Następnie nadeszło załamanie
nerwowe. Próbowała płakać, to prawda. Lecz choćby nie wie jak
się starała, nic, co byłoby nawet podobne do łez nie potrafiła z
siebie wykrzesać. W
rekordowym czasie przeszła do fazy uspokojenia się i na sam koniec
nadeszła złość. Tak, dokładnie tego potrzebowała -
przypomnienia jak bardzo nienawidzi tego impertynenckiego zera.
To ją zmotywowało do działania.
Przez pewien czas nasłuchiwała, co się działo na zewnątrz, by
następnie z wielkim bólem i częściową niedołężnością
wygramolić się na pusty parking szkolny. I musiała przyznać się
przed sobą, iż było dobrze. Wyskoczyła energicznie z metalowej
pułapki i chwyciła swój zgnieciony rower. Najwyraźniej pierwsza
lekcja minęła i nadeszła krótka przerwa, ponieważ kilka uczniów
wyszło na zewnątrz, wytykając ją palcami. To ją tylko bardziej
podbudowało w tym, co zaraz miała zrobić. Wysłuchując różnych
wyzwisk gotowało się w niej jak nigdy, a do głowy przychodziły
wspaniałe myśli uszkodzenia ich kończyn. Bardzo..., ale to bardzo
bolesnego uszkodzenia kończyn.
Niby spokojna, podeszła do stojaka
na rowery i przymocowała poturbowaną metalową ramę tak mocno, jak
się dało. Odruchowo otarła czoło wierzchem dłoni i
natychmiastowo wstała. Wypatrzyła czarnego jeepa - stał on przed
wejściem, dokładnie na jej drodze. Dobrze się składało, bo
akurat miała zamiar tam wejść bez jakiejkolwiek poznaki smutku.
Tylko czysta wspaniała nienawiść i zemsta. Zaczekała, aż
wszyscy zwrócą na nią swoje ślepia, po czym uśmiechnęła się
mrocznie i ruszyła do drzwi dziarskim krokiem. Oczywiście wygranego samochodu nie ominęła. Wyciągnęła klucze z kieszeni i przytknęła je do
czarnej karoserii, po czym z towarzyszącym temu piskiem, pociągnęła
po całej długości. To zdecydowanie było jej najpiękniejszym
dziełem życia. Taka spokojna fala i zarazem pociągnięcie pełne
pasji. Szpanersko założyła okulary przeciwsłoneczne i
obrzuciła wzrokiem zszokowanych gapi. Nikt nie protestował, gdy
wepchała się do wejścia, grzecznie ją przepuścili.
Wprawdzie zawsze ustępowano jej ze strachem, lecz tym razem widziała
w oczach gapi również nutę podziwu i ciekawości.
Bez przeszkód znalazła wzrokiem
Sama otoczonego gromadą uczniów gratulujących mu nierównego
wyścigu. A on jak król przechadzał się obrzuciwszy protekcjonalnie wzrokiem każdego dookoła.
Zatrzymała się w środku pustego
przejścia, szarpnięciem zerwała z oczu okulary i wodziła za nimi jeszcze przez moment, aż nie wypatrzyła
swojej przyjaciółeczki
- JULIET! - wrzasnęła, dla
bezpieczeństwa nie przestając się wentylować. Najzwyczajniej w
świecie nie dała rady patrzeć na Niego bez jakiegokolwiek
obrzydzenia, czy myśli Samo-bójczej. No cóż, tak czy owak, jej
przyjaciółka jedynie zerknęła na nią kątem oka, nie odrywając
się od, zapewne poważnej, konwersacji. Oj, nie powinna tego robić człowiekowi, który
właśnie przeżył krótkie załamanie nerwowe i wylazł z
cuchnącego śmietnika. Oj, nie powinna! - Chodź tu! - dodała, po
tym, jak Sam spojrzał na nią z bajeranckim wyrazem twarzy. Bez
problemu domyślała się, że tylko ze względu na jej nerwy
rozmawiał z nią o jakiejś głupiej błahostce. Zacisnęła wargi i
walnęła pięścią w metalowe szafki po jej prawej. Przybrała
wojowniczą minę, chwyciła za
rękaw jeansowej kurtki Juliet i pociągnęła ją do siebie,
wypychając z tłumu.
- Sam! - Próbowała się jeszcze
dopchać, ale silny uścisk Megan na jej ramieniu zdecydowanie jej
tego odradził. Od razu na wstępie, gdy tylko dojrzała jej wyraz
twarzy, wiedziała jakie konsekwencje może ponieść za niestosownie
dobrane słowa, nie wspominając o niesubordynacji. Jak na komendę,
odwróciła się od Sama ze sztucznym uśmieszkiem.
- Czeeeść... Dobrze dziś
wyglądasz..., Meg - wydukała lustrując zdenerwowaną przyjaciółkę.
Na myśl przywodziła jedynie siedem nieszczęść. Potargane,
jasnobrązowe włosy opadające kosmykami na usmoloną twarz i ten
odór a la śmietnique... Istny obraz
nędzy człowieka.
- Zamknij się...! Zdrajczyni... I
zamilcz na wieki - wyburczała prawdziwie wściekła, ciągnąc ją w
stronę bloku sportowego. Przez całą drogę taranowała wszystkich
bezdusznych ludzi, którzy na nią wchodzili, lub posyłali jej
szydercze uśmiechy...
- Ty go nawet nie znasz... -
dodała oburzona Juliet.
Megan westchnęła, przewracając pałającymi nienawiścią i złością oczami. Z sykiem wypuściła powietrze z płuc, a Juliet prawie czuła tą złość parującą przez jej uszy. Zawróciła się do przyjaciółki, pozwalając sobie na lekkie zdziwienie.
Megan westchnęła, przewracając pałającymi nienawiścią i złością oczami. Z sykiem wypuściła powietrze z płuc, a Juliet prawie czuła tą złość parującą przez jej uszy. Zawróciła się do przyjaciółki, pozwalając sobie na lekkie zdziwienie.
- Zabawna z ciebie osóbka,
Juliet... A wiesz, co ja robię z takimi złymi dziewczynkami...?
- Zgaduję, że wolałabym nie
wiedzieć... - odparła niepewnie, kierując wzrok na szare linoleum.
- Lubię Sama i nic tego nie
zmieni, a ty... ty po prostu jesteś... Boże, co ty robisz z twarzą?
Wyglądasz jak seryjny zabójca!
- A skąd wiesz, że udaję? -
syknęła w napływie humoru. - A teraz słuchaj, jesteś w miarę
bystra... jak na swój gatunek i kupujesz mi lunch, więc cię nie
zgładzę, ale miej na uwadze to, że jestem w dużej mierze
psychopatką, nie mającą nic oprócz brzydkich nałogów, panno
przyszła, po moim trupie, Evans – i tym milutkim akcentem
zakończyła ich pogawędkę i puściła jej drobne ramiona.
Wyszczerzyła się w ironicznym uśmiechu, wchodząc na blok sportowy
przez duże, szerokie drzwi.
- Czasami się ciebie boję... -
burknęła w tyle Juliet, próbując dostrzec jakąkolwiek logiczność
w toku myślenia swojej przyjaciółki.
- Wiem - rzuciła krótko.
- Dlaczego ja się z tobą zadaję? - zachodziła w głowę Juliet. Koniec końców powłóczyła
niechętnie za nią tak jak zawsze to robiła.
Kąciki ust Megan mimowolnie uniósł
się lekko ku górze. Wyprostowała się, wypinając klatkę
piersiową do przodu i z każdym krokiem czuła się coraz bardziej
pewniejsza siebie. Cóż mogła powiedzieć... lubiła te uczucie,
gdy każdy ustępował drogi przed jej słynnym spojrzeniem... lubiła
to, jak się na nią patrzyli przejawiając strach...
- Nie sądzisz, że to
przeznaczenie styka nas ze sobą? - ktoś szepnął jej do ucha.
Momentalnie poznała ten głupiutki głosik Sama. Skrzywiła się, a
jej powieka zaczęła dziwnie drgać, niemal jak u szaleńca. Wzięła
głęboki wdech i ścisnęła ręce w pięści. Szybko odwróciła
się na pięcie, ujrzawszy z bliska piękną buźkę Evansa. Jego
roześmiane, lazurowe oczy idealnie współgrały z tłem, które
stanowiła trójka jego nierozłącznych chłoptasiów. Taa, sama
esencja paskudnej paskudy zła, której nie miała ochoty.
- Nie, to po prostu najzwyklejszy
pech! - warknęła i już miała mu dać delikatnie do zrozumienia,
że go nienawidzi, gdy Juliet z trudem pohamowała jej rękę. -
Ugh... Juliet, ty niemądra istoto, jak mam go walnąć, gdy
krępujesz mi ręce? - spytała, próbując się wyrwać. Kto by
jednak pomyślał, że taka drobna..., tak mała blondynka o jasnych,
promiennych oczach może wykrzesać z siebie tyle energii i siły.
- Och... Bez rączek już nie taka
odważna... - stwierdził z idiotyczną miną, zadzierając palcem
wskazującym jej podbródek. Jakby wciąż się bał, że może go
ugryźć. Bez jakiegokolwiek wahania
przerwała tą dziwną, krępującą chwilę wpatrywania się w
siebie, miażdżąc jego stopę swoją niezawodną nogą. I cóż
mogła powiedzieć... Tylko to, że w końcu wynalazła jakieś
pożyteczne użycie kończyny dolnej. - Auu! - zawył, i lekko
utykając odsuną się od niej na bezpieczną odległość. - Ty
potwornie podły człowieku..., to bolało – dodał podwyższonym
głosem.
- Patrz na tą piękną, przystojną buźkę - pisnęła, lekko podskakując w miejscu Juliet, której
już brakło mocy, by poskramiać coraz to nowe fale furii rozjuszonej
złości. - Chciałabyś zniszczyć te dzieło
natury?
- Taa, trzeba przyznać, że lico
ma niebrzydkie... I tylko to ratuje go przed śmiercią! - wybuchła
nieodpartą złością i chęcią przetrącenia mu karku. Z
założenia, miało to trochę przejąć Sama, lecz w istocie tylko
go bardziej rozbawiło.
- Dobrze mówisz! Wiesz, jaką
krzywdę wyrządziłabyś wszechświatowi, szpecąc moje piękne
oblicze? - w końcu powiedział zadowolony z zaistniałej tu
sytuacji.
- Ha-ha - skwitowała to
triumfalnym uśmieszkiem i w końcu uwolniła się z żelaznego
uścisku koleżanki. - Przymknij się.
- Hej... - nagle oprzytomniał, a
na jego twarzy zagościł sfałszowany niepokój. - Co to było? -
Podszedł wolnym krokiem do Megan, rozglądając się po tłumie
ludzi przepychających się do szatni. - To chyba... jakaś bardzo
zła kobieta zakazała mi odwalać głupa... - dokończył z ironią
w głosie. Wbił w nią swoje jasne oczy i dodał jeszcze – A ja
nie przestanę! - rzucił jej to prosto w twarz, z beztroską
radością, a po chwili cała czwórka wpadła w śmiech. Megan spotkała tylko zmęczony wzrok Juliet, dosłownie błagający o to,
żeby nic tym durniom nie robić. Długo się nad tym zastanawiała,
lecz postanowiła tylko zacisnąć wargi, pozostawiając cienką
jasną linię i schować swoją urazę do kieszeni. Otworzyła drzwi
do męskiej szatni, co spotkało się z licznymi protestami półnagich
chłopaków, i pchnęła Sama z impetem do środka.
- Aaa... Ratunku! Lud śmietnika
atakuje! - zdołał tylko wrzasnąć za zatrzaskującymi się
drzwiami.
- A to pechunio! - ryknęła,
powstrzymując uśmiech zadowolenia. - Zamorduję go kiedyś! -
zarzuciła plecak na ramię i pośpiesznie przekroczyła łuk szatni
damskich.
Haha, super :D
OdpowiedzUsuńŚwietne!
OdpowiedzUsuń