek brzegu, ba, ona nawet nie widziała wyjścia oprócz kaskady wody. Kolejne wzburzone grzbiety niemiłosiernie smagały jej twarz, a Sama nigdzie nie było. Właśnie to sobie uświadomiła - pomimo ciemności wiedziała, że go nie ma. Po prostu, najbezczelniej w świecie utopił się bez jej pozwolenia, albo chociaż słowa pożegnania. Mimo, że ledwo utrzymywała się na powierzchni a przed chwilą o mało, co się nie utopiła, wstrzymała oddech i zanurkowała na tyle, na ile pozwoliło jej obolałe ciało. Nic nie widziała, oprócz gasnących świateł terenowego samochodu, które swoją drogą były jakieś kilkadziesiąt metrów głębiej. Gdy postanowiła udać się na samobójczą misję, okrutny ból w mostku udaremnił jej to zanim jeszcze spróbowała. Wynurzyła się sykiem wciągającego powietrza i w miarę ustabilizowała swoją pozycję na tyle, żeby móc patrzeć na tonące auto. To był zły pomysł, zdecydowanie zły...
     -     Ty zidiociały kretynie! AAA! - ryknęła na całe gardło, mając głęboko zalewające ją przypływy. Tak, to prawda - pałała do niego olbrzymim żalem. Ale i jednocześnie znienawidziła siebie za to, że w obliczu takiej sytuacji okazała się być za słabą. - Saaam! - spróbowała jeszcze raz, choć była całkiem sama. Jedyne, co mogła zrobić, to lustrować gasnące reflektory terenówki. Zaciągnęła się lodowatym powietrzem i na chwilę zamilkła, nasłuchując jakiejkolwiek odpowiedzi. Nic oprócz bezlitosnego szumu wody. Gwałtownie opróżniła płuca z gazu, i wzięła głęboki wdech, i następny, co przeszło w nierównomierne dyszenie, a później zapowietrzenie. Jej dłoń odruchowo powędrowała do zsiniałych, drętwych z zimna ust. Zacisnęła powieki najmocniej jak umiała i skrzywiła się w grymasie bólu... robiła wszystko, żeby nie uronić łzy, lecz na próżno. Wybuchła histerycznym płaczem, jak nigdy. Nie miała pojęcia co dalej zrobić. Nie wiedziała, co czuć, jak to okazać... Została na lodzie. - Nienawidzę cię! - wykrzyknęła na całe gardło, aż usłyszała swoje ostre echo. Odwróciła się do betonowej ściany i oparła o nie swoje zimne jak lód czoło, a chwilę później do tego żałosnego obrazu dołączyły pięści machinalnie obijające mur. Bez jakiegoś widocznego rezultatu.
     -     Wiem... - sapnął za nią znajomy głos.
Niezwłocznie odwróciła swoje zdenerwowane oblicze i, ku jej zdziwieniu, znajdowała się niebezpiecznie blisko Sama. Kolejne zaskoczenie - kolejne zapowietrzenie.
     -     Ty płaczesz - zauważył słusznie za pomocą blednącej oświaty światła. Jakkolwiek, na jego twarzy nie ujawniało się ani krzty uśmiechu czy nawet podenerwowania. Była tylko zsiniała, blada twarz owiana kamiennym spokojem.
O boziuniu kochana, on ma plan. Cholernie zły i cyniczny plan... - w mig wydedukowała to z tej powagi, którą rzadko kiedy można u niego spotkać. Były to tylko wyjątkowe sytuacje dotyczące śmierci, życia lub picia piwa.
     -     UGH! - zdołała tylko warknąć zbulwersowana i zirytowana całym zajściem. Mimo, że był cały przemoczony i zsiniały, a mokra koszulka przylegała do jego imponującego sześciopaka... Chwila..., przecież tego tu nie było – dokonała kolejnego przełomowego odkrycia, gdy ujrzała coś w rodzaju ogromnego talizmanu zawieszonego na szyi chłopaka. W mieniących się odbiciach wody nie dostrzegała go zbyt dokładnie, lecz ewidentnie mogła stwierdzić, iż te złote cacko z ogromnym wisiorem w kształcie kuli, świecące jak lampki świąteczne nie należał do niego. Wpatrywała się w niego przerywając tym samym swój atak złości, aż Sam skrzyżował ramiona na piersi, aby schować biżuterię. Otrzeźwiło ją to natychmiastowo, jakby te maleństwo miało własne oddziaływanie przyciągające. Przyjęła manewr osłaniający jej skołowanie przy czym straciła równowagę, lekko się podtapiając. Sam w ostatniej chwili złapał ją za ramię i przytulił do siebie.
     -     Musimy się śpieszyć – urwał oziębłym tonem i pchnął ją dość mocno, aby zrozumiała. - Zacznij płynąć w prawo – poinstruował ją wciąż nie zdejmując ręki z jej pleców.

     -     Ale to i tak twoja wina – wyjęczała pod nosem opadając z sił. Nie minęła nawet sekunda gdy pożałowała swoich słów. Poczuła okrutnie rozeźlony wzrok utkwiony w jej osobie. Płynęła dalej, nie mając odwagi odwrócić się do niego i dźwignąć te spojrzenie pełne pustej, aczkolwiek morderczej złości. Mogłaby nawet rzec, że w pewnym sensie bała się zrobić chociażby krok wiedząc, że Sam w każdym momencie może zrobić coś głupiego.

sobota, 5 grudnia 2015

ROZDZIAŁ IV Nieszczęścia chodzą tylko po Megan Część 2

     -     Megan, nic ci nie jest? Błagam, powiedz coś...! - usłyszała zaniepokojony głos Sama. Nie reagowała i jeszcze mocniej zacisnęła powieki. - To... twoja wina! - tylko w ten sposób mógł wyrwać ją z transu. I miał racje. Ciężko dysząc, momentalnie odwróciła się w jego stronę i zerknęła na okrytą strachem twarz. Potworny ciąg powietrza pochodzący od wybitej szyby rozwiewał jej włosy, a ciemność ogarnęła całe wnętrze. Ruszała bezgłośnie wargami, chcąc coś powiedzieć lecz dłonie Sama delikatnie ujmujące jej twarz, kompletnie ją rozproszyły.
     -     Yyy... Ja... - zlustrowała jego zatroskaną minę i przez krótki ułamek sekundy pomyślała nawet, że się o nią martwi. Lecz wtedy zrozumiała, że jadą sto na godzinę, a jego łapska są na niej, a nie na kierownicy.
     -     Co...? Chcesz coś powiedzieć? - zaczął wypytywać swoim aksamitnym głosem, tak jakby na coś czekał.
     -     Kierownica, idioto - wydusiła, a jej wzrok na powrót zbystrzał. Sam opierał się o siedzenie i kierował za pomocą nogi.
     -     Panuję nad sytuacją... - zaczął zrezygnowany, ale ona wcale nie czekała na to, co on powie.
     -     Odwróć się! - nakazała z tętnem przyspieszonym do granic możliwości. To wcale nie było śmieszne. Obrzuciła go swoim morderczym spojrzeniem i przyłożyła w pierś. - I odwieź mnie gdzieś w bezpieczne miejsce! - Nadal nie reagował, więc postanowiła przejść do ogromnie przekonujących rękoczynów.
     -     Dobra, próbowałem... - oderwał od niej ręce i niezadowolony utknął wzrokiem na drodze. To z pewnością była stara Megna.
     -     Och, fajnie, nawet można by powiedzieć.
     -     To super! - w jego głosie na pozór wciąż dało się wyczuć lekkie rozproszenie.
     -     Świetnie - zerwała się i krzyknęła mu prosto do ucha. Dopiero teraz dotarło do niej, że zmierzają gdzieś po mało ruchliwej, wprawdzie pustej, szosie. Było ciemno, a ulicę rozjaśniały jedynie lampy w dużych dziesięciometrowych odstępach. Pomimo zawrotnej szybkości odetchnęła z ulgą i rzuciła się na pluszowe oparcie. Odruchowo spojrzała za siebie, a światła czarnego mercedesa wyjeżdżającego z zakrętu dały jej boleśnie po oczach.
     -     Aaa! - uświadomiła sobie, że zaraz zabije Sama. - Gonią nas, inteligencie z bożej łaski! Dlaczego oni nas gonią?! Przecież nie powinni nas gonić... Ja nic... CO ZROBIŁEŚ?! - wrzasnęła, a porządne przyspieszenie rzuciło ją na siedzenie, ograniczając pole manewru do minimum. I to chyba było odpowiedzią na wszystkie jej pytania i obelgi, którymi planowała go obficie obsypać. Zamilkła i mimowolnie zerknęła przez dziurę w szybie, na rozmywające się światła latarni i przemykającą przed jej oczami drogę. Nie wyglądało to ciekawie. Dwieście na godzinę zaliczyli na pewno.
     -     Chcesz nas zabić? - wydusiła w końcu, co chwilę nerwowo spoglądając za siebie.
     -     Jeżeli nie ja, to oni - wskazał ruchem głowy do tyłu.
     -     Zatrzymaj się gdzieś na poboczu to od razu, załatwię sprawę i sobie do nich pójdę - zaczęła, niechętnie walcząc z wymiotami w gardle.
     -     Zamknij się, Megan! Po prostu się zamilknij! Nawet nie wiesz, co mówisz!
     -     Wysiadam! - rzuciła się do drzwi i szukała jakiegoś wyjścia. Znowu.
     -     Ja z tobą nie dam rady, porąbana pijaczko! - krzyknął i zrobił sztuczkę z kierownicą. Znów poczuła dłonie na swojej tali i odruchowo je strąciła.
     -     Co ty sobie wyobrażasz?! - popatrzyła w jego niebieskie oczy i wezbrał w niej potworny gniew.
     -     To chyba ty sobie wyobrażasz, że przeżyjesz skok z samochodu przy prędkości dwustu na godzinę! Nie pozwolę ci na to! - przygwoździł ją do siedzenia trzymając nadgarstki, lecz nawet to nie podziałało.
     -     Spadaj! Będę sobie robiła co chcę! A twoje zdanie mam głęboko w poważaniu. Mogę cię zranić fizycznie jednocześnie cię nienawidząc! – uśmiechnęła się sarkastycznie i już pasowała się do otworu po szybie. Oczywiście na złość Samowi nie zwracała w ogóle uwagi na rozmywający się krajobraz i wiatr, który wpychał ją do środka.
     -     No nie! - warknął poirytowany chłopak i przyciągną ją do siebie.
     -     Puszczaj! - warknęła, okładając go pięściami. - Aaa!
     -     Bo zaraz sam cię wypchnę! - puścił ją na chwilę, rozmasowując obolałe ręce.
     -     A wiesz, co ja ci zrobię, głąbie?! Zaraz ci pokażę! - dodała rozdrażniona i rzuciła się na niego z zamiarem uszkodzenia każdej części jego ciała. Każdej! W końcu miała prawdziwy powód do tego, żeby spuścić mu porządny łomot. A nawet kilka. Przetrącić mu ten kark, jak to sobie układała w marzeniach!
     -     Tak? Chcesz się bić? No to dawaj, lebiego! - wrzasnął i po minucie tłukli się na całego. To otwartymi dłońmi, to nogami... W zasadzie wszystkim, czym dali radę do siebie dosięgnąć.
     -     Wysadź mnie tutaj! Już wolę dziwaków w czerni! - wtrąciła, próbując odepchnąć od siebie twarz Sama.
     -     Ani... mi... się... śni! - wycedził, nacierając na nią całym ciałem i czochrając włosy.
     -     ZŁAŹ! - wydobyła z siebie całe poirytowanie i jeszcze raz go walnęła.
     -     Mam lepszy pomysł... - zaczął i sięgnął pod fotel po taśmę klejącą. I to nie była tam jakaś słaba, biurowa taśma, tylko ta z tych naprawdę mocnych. Odkleił kawałek i popatrzyła na nią nienawistnie. - I co teraz, księżniczko...?
     -     Ale ja cię zaraz... - chciała coś powiedzieć, lecz coś błysnęło obok niej. Oboje się od siebie oderwali i spojrzeli w wybitą szybę. Mercedes nadrabiał drogi i teraz jechał równo z nimi. Szyba ze strony kierowcy otworzyła się, ukazując przypatrującego się im mężczyznę. Wprawdzie miał okulary przeciwsłoneczne (tak, w środku nocy), ale jego mimika twarzy idealnie lustrowała zdziwienie. Uśmiechną się do nich dziwacznie, chyba ironicznie, i wyciągną coś, co do złudzenia przypominało pistolet.
     -     Aaa! - oboje wrzasnęli i teraz to ona się na niego władowała i popchnęła do przodu. Cudem ominęli, zapewne śmiertelny, strzał.
     -     Zabije nas, zabije! - wrzeszczeli chórkiem. - To twoja wina! - wydali z siebie histeryczny szloch, gdy tylko Sam znalazł się na powrót przy kierownicy, a ona na swoim upragnionym fotelu pasażera. - Moja wina? Tak! Nie! UGH! - kontynuowali, a kolejny strzał wybił szybę mijając ją tylko o drobne milimetry. - Aaa! - panika na powrót w nich zagościła, tylko że ze zdwojoną siłą. I wtedy coś od prawej mocno nimi wstrząsnęło. Próbowali zepchnąć ich z drogi za pomocą samochodu. - Aaa! Zginiemy! Załatwią nas - przyłączyła się do lamentowania chłopaka, łapiąc się jego ramienia.
     -     WIDZISZ?! - pisnął damskim głosem, próbując strząchnąć wbijające się w jego skórę pazury przerażonej dziewczyny. A gdy czarne auto jeszcze raz wybiło ich z drogi, naprawdę zaczęli panikować.
     -     Strąć ich z drogi! Twój jeep jest większy, idioto! - poinstruowała go, prawie na nim siedząc.
     -     Nie wydzieraj się na mnie! - zacisnął nerwowo swoje blade dłonie na kółku kierownicy.
     -     Zepchnij ich z drogi! - jeszcze raz próbowała przemówić mu do rozsądku i sama wzięła sytuacje w swoje ręce. Dosłownie. Odepchnęła brutalnie chłopaka od kierownicy i zakręciła nią mocno w prawo, niczym kołem do loterii, przy towarzyszących temu przeraźliwych jękach. Od razu szarpnęło ich w bok z widocznym efektem. Mercedes został zepchnięty prosto w las.
Chłopak ledwo wyrównał do prostej, odbijając od pobocza. Gdy tylko odzyskał mowę, spojrzał na Megan z żądzą mordu. Nie musiał nawet używać słów, żeby się zgorszyła. Jeżeli ktoś kiedykolwiek myślał, że doznał dużo emocji na raz, to może to uznać za jedną wielką kpinę, bo to co właśnie poczuła, nie równało się z niczym innym dotychczas jej znanym.
Na jej obliczu znowu zagościł uśmieszek samozachwytu. Sam pokręcił tylko karcąco blond szopą na głowie i wbił wzrok w jezdnie, wciąż uspokajając swoje zszargane nerwy. Nie było żadnych wątpliwości, że ta dziewczyna na każdym kroku go czymś zaskakiwała. Szkoda tylko, że po tych jej absurdalnych niespodziankach musiał uspokajać tętno pół godziny.
     -     Dojeżdżamy do tamy.
Jego brwi pozostały ściągnięte, a twarz bez wyrazu. Nigdy jeszcze go takiego nie widziała. Chciała coś powiedzieć, lecz słowa utknęły jej w gardle. W sumie, to najlepszym wyjściem było po prostu przemilczenie reszty drogi, a następnie ucieczka. Tak, dokładnie tak zrobi. Da rade. Jest zdolna do tego... Wbiła wzrok w wycieraczkę pod swoimi trampkami po to, żeby później przenieść go na chłopaka. - Kiedyś cię tak po prostu... - burknął.

     -     SAM! - zdołała krzyknąć horrendalnie, a pisk opon czarnego mercedesa i odgłos gniecionego metalu niemile przeszył jej uszy. Jeep Sama, chociaż masywny, z takim uderzeniem nie miał szans. Biorąc jeszcze pod uwagę potężnie rozwinięte prędkości i położenie, można by rzec, że sytuacja, w której się znajdowali jest krytyczna. A pierwszym tego zasygnalizowaniem było stracenie kontroli nad kierownicą. Po prostu nie sposób było ją utrzymać. Następny zawał serca? Wstrząs o nieograniczonej skali, przez co oboje polecieli w bok. I już na koniec nie wiedziała co się z nimi działo.