wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział I - Ciekawe czy "panienki" wycackane do czerwoności uginają się pod wpływem ostrza z sobotniej wyprzedaży..., czyli o kolejnych klęskach. Część 3

   Pani trener o męskich, surowych rysach twarzy uśmiechnęła się posępnie do całej grupy dziewcząt gromadzących się leniwie przy pierwszej linii boiska. Trzeba przyznać od razu, bez bicia, że nie była urodziwą kobietą i z całą pewnością nigdy nie wygra miss universe. Ba, nie wygrałaby nawet miss kotleta z przydrożnego baru. Ale cóż można poradzić na sterydy w młodym wieku i wredne usposobienie do całego świata?
    - NIC! Nic a nic nie rozumiecie, tępe istoty... - zaczęła stając w króciutkiej sportowej spódniczce przy niesłuchającym jej tłumie. A cały komizm tej sytuacji opierał się na jej dziwacznie niepasujących owłosionych, męskich nogach. Wprawdzie, skoro już się czepiamy szczegółów, trzeba by nawet rzec, że wyglądała jak transwestyta, ale to inna historia, w którą nikt o słabych nerwach nie powinien się wdrążać. I to wcale nie jest w formie jakiejś komedii, to poważny dramat bez udziału kobiecości.
    - Nie, Ginny, to znowu nie ten ton. Po prostu nie tak to wymawiasz.
    Wszyscy skupili swoje rozproszone oblicza w stronę opartego o framugę drzwi pana Ticketa. Podła z niego istota, nikt się nie dziwił, gdy ktoś "niechcący" potkną się o ołówek, który "niechcący" wpadł pod nogi belfra i "niechcący" spowodował złamanie całej kości piszczelowej.
    - Wy nic nie warte gnojki, znacie może te uczucie, kiedy to JA zasadzam WAM kopa? - warkną powoli kuśtykając w ich stronę. - Widzisz? To właśnie tak powinno wyglądać. Głowa lekko opuszczona, że niby masz ich gdzieś i nie wkładaj w to serca. I z pogardą, kotku, z pogardą... - właśnie tak zaczęła się kolejna z rzędu zwyczajna i męcząca lekcja wychowania fizycznego w Publicznym Liceum w Chicago. Męcząca z racji coraz częstszych wizyt znienawidzonego belfra, a zwyczajna z powodu rutynowego spóźnienia się Megan. Wparowała na sale otwierając z hukiem podwójne drzwi. Dumnie krocząc środkiem nie dostrzegła zirytowanych spojrzeń dziewczyn i czegoś na kształt ironicznego zadowolenia pana Ticketa. 
    - Nie przepraszam za spóźnienie – rzuciła przez ramię do krzywiącego się Ticketa i tak jak reszta zaczęła się rozciągać, co utrudniały jej niemiłosiernie króciutkie, przepisowe szorty.
    - Nie, na tą tutaj nie ma mocnych. To stracona sprawa, za którą kryją się moce nieczyste... - mruknęła nauczycielka, przykładając dłoń do policzka i tak jak się przyzwyczaiła, najzwyczajniej w świecie pominęła ją z ubolewającą miną.
    - Hmm... Panna Thompson... - zaczął drwiąco nauczyciel.
    Dziewczyna przerwała na chwilę nieudolne skłony i wyprostowała się jak na komendę.
    - Hmm... Pan Ticket, znowu się spotykamy. Widzę, że gips otworzył pański ograniczony umysł na wychowanie fizyczne - uśmiechnęła się zadziornie.
    - A to ciekawe... Jesteś ty... Na lekcji... Coś tu nie gra - udał zamyśloną minę, a następnie odegrał teatralne oświecenie. - Ach! No tak! Zapomniała panienka swoich kłopotów... - zlustrował jej zmrużone ze zdziwienia oczy i gwizdnął, pokazując komuś gestem, aby podszedł bliżej. Niechętnie odwróciła się w tamtą stronę.
    Mord. Ze światkami, bez światków... wszystko jedno! Ticket miał być trupem w tej właśnie chwili.
    - Nie zrobi pan tego... 
    Nie miała wychowania fizycznego z chłopakami od dobrych dwóch lat, kiedy to wycieła kawał całej drużynie futbolowej. Czy ten szelmowski dziad nie wpadł na to, że miała w tym swój konkretny i niecny cel!
    - Nie może pan tego zrobić! Pani Conductor... on nie może tego zrobić, prawda?! Prawda? - Próbowała się jakoś ratować w każdy możliwy sposób. Taa, w odpowiedzi dostała jedynie diabelski uśmieszek i już ta piekielna dwójka zacierała ręce ze złowrogim chichotem.
    - Przeznaczenie... - Sam zaszedł ją od tyłu, próbując nieudolnie objąć ją w pasie. Brutalnie zrzuciła z siebie ciężar oddając łokciowy cios prosto w jego żebra. Odwróciła się gwałtownie.
    - Nie!
    - No pewnie, że nie... - wtrącił się momentalnie Ticket. - Patrz jakie to chude. - Podniósł jedną ze swoich kul i dźgną ją boleśnie w bok. Teraz skierowała wzrok na niego z chęcią mordu.
    - Uuu... Uwaga, prze pana, ona gryzie - ostrzegł od razu chłopak i przytrzymał idącą w stronę nauczyciela Megan.
    - Pusz... czaj! - wierciła się na wszystkie strony, aż w końcu zdołała się wyrwać ze szczelnych sideł tego złego człowieka.
    - A szczepiona ona w ogóle? - podtrzymał rozmowę kuśtykając w stronę Sama.
    - A żebym to ja wiedział. Ugryzła mnie już chyba z tysiąc razy...
    - Lepiej się zamknijcie, bo nie odpowiadam za złamania, trwałe uszczerbki na zdrowiu psychicznym, padaczkę i poważne skaleczenia, które wszystkie po kolei wam zaserwuję z uśmiecham na twarzy! Gramy w jakąś brutalną grę! - ryknęła od razu, odwracając się rozjuszona w stronę dwóch klas w króciutkich, wrzynających się szortach i obcisłych, jaskrawopomarańczowych koszulkach. W sumie to można by nawet rzec, że były o wiele za małe. A puenta tego kawału była następująca: chłopcy jak i dziewczyny nosili ten sam przymały rozmiar koszuli jak i spodenek

    Co jej odbiło, żeby tak się rwać do jakiejś głupiej gry? Może to była chęć zemsty, nieczyste, złe pobudki albo po prostu kusząca myśl o spuszczenie komuś łomotu... To było nieważne. I tak wszystko skończyłoby się dokładnie tak jak teraz - stała wycieńczona na środku boiska, ledwo łapiąc oddech, a wszyscy wokół wiszczeli jak opętani i ganiali bezmyślnie za piłką. Tak, dobrze każdy sobie kojarzy – futbol! Gra, którą każdy powinien nienawidzić i wymazać z jednych z najpopularniejszych! To była istna rzeź, z tym idiotą na czele. "Sam to, Sam tamto..." - miała go dość, po dziurki w nosie, do diabła i ciut, ciut!
    - Thompson! Na obronę, złotko! - krzyknął uśmiechnięty od ucha do ucha pan Ticket. I już by mu pokazała środkowy palec, gdyby nie gromada dziewczyn szarżujących prosto na nią... z Samem na czele.
    - Aaa! - zdążyła tylko wrzasnąć, zanim ją bezwstydnie stratowali jak szmacianą lalkę bez najmniejszego znaczenia. I tak mniej więcej się czuła, będąc wdeptaną w poziom podłogi.
    W sumie to sufit wcale nie był taki brzydki, a chłód posadzki taki niekomfortowy... Najważniejsze było to, że nie musiała w danej minucie grać i oglądać całej tej zgrai nieudaczników, która aż się prosi o piękny, soczysty numer ze zgniłymi jajami.
    - Hehe! Patrzcie, Thompson leży i chyba nie żyje! - skomentował z uciechą nauczyciel. Klasnął kilka razy w dłonie i powolnymi kroczkami zbliżał się do niej, tak jak cała reszta. Uśmiechnął się złowrogo i pochylił się nad Megan.
    - Ugh... Niech pan się stąd zabierze - rzekłszy to, odepchnęła twarz pana Ticketa z dwudniowym zarostem. - A wy, łamagi - wskazała na biegnące do niej dziewczyny - nawet nie podchodźcie, bo nie ręczę za siebie.
    - Jak się dziewczynka zbulwersowała - usłyszała Sama, który bez trudu przedzierał się przez stado zapatrzonych w niego uczennic. Był na tyle mądry, aby zachować pewien dystans.
    Pechowo, ich zaćmione umysły nawet razem nie mogły się równać wspaniałości jej "geniuszu". Była przebiegła jak lisek chytrusek i wykorzystała zaistniałą sytuację, pomimo, że buzowała w niej tak duża dawka nienawiści i złości. Teatralnie przytknęła wierzch dłoni do czoła i przytrzymała przez chwilę oddech, aby lekko zsinieć na twarzy. Jak zawsze podziałało bez zarzutu. Odczekała chwilę, aż każdy ucichnie i uwierzy w jej tandetny teatrzyk. Wtedy się zaczęło.
    - Saaam... - udała, że majaczy. Wyciągnęła błądzącą w powietrzu rękę i patrzyła się przed siebie swoim zamglonym spojrzeniem. Wszyscy w wielkim skupieniu rozstąpili się, torując przejście dla zdziwionego chłopaka. - No chodź tu, cymbale! - powtórzyła zniecierpliwiona, wypadając tym samym z roli. To było nieważne. I tak połknął haczyk.
    - Idę..., kochanie... ? - zerkną jeszcze raz na pana Ticketa i na resztę, która zrobiła dwa kroki w tył. Każdy doskonale wiedział, że Megan zdecydowanie coś knuła. Każdy, oprócz Juliet, która powoli rujnowała cały jej geniusz zła.
    - Matko, Megan... Nic ci nie jest? - przyklękła przy niej z lekka oniemiałą miną niewiniątka.
    - Idź sobie - syknęła szeptem, chcąc ją ukatrupić.
    - Ale... - nie odsunęła się, ciągnąc swoją grę zbitego psa.
    Pomimo podejrzliwych twarzy, chłopak się nie wycofał. Zatrzymał się przed wyciągniętą ręką dziewczyny i jeszcze raz rzucił spojrzenie nauczycielowi, który skierował na nich obiektyw swojego telefonu komórkowego.
    - No dalej, ona umiera... Chcesz ją mieć na sumieniu, ślicznotko? - uśmiechnął się szyderczo do chłopaka, wciskając przycisk "nagrywaj". - RUCHY... - nakazał, ładując do buzi dużego, czerwonego lizaka.
    Sam zmrużył lekko swoje głębokie, błękitne oczy w przelotnym zastanowieniu. Starał się ją rozgryźć, lecz było już za późno. Zaciskała się pętla wielce skomplikowanego, niecnego planu zemsty. I nawet te niewinne, głupiutkie stworzonko obok nie mogło by jej tego popsuć.
    - Juliet, odsuń się proszę - ostrzegła po raz ostatni, przez zaciśnięte zęby. Próbowała powiedzieć to jak najmilszym tonem, ale i tak jej usłuchała i ze zdziwieniem zrobiła dwa kroki w tył. W przeciwieństwie do niego. Niespodziewanie ukląkł on zaledwie metr od niej.
    - Dlaczego niby ma się odsuwać? - zapytał podejrzliwie swoim cieniutkim głosem. Złożył ręce na piersi i odsuną się jeszcze kawałek. Żeby lekko załagodzić jego wszystkie obawy, z nieprzytomną miną wyciągnęła ku niemu rękę i dotknęła jego idealnie gładkiego policzka, i po chwili poklepała go jak zwierzątko.
    Wpatrywał się jej prosto w oczy, próbując odgadnąć do czego zmierza, lecz, gdy tylko skojarzył sobie tą minę, nie miał już szans. Dziewczyna rzuciła się na niego i oboje runęli na zimną posadzkę szkolnej sali gimnastycznej.
    - Rzuciłaś się na mnie! - wydusił nie dowierzając, był bowiem przygwożdżony do podłogi. W sumie mógł się tego spodziewać... Tyle, że takim tycim szczególikiem było to, że ta zła kobieta była nieprzewidywalna i niestabilna psychicznie.
    - A co, myślałeś, że ci miłość wyznam?! - ryknęła kpiąco. Zirytowało ją to jeszcze bardziej.
    - No wiesz... - strzelił tą swoją głupkowatą minę luzaka i to przeważyło szalę niezrównoważenia dziewczyny.
    - Jesteś najmniej dojrzałym bachorem z przystojną buźką jakiego w życiu widziałam! - spróbowała wycelować pięść w twarz, ale że tego nigdy nie robiła walnęła w twardą podłogę. Zapiszczała z bólu, ale ręka była już wcześniej opatrzona, więc po sprawie. Złapała go za fraki i zaczęła trząść, uderzając o podłogę. - Nie ciepię tych twoich chorych gierek! I wiesz co? Candy zasługuje na kogoś lepszego! Nie wiem nawet, jak się zmieściła w tym samochodzie razem z tobą i twoim wielgachnym ego! - kolejny raz chciała uderzyć i tym razem by się jej udało, ale Sam był szybszy. Złapał Megan za chorą rękę i przewrócił ją na podłogę. Teraz to on był na górze i przyglądał się jej uważnie. Musiał ją przytrzymać i przycisnąć całym swoim ciałem, ponieważ miotała się jakby od tego zależało jej życie.
    - Ekm... Nudzimy się... - wtrącił pan Ticket, który nie wiadomo skąd skołował colę w plastikowym kubeczku i teraz siorbał ją głośno.
    - Mam cię w jakiś brutalny sposób przekonać , żebyś ze mnie zszedł? - odparła przyciszonym i niepewnym głosem, próbując się uwolnić od jego mocnego uścisku.
    - A mam wybór? Bo na razie mi się podoba - wyszczerzył zęby i jeszcze mocniej na nią naparł.
    - Zaraz mnie zmiażdżysz - wydyszała.
    Litując się nad nią puścił jej ramiona. Ona natomiast wykorzystała to i znowu przewróciła go na plecy, triumfalnie się do niego uśmiechając.
    - Ale z ciebie łamaga – warknęła.
    - Jak mnie nazwałaś? - wrzasnął i znowu się przeturlali, ale Megan nie dała za wygraną.
    - Słyszałeś! - próbowała postawić na swoim, wymierzając kolejny cios. Niestety, kolejny raz pudło.
    - Dobra! - Krzykną, lekko mówiąc, wyprowadzony z równowagi.
    - Dobra!
    - Świetnie!
    - Wrzuciłeś mnie do śmietnika! - przypomniała sobie, próbując się utrzymać nad nim.
    - Wcale nie! - chwycił jej uda i przerzucił ją pod siebie, przygwożdżając na amen.
    - Wcale... TAK! - wystękała, na powrót się dusząc.
    - A ty... - zaciął się na chwilę, zastanawiając się, co jej wytknąć. - A ty jesteś podła!
    - Nienawidzę cię! - razem wrzasnęli. I tak oto, w niewiadomy sposób pięść Megan spotkała się z policzkiem Sama, bardzo, bardzo boleśnie...

Rozdział I - Ciekawe czy "panienki" wycackane do czerwoności uginają się pod wpływem ostrza z sobotniej wyprzedaży..., czyli o kolejnych klęskach. Część 2

    Następnie nadeszło załamanie nerwowe. Próbowała płakać, to prawda. Lecz choćby nie wie jak się starała, nic, co byłoby nawet podobne do łez nie potrafiła z siebie wykrzesać. W rekordowym czasie przeszła do fazy uspokojenia się i na sam koniec nadeszła złość. Tak, dokładnie tego potrzebowała - przypomnienia jak bardzo nienawidzi tego impertynenckiego zera.
   To ją zmotywowało do działania. Przez pewien czas nasłuchiwała, co się działo na zewnątrz, by następnie z wielkim bólem i częściową niedołężnością wygramolić się na pusty parking szkolny. I musiała przyznać się przed sobą, iż było dobrze. Wyskoczyła energicznie z metalowej pułapki i chwyciła swój zgnieciony rower. Najwyraźniej pierwsza lekcja minęła i nadeszła krótka przerwa, ponieważ kilka uczniów wyszło na zewnątrz, wytykając ją palcami. To ją tylko bardziej podbudowało w tym, co zaraz miała zrobić. Wysłuchując różnych wyzwisk gotowało się w niej jak nigdy, a do głowy przychodziły wspaniałe myśli uszkodzenia ich kończyn. Bardzo..., ale to bardzo bolesnego uszkodzenia kończyn.
    Niby spokojna, podeszła do stojaka na rowery i przymocowała poturbowaną metalową ramę tak mocno, jak się dało. Odruchowo otarła czoło wierzchem dłoni i natychmiastowo wstała. Wypatrzyła czarnego jeepa - stał on przed wejściem, dokładnie na jej drodze. Dobrze się składało, bo akurat miała zamiar tam wejść bez jakiejkolwiek poznaki smutku. Tylko czysta wspaniała nienawiść i zemsta. Zaczekała, aż wszyscy zwrócą na nią swoje ślepia, po czym uśmiechnęła się mrocznie i ruszyła do drzwi dziarskim krokiem. Oczywiście wygranego samochodu nie ominęła. Wyciągnęła klucze z kieszeni i przytknęła je do czarnej karoserii, po czym z towarzyszącym temu piskiem, pociągnęła po całej długości. To zdecydowanie było jej najpiękniejszym dziełem życia. Taka spokojna fala i zarazem pociągnięcie pełne pasji. Szpanersko założyła okulary przeciwsłoneczne i obrzuciła wzrokiem zszokowanych gapi. Nikt nie protestował, gdy wepchała się do wejścia, grzecznie ją przepuścili. Wprawdzie zawsze ustępowano jej ze strachem, lecz tym razem widziała w oczach gapi również nutę podziwu i ciekawości.
    Bez przeszkód znalazła wzrokiem Sama otoczonego gromadą uczniów gratulujących mu nierównego wyścigu. A on jak król przechadzał się obrzuciwszy protekcjonalnie wzrokiem każdego dookoła.
    Zatrzymała się w środku pustego przejścia, szarpnięciem zerwała z oczu okulary i wodziła za nimi jeszcze przez moment, aż nie wypatrzyła swojej przyjaciółeczki
    - JULIET! - wrzasnęła, dla bezpieczeństwa nie przestając się wentylować. Najzwyczajniej w świecie nie dała rady patrzeć na Niego bez jakiegokolwiek obrzydzenia, czy myśli Samo-bójczej. No cóż, tak czy owak, jej przyjaciółka jedynie zerknęła na nią kątem oka, nie odrywając się od, zapewne poważnej, konwersacji. Oj, nie powinna tego robić człowiekowi, który właśnie przeżył krótkie załamanie nerwowe i wylazł z cuchnącego śmietnika. Oj, nie powinna! - Chodź tu! - dodała, po tym, jak Sam spojrzał na nią z bajeranckim wyrazem twarzy. Bez problemu domyślała się, że tylko ze względu na jej nerwy rozmawiał z nią o jakiejś głupiej błahostce. Zacisnęła wargi i walnęła pięścią w metalowe szafki po jej prawej. Przybrała wojowniczą minę, chwyciła za rękaw jeansowej kurtki Juliet i pociągnęła ją do siebie, wypychając z tłumu.
    - Sam! - Próbowała się jeszcze dopchać, ale silny uścisk Megan na jej ramieniu zdecydowanie jej tego odradził. Od razu na wstępie, gdy tylko dojrzała jej wyraz twarzy, wiedziała jakie konsekwencje może ponieść za niestosownie dobrane słowa, nie wspominając o niesubordynacji. Jak na komendę, odwróciła się od Sama ze sztucznym uśmieszkiem.
    - Czeeeść... Dobrze dziś wyglądasz..., Meg - wydukała lustrując zdenerwowaną przyjaciółkę. Na myśl przywodziła jedynie siedem nieszczęść. Potargane, jasnobrązowe włosy opadające kosmykami na usmoloną twarz i ten odór a la śmietnique... Istny obraz nędzy człowieka.
    - Zamknij się...! Zdrajczyni... I zamilcz na wieki - wyburczała prawdziwie wściekła, ciągnąc ją w stronę bloku sportowego. Przez całą drogę taranowała wszystkich bezdusznych ludzi, którzy na nią wchodzili, lub posyłali jej szydercze uśmiechy...
    - Ty go nawet nie znasz... - dodała oburzona Juliet.
    Megan westchnęła, przewracając pałającymi nienawiścią i złością oczami. Z sykiem wypuściła powietrze z płuc, a Juliet prawie czuła tą złość parującą przez jej uszy. Zawróciła się do przyjaciółki, pozwalając sobie na lekkie zdziwienie.
    - Zabawna z ciebie osóbka, Juliet... A wiesz, co ja robię z takimi złymi dziewczynkami...?
    - Zgaduję, że wolałabym nie wiedzieć... - odparła niepewnie, kierując wzrok na szare linoleum. - Lubię Sama i nic tego nie zmieni, a ty... ty po prostu jesteś... Boże, co ty robisz z twarzą? Wyglądasz jak seryjny zabójca!
    - A skąd wiesz, że udaję? - syknęła w napływie humoru. - A teraz słuchaj, jesteś w miarę bystra... jak na swój gatunek i kupujesz mi lunch, więc cię nie zgładzę, ale miej na uwadze to, że jestem w dużej mierze psychopatką, nie mającą nic oprócz brzydkich nałogów, panno przyszła, po moim trupie, Evans – i tym milutkim akcentem zakończyła ich pogawędkę i puściła jej drobne ramiona. Wyszczerzyła się w ironicznym uśmiechu, wchodząc na blok sportowy przez duże, szerokie drzwi.
    - Czasami się ciebie boję... - burknęła w tyle Juliet, próbując dostrzec jakąkolwiek logiczność w toku myślenia swojej przyjaciółki.
    - Wiem - rzuciła krótko.
    - Dlaczego ja się z tobą zadaję? - zachodziła w głowę Juliet. Koniec końców powłóczyła niechętnie za nią tak jak zawsze to robiła.
    Kąciki ust Megan mimowolnie uniósł się lekko ku górze. Wyprostowała się, wypinając klatkę piersiową do przodu i z każdym krokiem czuła się coraz bardziej pewniejsza siebie. Cóż mogła powiedzieć... lubiła te uczucie, gdy każdy ustępował drogi przed jej słynnym spojrzeniem... lubiła to, jak się na nią patrzyli przejawiając strach...
    - Nie sądzisz, że to przeznaczenie styka nas ze sobą? - ktoś szepnął jej do ucha. Momentalnie poznała ten głupiutki głosik Sama. Skrzywiła się, a jej powieka zaczęła dziwnie drgać, niemal jak u szaleńca. Wzięła głęboki wdech i ścisnęła ręce w pięści. Szybko odwróciła się na pięcie, ujrzawszy z bliska piękną buźkę Evansa. Jego roześmiane, lazurowe oczy idealnie współgrały z tłem, które stanowiła trójka jego nierozłącznych chłoptasiów. Taa, sama esencja paskudnej paskudy zła, której nie miała ochoty.
    - Nie, to po prostu najzwyklejszy pech! - warknęła i już miała mu dać delikatnie do zrozumienia, że go nienawidzi, gdy Juliet z trudem pohamowała jej rękę. - Ugh... Juliet, ty niemądra istoto, jak mam go walnąć, gdy krępujesz mi ręce? - spytała, próbując się wyrwać. Kto by jednak pomyślał, że taka drobna..., tak mała blondynka o jasnych, promiennych oczach może wykrzesać z siebie tyle energii i siły.
    - Och... Bez rączek już nie taka odważna... - stwierdził z idiotyczną miną, zadzierając palcem wskazującym jej podbródek. Jakby wciąż się bał, że może go ugryźć. Bez jakiegokolwiek wahania przerwała tą dziwną, krępującą chwilę wpatrywania się w siebie, miażdżąc jego stopę swoją niezawodną nogą. I cóż mogła powiedzieć... Tylko to, że w końcu wynalazła jakieś pożyteczne użycie kończyny dolnej. - Auu! - zawył, i lekko utykając odsuną się od niej na bezpieczną odległość. - Ty potwornie podły człowieku..., to bolało – dodał podwyższonym głosem.
    - Patrz na tą piękną, przystojną buźkę - pisnęła, lekko podskakując w miejscu Juliet, której już brakło mocy, by poskramiać coraz to nowe fale furii rozjuszonej złości. - Chciałabyś zniszczyć te dzieło natury?
    - Taa, trzeba przyznać, że lico ma niebrzydkie... I tylko to ratuje go przed śmiercią! - wybuchła nieodpartą złością i chęcią przetrącenia mu karku. Z założenia, miało to trochę przejąć Sama, lecz w istocie tylko go bardziej rozbawiło.
    - Dobrze mówisz! Wiesz, jaką krzywdę wyrządziłabyś wszechświatowi, szpecąc moje piękne oblicze? - w końcu powiedział zadowolony z zaistniałej tu sytuacji.
    - Ha-ha - skwitowała to triumfalnym uśmieszkiem i w końcu uwolniła się z żelaznego uścisku koleżanki. - Przymknij się.
    - Hej... - nagle oprzytomniał, a na jego twarzy zagościł sfałszowany niepokój. - Co to było? - Podszedł wolnym krokiem do Megan, rozglądając się po tłumie ludzi przepychających się do szatni. - To chyba... jakaś bardzo zła kobieta zakazała mi odwalać głupa... - dokończył z ironią w głosie. Wbił w nią swoje jasne oczy i dodał jeszcze – A ja nie przestanę! - rzucił jej to prosto w twarz, z beztroską radością, a po chwili cała czwórka wpadła w śmiech. Megan spotkała tylko zmęczony wzrok Juliet, dosłownie błagający o to, żeby nic tym durniom nie robić. Długo się nad tym zastanawiała, lecz postanowiła tylko zacisnąć wargi, pozostawiając cienką jasną linię i schować swoją urazę do kieszeni. Otworzyła drzwi do męskiej szatni, co spotkało się z licznymi protestami półnagich chłopaków, i pchnęła Sama z impetem do środka.
    - Aaa... Ratunku! Lud śmietnika atakuje! - zdołał tylko wrzasnąć za zatrzaskującymi się drzwiami.
    - A to pechunio! - ryknęła, powstrzymując uśmiech zadowolenia. - Zamorduję go kiedyś! - zarzuciła plecak na ramię i pośpiesznie przekroczyła łuk szatni damskich.


niedziela, 17 sierpnia 2014

Liebster Blog Award, czyli OMG, cała zalana łzami, potoki szczęścia, wowowowow.

Dziękuję Addie Del LaRobbi oraz Hermionie Green z bloga http://heaven-knows-niebiosa-wiedza.blogspot.com/ za nominację do Liebster Blog Award. (Oczywiście dobrze wiem co to jest, będąc na bloggerze przez całe trzy dni...) Rzecz jasna pierwszą nominację swojego życia dostałam za ciężką, czterodniową robotę, nie ma mowy o żadnych znajomościach, łapówkach, czy innych niedorzecznych i brudnych oskarżeniach.

Pytania od Del LaRobia i Green:
1. Kiedy i dlaczego zdecydowałaś się na pisanie bloga?
2. Co robisz, kiedy brak ci weny lub chęci do pisania?
3. Twoja ulubiona książka?
4. Twój ulubiony fan fiction, o ile je czytasz?
5. Twoja ulubiona postać literacka?
6. Twój ulubiony gatunek książek i filmów?
7. Twoja największa ambicja życiowa?
8. Co chcesz robić w przyszłości?
9. Jaką książkę ostatnio przeczytałaś?
10. Co lubisz robić w wolnym czasie?
11. Twój największy talent?

1. Na stworzenie bloga wpadłam parę dni po praniu mózgu wykonanym przez moją przyjaciółkę (założyła bloga i uważa się za miszcza internetów). Natomiast pisać zaczęłam dość dawno, tekst dostępny na blogu powstał cztery lata temu.
2. Rozpaczam :)
3. Atlas chmur
4. Heaven Knows. W niebie wiedzą.
5. Lisbeth Salander z Dziewczyny z tatuażem.
6. Sci-fi, ewentualnie psychologiczne, odrobina dramatu też mile widziana.
7. Odzyskać swój dawny kolor włosów po farbowaniu, to jest moja jedyna ambicja życiowa i obsesja. (Podziękujmy Panu za głupotę i szamponetki do 24 myć. Amen.)
8. Ciąć ludzi za użyciem skalpela.
9. "Biologia na czasie 1", niezwykle wciągająca lektura. Polecam, Kowalsky.
10. Wolny czas? Co to jest?
11. No cóż, tu mogę się poszczycić, iż mam unikatowy talent. Kiedy tylko coś zaplanuję, wychodzi zupełnie inaczej, ponadto mam predyspozycje do lenistwa oraz podejmowania idiotycznych decyzji. Jeżeli mogę zaliczyć do tej kategorii jedzenie na czas, to mam kolejne uzdolnienie.

Nominuję:
1. Dalię za melodie-mojego-serca.blogspot.com
2. Madzię Sikorę za i-am-sherlocked.blogspot.com
3. Agaę_schwarz za hp-i-szosty-dom.blogspot.com
4. Sophię za sen-laury.blogspot.com
5. i ♥ me  za niepytajitakniezrozumiesz.blogspot.com
6. Yvonne & Yasmin za hidden-in-the-sun.blogspot.com
7. Hayley i Faith za dont-trust-strangeres.blogspot.com 
8. Odiumortis  za dramionezakladomilosc.blogspot.com

9. Lilith Kishimoto za sin-can-never-die.blogspot.com
10. Dannie High za dramione-serce-nie-sluga.blogspot.com
11. Neskę za siladzieciecychmarzen-dramione.blogspot.com

Moje pytania:

1. Czy znasz na bloggerze kogoś o wdzięcznym pseudonimie Nina?
2. Ile znaczy dla ciebie pisanie bloga?
3. Od kiedy zacząłeś pisać?
4. Twój ulubiony geniusz? (np. Leonardo da Vinci)
5. Dlaczego uważasz go/ją za swego ulubionego geniusza?
6. Po jakie książki sięgasz najczęściej?
7. Twoja opinia na temat lektur szkolnych? 
8. Twoje ulubione danie? (klasyczny zapychacz :)
9. Uważasz, że twój blog zasługuje na większą uwagę?
10. Czym wyróżnia się twój blog?
11. Jak wpadłaś/łeś na pomysł pisanego bloga?

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział I - Ciekawe czy "panienki" wycackane do czerwoności uginają się pod wpływem ostrza z sobotniej wyprzedaży..., czyli o kolejnych klęskach. Część 1

    - Zdecydowanie buddyzm ma coś wspólnego z grzybicą – wymamrotała bez przekonania Megan, poruszając niebo i ziemię, żeby dokończyć..., ba! zacząć projekt na zajęcia. - Tyle że, gdy w grę wchodzi fizyka, dziwnym trafem wszystko traci jakikolwiek sens! - Rozwścieczona swoim ironicznym odkryciem, cisnęła zapiskami w przeogromny bałagan, jakiego ludzkość jeszcze nie poznała i poznać nie miała.

    Bez większego namysłu ześlizgnęła się z łóżka i powlokła na dół po telefon. Co chwila wydawała z siebie zduszony jęk dezaprobaty, wpadając na każdą kolejną ścianę. Zważywszy na to, że hol oświetlał jedynie blask księżyca, ledwo widziała czubek swojego nosa. Mogła zapalić światło, jasne... Ale po co marnować tyle czasu, gdy w tak łatwy i... przyjemny sposób zapoznawała się na nowo z każdym kolejnym nieopisanie ostrym kantem?

    Gdy tylko dziewczyna dopadła telefonu, usłyszała przeraźliwe skrzypnięcie drzwi kuchennych, a następnie podejrzany szelest. W pierwszej chwili skarciła się za niewybaczalne niedopatrzenie (na boga, co ją podkusiło, żeby nie zamykać tych przeklętych drzwi?!), a następnie dołożyła sobie mentalnego kopniaka za to, że nie potrafiła przypomnieć sobie krótkiego numeru telefonu na policję. A to był trzycyfrowy numer! TRZY CYFRY! Nie zaczęła dygotać ze strachu, o nie! Co chwila spoglądając na zakapturzoną postać, postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce i nie panikować, tak jak to robią w amerykańskich filmach akcji. I tego właśnie powinna się obawiać najbardziej.

    Nie wzruszona zmierzała do pomieszczenia, w którym stał intruz. Miętosił coś w rękach z cichym szelestem, nie zwracając kompletnie uwagi na stojącą kilka kroków za nim Megan. Serce zaczęło jej łomotać jak nigdy i doszła do wniosku, że nie ma czym zadźgać napastnika oprócz słuchawki od telefonu . Szybko chwyciła jakiś drobny nożyk leżący na blacie. Tak, teraz się czuła o wiele bezpieczniej. Był w prawdzie do obierania owoców, ale i tak w jej ręce wyglądał groźnie. Przez chwilę zamarła w bezruchu, nasłuchując miarowego oddechu włamywacza. Postanowiła wkroczyć. Znienacka zapaliła światło i wisnęła jakąś głupotę:

    - Nie ruszaj się, łajzo, bo zrobię ci duuużo rzeczy, które będą booolały. Choćby tym bardzo poręcznym nożykiem wykonanym z zapewne hartowanej stali - zaczęła pleść z miną obłędu, lecz nie minęła chwila, gdy zakapturzona postać odwróciła się i ukazała swoje prawdziwe oblicze.

    Przez pewien moment Megan znieruchomiała, zastanawiając się, czy dobrze widzi. Gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc i wstrzymała oddech. Jednak jej wzrok był w jak najlepszym porządku – to był Sam Evans, najpodlejsza i najbardziej arogancka księżniczka ze skłonnościami do wyolbrzymiania swojego ego, które stosunkowo do jego bezsensownego istnienia powinno być wdeptane dziesięć metrów pod ziemię.

    - Toż to sztylet z sobotniej wyprzedaży w supermarkecie... – zaczął kpiąco. Zdjął kaptur i ukazał swoje w pełni znienawidzone oblicze. Następnie wyszczerzył zęby i podszedł dziarskim krokiem do Megan.

    - Ugh, zrób wielki krok do tyłu i zakryj swoją twarz. Albo zrób cokolwiek, żebym cię nie musiała oglądać i zastanawiać się nad coraz nowszymi sposobami mordu, a ku mojemu zdziwieniu, dzięki tobie naprawdę jestem pomysłowa - poinformowała go, w dalszym ciągu nie opuszczając szmelcu z przeceny. - A teraz do rzeczy, daj mi jeden powód dla którego nie musiałabym się pozbywać mojej największej zmory... - Zamilkła na chwilę, wpatrując się w trzymane przez niego zakupy. Olśniło ją. Niestety było już stanowczo za późno na trzeźwe myślenie. Złagodniała trochę i opuściła nóż. - Masz tam może... M&M'sy? - Zapytała podejrzliwie, nie dając się zwariować, co było naprawdę ciężkim zadaniem.

    - Orzechowe - odparł porozumiewawczo Sam.

    Wyciągną saszetkę z i pomachał jej przed oczami.

    Próbowała.., naprawdę próbowała się powstrzymać od jakichkolwiek pochopnych decyzji, które były nieuniknione. Ale to co trzymał w rękach rządziło się własnymi zasadami. Podeszła do chłopaka i spróbowała wyrwać swój ulubiony smakołyk bez zbędnego żebrania.

    - Dawaj... mi... to... – postanowiła przejść do iście kulturalnego sposobu odebrania mu swoich ukochanych skarbeńków. Z bezsensownego skakania nie zrezygnowała. - Wolisz nie wiedzieć, do czego jestem zdolna, pajacu - nie czekała na jego odpowiedź i przyłożyła mu w brzuch. Nawet nie drgnął, tylko zachichotał z marnej próby. Może i była chuderlakiem, ale teraz starała się ze wszystkich sił sprawić mu ból. Inna sprawa, że największe niebezpieczeństwo stanowiła tylko dla samej siebie. A udowodniając swoją bezmyślność, w pewnej chwili potknęła się i przecięła rękę tym jakże niepozornym narzędziem do obierania. Ze zdziwieniem wpatrywała się w piekące zagłębienie na długości całej dłoni skąd obficie krwawiła. Na ten widok chłopak przewrócił oczami, zginając się, żeby pomóc jej wstać.

    - Ale ja cię nienawidzę – stwierdziła, nie wiedząc gdzie wsadzić swoją rękę. Nie słuchał. Z dokładnością obejrzał ranę, analizując całą sytuację.


    - Cieszę się, że jestem dla ciebie taki ważny – przerwał chwilę milczenia i wepchnął jej rękę pod bieżącą wodę.

    - Zabieraj się - warknęła do Sama, wciąż trzymającego ją za zranioną dłoń.

    - Zdaje mi się, że zaraziłem się gdzieś trądem, więc... – odparł lekceważąco.

Chciała go walnąć i zetrzeć mu ten cwany uśmieszek z twarzy, ale niestety jej splecione ręce nie nadawały się nawet do zrobienia tak prostej, standardowej czynności. Nadąsana stanęła grzecznie i zamilkła, wciąż odwracając od niego wzrok.

Nieoczekiwanie do kuchni wpadł nie kto inny jak babcia Megan, mówiąc najgłupszą, nie mającą najmniejszego sensu rzecz:

    - Och, Sam, dzięki za pomoc.

    - Nie ma za co, pani Thompson - rzucił odruchowo przez ramię. Uśmiechnął się głupawo do zdziwionej Megan i dodał: - Noszenie pani zakupów to dla mnie przyjemność.

    - Jaki z niego słodki chłopaczek - rozczuliła się Valentine, podchodząc do niego, pieszczotliwie szczypiąc w policzek. Uniosła lekko jedną brew. - Mężczyzna w sumie - zatrzepotała swoimi długimi rzęsami, a po jej twarzy można było poznać, że szykuje się do, jak ona to ujmuje, poszerzania horyzontów.

    - Ekhm... - Megan spróbowała zwrócić na siebie uwagę. - Robiłaś zakupy? - Zaczęła łagodnie - W środku nocy?!

    - O, złotko, nawet cię nie zauważyłam - spojrzała na wnuczkę, ponownie wyrywającą się z całych sił od tamującego krew Sama. - A ty znowu się okaleczasz – zacmokała z dezaprobatą i podeszła do torebek, wyciągając ich ukochaną, niezdrową żywność. - Monopolowy jest otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę - oznajmiła babcia, wyrywając ją z zamyślenia. Sam spojrzał na nią, jakby dokładnie wiedział, o czym właśnie myślała. Uśmiechną się do niej, lecz ona tego nie odwzajemniła. Babcia postawiła na blacie dwie ogromne butelki czerwonego wina i zadowolona z siebie spoglądała na mało zaskoczoną dwójkę. Megan zakryła swoją twarz ręką, żeby uniknąć rozbawionego spojrzenia Sama. - I na dodatek dają gratisy - pokazała jakąś skąpą czerwoną bieliznę.

    - O mój... - zaczęła przeraźliwie, patrząc przez dłoń na to, co seniorka właśnie wyprawiała. Chłopak wykorzystał chwilę rozproszenia.

    - Babciu, łap go! Ten bezwstydnik wziął moje cukierki!!! - wisnęła, ale niestety Valentine była zbyt zajęta swoimi procentami, podziwiając z fascynacją każdy milimetr kwadratowy zielonkawych butelek.

    Ze wściekłości prawie z niej kipiało, dlatego, dla przyzwoitości, odczekała dwie minuty i zaczęła swoje kazanie:

    - Babciu.., jesteś najmniej odpowiedzialną i najmniej moralną osobą jaką znam - popatrzyła na nalewającą sobie alkohol Valentine. Zamknęła na chwilę oczy, żeby się uspokoić i kontynuowała. - Kobiety w twoim wieku nie powinny spożywać alkoholu, ani zawierać przelotnych kontaktów - próbowała przemówić jej do rozsądku. Spojrzała pytająco na dziewczynę. - Owszem, babciu, mówię o naszym sąsiedzie obok....

    - Chcesz trochę? - wtrąciła się w pół zdania, wskazując na butelkę. Wiedziała, że nie odmówi swojej poczciwej babuni z okularami na nosie, więc zaczęła nalewać.

    - Ty porąbana pijaczko - skomentowała z niedowierzaniem Megan, po czym wzięła kieliszek.



    Była za piętnaście ósma, gdy Megan się obudziła. Leżała półprzytomna na blacie kuchennym, a wracając myślami do wieczora... W pierwszej kolejności złapała się za pulsującą, obolałą głowę. Wstała, chybocząc się na boki i torowała sobie drogę do łazienki, gdzie oczywiście spotkała babcię. Znała ją od urodzenia i została przez nią praktycznie wychowana, więc wcale ją nie dziwiło, gdy niedowidząca staruszka z burzą siwych loków na głowie i sporą nadwagą przymierzała coraz to odważniejsze stroje, wypinając się do lustra. Stanęła w wejściu i oparła się niezdarnie o framugę, potykając się przy tym jak ostatnia łamaga.

    - Upiłaś niepełnoletnią - burknęła, czkając co chwilę. - Jak... ci... nie wstyd?

    - Zgadnij... - odparła ze swoim diabelskim uśmieszkiem. - Bo przecież... Jestem tylko niezrównoważoną, starszą panią - wytłumaczyła, malując usta na intensywną czerwień.

    Mimowolnie przewróciła oczami. Valentine zapewne znowu się wybierała na swoje piżama party do sąsiadki, kilka przecznic stąd. Nie miałaby nic do tego, gdyby, jak normalne staruszki, posiedziały sobie przez kilka godzin przed telewizorem, przewracając w rękach włóczkę, ale że odbywały się tam chore, niemoralne zabawy..., a jej babcia wracała z tych wieczorków bez połowy ubrań, miała kilka zastrzeżeń co do tego. Wzięła głęboki wdech i na chwilę zamknęła oczy, pozwalając sobie, żeby myśli swobodnie krążyły po jej obolałej głowie.

    - W każdym razie zbieram się POWOLI do szkoły, kryminalistko - wymamrotała, wpatrując się zobojętniałym wzrokiem w swoje ubrudzone mąką oblicze. - Będę się za ciebie modlić, bezbożnico...

    Ech.., spędzona noc z babcią równa się wyzbyciu resztek przyzwoitości.

    Uśmiechnęła się i zawędrowała do obrzydliwie brudnej kuchni po aspirynę. Niechętnie spojrzała na nudny, ścienny zegar z motylkiem. Dopiero minutę później zrozumiała powagę sytuacji. Miała zaledwie dziesięć minut, aby dotrzeć do szkoły. Wzruszyła lekceważąco ramionami i wygrzebała z szuflady tabletkę wraz z butelkowaną wodą. Przysięgłaby nawet, że osiągnęłaby spokój ducha, gdyby nie kolejne olśnienie miażdżące jej drobny móżdżek na drobne kawałeczki.

    - Valentinaaa! - Ryknęła przełknąwszy gorzko łyk napoju.

Zanim się obudziła, dobre kilka razy potknęła się o ostre kanty blatów, które z niewyjaśnionej przyczyny stawały się jej torem przeszkód do salonu. W głowie widziała jedynie paskudnie ogromny szyld z napisem: PRZECHLAPANE. Zacisnęła wargi krzywiąc się jeszcze bardziej.

    - BABCIU!

   Nieoczekiwanie obie panie wpadły na siebie w przejściu.

    - Dobra, dobra... Przyznaję, może coś dosypałam do... - dukała coś pod nosem, poprawiając nerwowo różową, niezwykle obcisłą sukienkę.

    - Nie, babciu - przerwała jej z miną zdruzgotanej kobiety na skraju załamania nerwowego. - Przypomnij mi, niemoralna sklerotyczko, kiedy rodzice przyjeżdżają, bo jakoś mi wypadło z głowy... to chyba tak jakoś... ZA PIĘĆ MINUT!

    Zgroza w oczach Valentiny szerzyła się niemiłosiernie z każdą kolejną chwilą świadomości. Megan mogłaby przysiądź, iż widziała trybiki leniwie obracające się w jej głowie, co przyprawiło ją o jeszcze większy amok. Wydęła dolną wargę, powstrzymując szloch rozpaczy.

    - No... Jakieś ostatnie słowo, przyszła martwa seniorko rodu Thompsonów?

    - Tak... "mamy przechlapane" i "do garów, wnuczko"! - Wykrzyczała teatralnie, wskazując kuchnię. Popędziły, pokonując barierę prędkości światła. No... przynajmniej tak im się wydawało.

    Uwijały się jak w ukropie a i tak wszystkiego było pełno. Obie działały jak sprawna, naoliwiona maszyna przyzwyczajona do takich i podobnych akcji. Zgrywały się niemal do perfekcji, podając sobie rzutem różne rzeczy, otwierając odpowiednie szuflady, gdzie druga wrzucała puste pudełka po lodach... Standardowe miliony opakowań po czipsach i innych świństwach przy telewizorze, multum kurzu na każdym meblu, że już nie wspominając o dywanach i podłogach bez najmniejszej skruchy lądowały w trzydrzwiowej szafie, przeistaczając się w śmiertelną pułapkę na pierwszego lepszego, który odważy się otworzyć śmiercionośną garderobę. W trakcie szturmu przeprowadzonego na brud zbierany równo przez miesiąc, dziewczyna zdołała się spakować do szkoły. Babcia rzuciła jej drugie śniadanie -kanapka z masłem orzechowym i M&M'sami i była niemal gotowa.

    - Czas? - wrzasnęła Megan, zamykając ostatkami sił szafę.

    - Siódma pięćdziesiąt dziewięć! Masz minutę! Uciekaj! - odkrzyknęła jej babcia, wyrzucając ostatni brudny talerz do ogródka.

    - Jesteś tego pewna? Mogę zostać, poświęcić się...

    - Jesteś młoda, jeszcze całe życie przed tobą, uciekaj zanim zmienię swoje zdanie!

    Dziewczyna trzasnęła za sobą drzwiami i już jej nie było.


    W popłochu, zarzuciła plecak na ramię i wybiegła przed dom. Stwierdziła, że nie dojdzie na czas, więc jeszcze się ubierając, chwyciła biało-różowy rowerek swojej babci wcisnęła na nos ciemne okulary.

    A oto proszę państwa kolejny sukces młodziutkiej Megan Thompson! Właśnie ominęła poranne, comiesięczne spotkanie z rodzicami! - rozwiszczała się w głowie w ostatniej chwili znikając z pola widzenia samochodu wjeżdżającego na jej podjazd.



    Posunęła środkiem jezdni jak błyskawica, naciągając kaptur na miarę swoich możliwości. Utknęła na czerwonym świetle. Rozejrzała się dookoła podejrzliwie i na wszelki wypadek opuściła głowę, patrząc na swoje brudne, czerwone tenisówki. Zacisnęła ręce na kierownicy i oparła się na niej, ciężko dysząc. Wtedy właśnie usłyszała tą ogłuszającą, niemalże idiotyczną muzykę z podjeżdżającego obok samochodu. Był to zwykły, czarny jeep, którymi jeździła większość narodu. Na siedzeniu pasażera siedziała jakaś bliżej niezidentyfikowana uczennica, próbująca zagłuszyć bębniące głośniki swoim idiotycznym śmiechem. Poznała ją po chwili nieprzyjemnego myślenia. Candy Hornful, szkolna ladacznica, pozbawiona jakiejkolwiek logiki, czy nawet pozorów szczątkowego intelektu. Jak widać, dla płci przeciwnej kompletne otumanienie było raczej zaletą niż dyskwalifikującym defektem. Megan wsparła głowę o zabandażowaną rękę i z wymuszonym współczuciem wpatrywała się w platynową blondynkę. Piękną chwilę wyśmiewania się z niej w myślach zniszczył tylko i wyłącznie wtórujący jej kierowca. Blond kierowca. O przyjemnym, znajomym głosie... I wtem zrozumiała, że stojący obok niej samochód widzi prawie codziennie po drugiej stronie ulicy. W jednej chwili gniew ogarnął całe jej ciało. Miała tylko jedno roszczenie co do tych dwojga. Zdeptać ich i upokorzyć w każdy możliwy sposób, zadając im przy tym tyle bólu, na ile miłosierny Bóg pozwoli.

    - Jak tam ręka, masochistyczna alkoholiczko? - Usłyszała, a zza wciąż chichoczącej "piękności" wychyliła się najgorsza wersja obaw Megan - Sam. 

   - Nie wyrażam chęci rozmowy, potworze. Zabrałeś M&M' sy, zrujnowałeś życie i wypaczyłeś psychikę - odparła, krzyżując ręce na piersi. Wciąż wpatrywała się tępo w przestrzeń, podjeżdżając coraz bliżej krawędzi jezdni. Po raz kolejny usłyszała nasilające się i wysoce irytujące chichoty. DOŚĆ!

    - Spokojnie, wiem co robić w takich sytuacjach - zwrócił się bajerancko do dziewczyny obok i poruszył szarmancko brwiami.
    - Wiem, że trudno ci żyć z twoją ułomnością, bo naprawdę jest wyjątkowa, ale nie wiedziałam, że musisz się aż tak dowartościowywać - spojrzała z pogardą na dziewczynę obok, która pokwitowała to uśmiechem. Zapewne nie wiedziała nawet o co chodzi. Ale kto by na nią patrzył? To była sprawa między tych dwoje. Olać blondi!

    I najwyraźniej to tylko go nakręciło do dalszej rozmowy. Uradowany ciągną ją dalej, jakby tylko na to czekał.

    - Candy mówi, że pracuje charytatywnie - rzekł z łobuzerskim uśmieszkiem.

    Bo gdzie indziej ją przyjmą? - pomyślała dziewczyna.

    - I powiem ci, że jest to bardzo szlachecki gest z jej strony, nie uważasz prosta dziewko? - ciągnął podejrzliwie przyjaźnie jak na jego uprzejmość stosowaną. Dziewczyna jednak ograniczyła się do obojętnego wzruszenia ramionami i świdrowania go swoim wyczekującym czujnym spojrzeniem. Nie myliła się... - dlatego mogę ci coś zaoferować - spojrzał na nią rozbawiony jak nigdy. - Może popcham cię do szkoły moim samochodem? Nalegam! - Ledwo powstrzymywał się od wybuchu śmiechu i zatykał buzię rechoczącej dziewczynie. Przez chwilę myślała, że zejdzie z tego idiotycznego roweru. Opanowała się w ostatniej chwili, gdy już się do tego przymierzała. Na powrót przymknęła powieki i modliła się o zielone światło. Była niemalże gotowa zabić za dobry łom, którym mogłaby poczęstować auto chłopaka. Jakkolwiek, wszystko przerwał niedorzeczny, a może i pierwszy pomysł Candy:

    - Albo zrobimy wyścig! - pisnęła, podskakując na fotelu, robiąc dziwne ruchy rękoma.

    - Coooo?! - spojrzała na nią, za późno. Sam podchwycił ideę. Jego oczy pojaśniały ukazując rozżarzone do czerwoności szaleństwo.

    - Do szkoły. Teraz. Wygrany dostaje torbę M&M' sów - chwycił coś z tylnego siedzenia i pokazał największą paczkę jej ulubionych cukierków jaką w życiu widziała. - Założę się, że kolejny raz PRZEGRASZ...
    Zanim się obejrzał założyła kask i pokazała mu gestami, że nie żyje. Jeszcze raz obrzucili się jednoznacznymi spojrzeniami żądzy wygranej i spojrzeli na światła.

    Sam wciąż dociskał gazu na sprzęgle, wydając przy tym bojowe okrzyki. A Megan przygotowywała się do startu myśląc, tylko i wyłącznie o wygranej. Widziała przed sobą dużą grupę samochodów, dlatego była pewna, że wygra. Po prostu to było nieuniknione.

    Zerknęli na siebie jeszcze raz przed startem i w końcu pojawiło się zielone światło. Ruszyli jak przystało na wyścig, lecz Sam wyprzedzał ją w błyskawicznym tempie. Jakimś cudem wyminął ogromny korek i gwałtownie skręcił w prawo. Słysząc zadowolone krzyki Candy, zebrała w sobie siłę, żeby ich dogonić. Skręciła w skrót, którym zawsze chodzi do szkoły. Kilka razy zawróciła i wyjeżdżając z alejki, jechała już równo z ciemnym jeepem. Jej zmęczenia nie można było oddać w słowach. Zlepione potem kosmyki długich, nieuczesanych włosów przylepiały się co chwila do gorących policzków dziewczyny, a jej zesztywniałe mięśnie ledwo trzymały ją na siodełku. Jedynie przypływ adrenaliny robił cud nad cudami i trzymał tą fanatyczkę na rowerze.

    Zerknęła w stronę szkoły. Na jej nieszczęście cała gromada wyszła obejrzeć te widowisko. Wszyscy jednomyślnie wykrzykiwali imię tego parszywego drania, który wygrywał, a ona nie mogła na to nic poradzić, co niezwykle ją sfrustrowało. Nawet jej jedyna przyjaciółka, Juliet bez jakichkolwiek krępacji wiszczała na całe gardło: "Sam, wygrasz!" Powinna się wstydzić, oj powinna!

    Odwróciła głowę, żeby popatrzeć na wyszczerzonego idiotę, który ją do tego namówił i stało się. W jednej chwili rąbnęła rowerem w ścianę kontenera ze śmieciami i wyskoczyła z siodełka popychana przez pęd jazdy. Nie miała pojęcia co się dzieje. Nie myślała, że wyląduje cała, ale przeleciawszy dwa metry wylądowała w śmieciach. W śmierdzących odpadkach z całej tej zasyfionej szkoły. Leżała na wznak na jakichś kartonach, nie mając nawet siły ruszyć obolałymi nogami. Jedyne co dobiegało tu ze świata zewnętrznego to zagłuszone jej sapaniem zadowolone okrzyki tych pawianów i pisk opon. Czekała na kogoś, kto by jej pomógł, ale nikt się nie zjawił. Próbowała wstać o własnych siłach, ale tylko zbłaźniła się pokazując swoją przegraną twarz widowni niosącej Sama na rękach. Zerkał na nią co chwila z triumfalnym uśmiechem, a jej jedyną ambicją życiową stało się wyjście z tego ogromniastego zbiorowiska odpadków, tak żeby nikt tego dramatu nie widział. Walnęła się na środku sterty jakichś papierów i czekała, aż wszyscy się rozejdą. Wreszcie nad jej twarzą zamajaczył jakiś cień.

    - W końcu - wyjęczała prawie ze łzami w oczach. Po krótkiej chwili zrozumiała, że to dozorca i wnioskując z jego miny nie miał zamiaru nawet podać jej ręki.

    - Jej, naprawdę jesteś masochistyczną łamagą - powiedziawszy to zamknął pokrywę śmietnika zostawiając ją w ciemnościach. - Żyje! - krzyknął i po chwili wszyscy zamilkli i wybuchli śmiechem.

    - Pan też?! - wrzasnęła za nim na granicy depresji. Westchnęła i zaczęła analizować całą swoją wpadkę od początku do końca - po raz kolejny. Jęknęła głośno i była pewna, że już nic nie uratuje jej zszarganej reputacji. Taa, kogo ona chciała oszukać. Nie posiadała czegoś takiego jak reputacja. Ona czołgała się kilka kilometrów pod dnem i całym mułem tych dziwaków. Ba! Była dnem dna! 
   Złapała się za głowę i wisnęła, żeby wyładować złość, wcześniej skumulowaną przez Idiotę i całokształt jej życia. Podłej kpiny życia, miała na myśli.