wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział I - Ciekawe czy "panienki" wycackane do czerwoności uginają się pod wpływem ostrza z sobotniej wyprzedaży..., czyli o kolejnych klęskach. Część 2

    Następnie nadeszło załamanie nerwowe. Próbowała płakać, to prawda. Lecz choćby nie wie jak się starała, nic, co byłoby nawet podobne do łez nie potrafiła z siebie wykrzesać. W rekordowym czasie przeszła do fazy uspokojenia się i na sam koniec nadeszła złość. Tak, dokładnie tego potrzebowała - przypomnienia jak bardzo nienawidzi tego impertynenckiego zera.
   To ją zmotywowało do działania. Przez pewien czas nasłuchiwała, co się działo na zewnątrz, by następnie z wielkim bólem i częściową niedołężnością wygramolić się na pusty parking szkolny. I musiała przyznać się przed sobą, iż było dobrze. Wyskoczyła energicznie z metalowej pułapki i chwyciła swój zgnieciony rower. Najwyraźniej pierwsza lekcja minęła i nadeszła krótka przerwa, ponieważ kilka uczniów wyszło na zewnątrz, wytykając ją palcami. To ją tylko bardziej podbudowało w tym, co zaraz miała zrobić. Wysłuchując różnych wyzwisk gotowało się w niej jak nigdy, a do głowy przychodziły wspaniałe myśli uszkodzenia ich kończyn. Bardzo..., ale to bardzo bolesnego uszkodzenia kończyn.
    Niby spokojna, podeszła do stojaka na rowery i przymocowała poturbowaną metalową ramę tak mocno, jak się dało. Odruchowo otarła czoło wierzchem dłoni i natychmiastowo wstała. Wypatrzyła czarnego jeepa - stał on przed wejściem, dokładnie na jej drodze. Dobrze się składało, bo akurat miała zamiar tam wejść bez jakiejkolwiek poznaki smutku. Tylko czysta wspaniała nienawiść i zemsta. Zaczekała, aż wszyscy zwrócą na nią swoje ślepia, po czym uśmiechnęła się mrocznie i ruszyła do drzwi dziarskim krokiem. Oczywiście wygranego samochodu nie ominęła. Wyciągnęła klucze z kieszeni i przytknęła je do czarnej karoserii, po czym z towarzyszącym temu piskiem, pociągnęła po całej długości. To zdecydowanie było jej najpiękniejszym dziełem życia. Taka spokojna fala i zarazem pociągnięcie pełne pasji. Szpanersko założyła okulary przeciwsłoneczne i obrzuciła wzrokiem zszokowanych gapi. Nikt nie protestował, gdy wepchała się do wejścia, grzecznie ją przepuścili. Wprawdzie zawsze ustępowano jej ze strachem, lecz tym razem widziała w oczach gapi również nutę podziwu i ciekawości.
    Bez przeszkód znalazła wzrokiem Sama otoczonego gromadą uczniów gratulujących mu nierównego wyścigu. A on jak król przechadzał się obrzuciwszy protekcjonalnie wzrokiem każdego dookoła.
    Zatrzymała się w środku pustego przejścia, szarpnięciem zerwała z oczu okulary i wodziła za nimi jeszcze przez moment, aż nie wypatrzyła swojej przyjaciółeczki
    - JULIET! - wrzasnęła, dla bezpieczeństwa nie przestając się wentylować. Najzwyczajniej w świecie nie dała rady patrzeć na Niego bez jakiegokolwiek obrzydzenia, czy myśli Samo-bójczej. No cóż, tak czy owak, jej przyjaciółka jedynie zerknęła na nią kątem oka, nie odrywając się od, zapewne poważnej, konwersacji. Oj, nie powinna tego robić człowiekowi, który właśnie przeżył krótkie załamanie nerwowe i wylazł z cuchnącego śmietnika. Oj, nie powinna! - Chodź tu! - dodała, po tym, jak Sam spojrzał na nią z bajeranckim wyrazem twarzy. Bez problemu domyślała się, że tylko ze względu na jej nerwy rozmawiał z nią o jakiejś głupiej błahostce. Zacisnęła wargi i walnęła pięścią w metalowe szafki po jej prawej. Przybrała wojowniczą minę, chwyciła za rękaw jeansowej kurtki Juliet i pociągnęła ją do siebie, wypychając z tłumu.
    - Sam! - Próbowała się jeszcze dopchać, ale silny uścisk Megan na jej ramieniu zdecydowanie jej tego odradził. Od razu na wstępie, gdy tylko dojrzała jej wyraz twarzy, wiedziała jakie konsekwencje może ponieść za niestosownie dobrane słowa, nie wspominając o niesubordynacji. Jak na komendę, odwróciła się od Sama ze sztucznym uśmieszkiem.
    - Czeeeść... Dobrze dziś wyglądasz..., Meg - wydukała lustrując zdenerwowaną przyjaciółkę. Na myśl przywodziła jedynie siedem nieszczęść. Potargane, jasnobrązowe włosy opadające kosmykami na usmoloną twarz i ten odór a la śmietnique... Istny obraz nędzy człowieka.
    - Zamknij się...! Zdrajczyni... I zamilcz na wieki - wyburczała prawdziwie wściekła, ciągnąc ją w stronę bloku sportowego. Przez całą drogę taranowała wszystkich bezdusznych ludzi, którzy na nią wchodzili, lub posyłali jej szydercze uśmiechy...
    - Ty go nawet nie znasz... - dodała oburzona Juliet.
    Megan westchnęła, przewracając pałającymi nienawiścią i złością oczami. Z sykiem wypuściła powietrze z płuc, a Juliet prawie czuła tą złość parującą przez jej uszy. Zawróciła się do przyjaciółki, pozwalając sobie na lekkie zdziwienie.
    - Zabawna z ciebie osóbka, Juliet... A wiesz, co ja robię z takimi złymi dziewczynkami...?
    - Zgaduję, że wolałabym nie wiedzieć... - odparła niepewnie, kierując wzrok na szare linoleum. - Lubię Sama i nic tego nie zmieni, a ty... ty po prostu jesteś... Boże, co ty robisz z twarzą? Wyglądasz jak seryjny zabójca!
    - A skąd wiesz, że udaję? - syknęła w napływie humoru. - A teraz słuchaj, jesteś w miarę bystra... jak na swój gatunek i kupujesz mi lunch, więc cię nie zgładzę, ale miej na uwadze to, że jestem w dużej mierze psychopatką, nie mającą nic oprócz brzydkich nałogów, panno przyszła, po moim trupie, Evans – i tym milutkim akcentem zakończyła ich pogawędkę i puściła jej drobne ramiona. Wyszczerzyła się w ironicznym uśmiechu, wchodząc na blok sportowy przez duże, szerokie drzwi.
    - Czasami się ciebie boję... - burknęła w tyle Juliet, próbując dostrzec jakąkolwiek logiczność w toku myślenia swojej przyjaciółki.
    - Wiem - rzuciła krótko.
    - Dlaczego ja się z tobą zadaję? - zachodziła w głowę Juliet. Koniec końców powłóczyła niechętnie za nią tak jak zawsze to robiła.
    Kąciki ust Megan mimowolnie uniósł się lekko ku górze. Wyprostowała się, wypinając klatkę piersiową do przodu i z każdym krokiem czuła się coraz bardziej pewniejsza siebie. Cóż mogła powiedzieć... lubiła te uczucie, gdy każdy ustępował drogi przed jej słynnym spojrzeniem... lubiła to, jak się na nią patrzyli przejawiając strach...
    - Nie sądzisz, że to przeznaczenie styka nas ze sobą? - ktoś szepnął jej do ucha. Momentalnie poznała ten głupiutki głosik Sama. Skrzywiła się, a jej powieka zaczęła dziwnie drgać, niemal jak u szaleńca. Wzięła głęboki wdech i ścisnęła ręce w pięści. Szybko odwróciła się na pięcie, ujrzawszy z bliska piękną buźkę Evansa. Jego roześmiane, lazurowe oczy idealnie współgrały z tłem, które stanowiła trójka jego nierozłącznych chłoptasiów. Taa, sama esencja paskudnej paskudy zła, której nie miała ochoty.
    - Nie, to po prostu najzwyklejszy pech! - warknęła i już miała mu dać delikatnie do zrozumienia, że go nienawidzi, gdy Juliet z trudem pohamowała jej rękę. - Ugh... Juliet, ty niemądra istoto, jak mam go walnąć, gdy krępujesz mi ręce? - spytała, próbując się wyrwać. Kto by jednak pomyślał, że taka drobna..., tak mała blondynka o jasnych, promiennych oczach może wykrzesać z siebie tyle energii i siły.
    - Och... Bez rączek już nie taka odważna... - stwierdził z idiotyczną miną, zadzierając palcem wskazującym jej podbródek. Jakby wciąż się bał, że może go ugryźć. Bez jakiegokolwiek wahania przerwała tą dziwną, krępującą chwilę wpatrywania się w siebie, miażdżąc jego stopę swoją niezawodną nogą. I cóż mogła powiedzieć... Tylko to, że w końcu wynalazła jakieś pożyteczne użycie kończyny dolnej. - Auu! - zawył, i lekko utykając odsuną się od niej na bezpieczną odległość. - Ty potwornie podły człowieku..., to bolało – dodał podwyższonym głosem.
    - Patrz na tą piękną, przystojną buźkę - pisnęła, lekko podskakując w miejscu Juliet, której już brakło mocy, by poskramiać coraz to nowe fale furii rozjuszonej złości. - Chciałabyś zniszczyć te dzieło natury?
    - Taa, trzeba przyznać, że lico ma niebrzydkie... I tylko to ratuje go przed śmiercią! - wybuchła nieodpartą złością i chęcią przetrącenia mu karku. Z założenia, miało to trochę przejąć Sama, lecz w istocie tylko go bardziej rozbawiło.
    - Dobrze mówisz! Wiesz, jaką krzywdę wyrządziłabyś wszechświatowi, szpecąc moje piękne oblicze? - w końcu powiedział zadowolony z zaistniałej tu sytuacji.
    - Ha-ha - skwitowała to triumfalnym uśmieszkiem i w końcu uwolniła się z żelaznego uścisku koleżanki. - Przymknij się.
    - Hej... - nagle oprzytomniał, a na jego twarzy zagościł sfałszowany niepokój. - Co to było? - Podszedł wolnym krokiem do Megan, rozglądając się po tłumie ludzi przepychających się do szatni. - To chyba... jakaś bardzo zła kobieta zakazała mi odwalać głupa... - dokończył z ironią w głosie. Wbił w nią swoje jasne oczy i dodał jeszcze – A ja nie przestanę! - rzucił jej to prosto w twarz, z beztroską radością, a po chwili cała czwórka wpadła w śmiech. Megan spotkała tylko zmęczony wzrok Juliet, dosłownie błagający o to, żeby nic tym durniom nie robić. Długo się nad tym zastanawiała, lecz postanowiła tylko zacisnąć wargi, pozostawiając cienką jasną linię i schować swoją urazę do kieszeni. Otworzyła drzwi do męskiej szatni, co spotkało się z licznymi protestami półnagich chłopaków, i pchnęła Sama z impetem do środka.
    - Aaa... Ratunku! Lud śmietnika atakuje! - zdołał tylko wrzasnąć za zatrzaskującymi się drzwiami.
    - A to pechunio! - ryknęła, powstrzymując uśmiech zadowolenia. - Zamorduję go kiedyś! - zarzuciła plecak na ramię i pośpiesznie przekroczyła łuk szatni damskich.


2 komentarze: