wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział I - Ciekawe czy "panienki" wycackane do czerwoności uginają się pod wpływem ostrza z sobotniej wyprzedaży..., czyli o kolejnych klęskach. Część 3

   Pani trener o męskich, surowych rysach twarzy uśmiechnęła się posępnie do całej grupy dziewcząt gromadzących się leniwie przy pierwszej linii boiska. Trzeba przyznać od razu, bez bicia, że nie była urodziwą kobietą i z całą pewnością nigdy nie wygra miss universe. Ba, nie wygrałaby nawet miss kotleta z przydrożnego baru. Ale cóż można poradzić na sterydy w młodym wieku i wredne usposobienie do całego świata?
    - NIC! Nic a nic nie rozumiecie, tępe istoty... - zaczęła stając w króciutkiej sportowej spódniczce przy niesłuchającym jej tłumie. A cały komizm tej sytuacji opierał się na jej dziwacznie niepasujących owłosionych, męskich nogach. Wprawdzie, skoro już się czepiamy szczegółów, trzeba by nawet rzec, że wyglądała jak transwestyta, ale to inna historia, w którą nikt o słabych nerwach nie powinien się wdrążać. I to wcale nie jest w formie jakiejś komedii, to poważny dramat bez udziału kobiecości.
    - Nie, Ginny, to znowu nie ten ton. Po prostu nie tak to wymawiasz.
    Wszyscy skupili swoje rozproszone oblicza w stronę opartego o framugę drzwi pana Ticketa. Podła z niego istota, nikt się nie dziwił, gdy ktoś "niechcący" potkną się o ołówek, który "niechcący" wpadł pod nogi belfra i "niechcący" spowodował złamanie całej kości piszczelowej.
    - Wy nic nie warte gnojki, znacie może te uczucie, kiedy to JA zasadzam WAM kopa? - warkną powoli kuśtykając w ich stronę. - Widzisz? To właśnie tak powinno wyglądać. Głowa lekko opuszczona, że niby masz ich gdzieś i nie wkładaj w to serca. I z pogardą, kotku, z pogardą... - właśnie tak zaczęła się kolejna z rzędu zwyczajna i męcząca lekcja wychowania fizycznego w Publicznym Liceum w Chicago. Męcząca z racji coraz częstszych wizyt znienawidzonego belfra, a zwyczajna z powodu rutynowego spóźnienia się Megan. Wparowała na sale otwierając z hukiem podwójne drzwi. Dumnie krocząc środkiem nie dostrzegła zirytowanych spojrzeń dziewczyn i czegoś na kształt ironicznego zadowolenia pana Ticketa. 
    - Nie przepraszam za spóźnienie – rzuciła przez ramię do krzywiącego się Ticketa i tak jak reszta zaczęła się rozciągać, co utrudniały jej niemiłosiernie króciutkie, przepisowe szorty.
    - Nie, na tą tutaj nie ma mocnych. To stracona sprawa, za którą kryją się moce nieczyste... - mruknęła nauczycielka, przykładając dłoń do policzka i tak jak się przyzwyczaiła, najzwyczajniej w świecie pominęła ją z ubolewającą miną.
    - Hmm... Panna Thompson... - zaczął drwiąco nauczyciel.
    Dziewczyna przerwała na chwilę nieudolne skłony i wyprostowała się jak na komendę.
    - Hmm... Pan Ticket, znowu się spotykamy. Widzę, że gips otworzył pański ograniczony umysł na wychowanie fizyczne - uśmiechnęła się zadziornie.
    - A to ciekawe... Jesteś ty... Na lekcji... Coś tu nie gra - udał zamyśloną minę, a następnie odegrał teatralne oświecenie. - Ach! No tak! Zapomniała panienka swoich kłopotów... - zlustrował jej zmrużone ze zdziwienia oczy i gwizdnął, pokazując komuś gestem, aby podszedł bliżej. Niechętnie odwróciła się w tamtą stronę.
    Mord. Ze światkami, bez światków... wszystko jedno! Ticket miał być trupem w tej właśnie chwili.
    - Nie zrobi pan tego... 
    Nie miała wychowania fizycznego z chłopakami od dobrych dwóch lat, kiedy to wycieła kawał całej drużynie futbolowej. Czy ten szelmowski dziad nie wpadł na to, że miała w tym swój konkretny i niecny cel!
    - Nie może pan tego zrobić! Pani Conductor... on nie może tego zrobić, prawda?! Prawda? - Próbowała się jakoś ratować w każdy możliwy sposób. Taa, w odpowiedzi dostała jedynie diabelski uśmieszek i już ta piekielna dwójka zacierała ręce ze złowrogim chichotem.
    - Przeznaczenie... - Sam zaszedł ją od tyłu, próbując nieudolnie objąć ją w pasie. Brutalnie zrzuciła z siebie ciężar oddając łokciowy cios prosto w jego żebra. Odwróciła się gwałtownie.
    - Nie!
    - No pewnie, że nie... - wtrącił się momentalnie Ticket. - Patrz jakie to chude. - Podniósł jedną ze swoich kul i dźgną ją boleśnie w bok. Teraz skierowała wzrok na niego z chęcią mordu.
    - Uuu... Uwaga, prze pana, ona gryzie - ostrzegł od razu chłopak i przytrzymał idącą w stronę nauczyciela Megan.
    - Pusz... czaj! - wierciła się na wszystkie strony, aż w końcu zdołała się wyrwać ze szczelnych sideł tego złego człowieka.
    - A szczepiona ona w ogóle? - podtrzymał rozmowę kuśtykając w stronę Sama.
    - A żebym to ja wiedział. Ugryzła mnie już chyba z tysiąc razy...
    - Lepiej się zamknijcie, bo nie odpowiadam za złamania, trwałe uszczerbki na zdrowiu psychicznym, padaczkę i poważne skaleczenia, które wszystkie po kolei wam zaserwuję z uśmiecham na twarzy! Gramy w jakąś brutalną grę! - ryknęła od razu, odwracając się rozjuszona w stronę dwóch klas w króciutkich, wrzynających się szortach i obcisłych, jaskrawopomarańczowych koszulkach. W sumie to można by nawet rzec, że były o wiele za małe. A puenta tego kawału była następująca: chłopcy jak i dziewczyny nosili ten sam przymały rozmiar koszuli jak i spodenek

    Co jej odbiło, żeby tak się rwać do jakiejś głupiej gry? Może to była chęć zemsty, nieczyste, złe pobudki albo po prostu kusząca myśl o spuszczenie komuś łomotu... To było nieważne. I tak wszystko skończyłoby się dokładnie tak jak teraz - stała wycieńczona na środku boiska, ledwo łapiąc oddech, a wszyscy wokół wiszczeli jak opętani i ganiali bezmyślnie za piłką. Tak, dobrze każdy sobie kojarzy – futbol! Gra, którą każdy powinien nienawidzić i wymazać z jednych z najpopularniejszych! To była istna rzeź, z tym idiotą na czele. "Sam to, Sam tamto..." - miała go dość, po dziurki w nosie, do diabła i ciut, ciut!
    - Thompson! Na obronę, złotko! - krzyknął uśmiechnięty od ucha do ucha pan Ticket. I już by mu pokazała środkowy palec, gdyby nie gromada dziewczyn szarżujących prosto na nią... z Samem na czele.
    - Aaa! - zdążyła tylko wrzasnąć, zanim ją bezwstydnie stratowali jak szmacianą lalkę bez najmniejszego znaczenia. I tak mniej więcej się czuła, będąc wdeptaną w poziom podłogi.
    W sumie to sufit wcale nie był taki brzydki, a chłód posadzki taki niekomfortowy... Najważniejsze było to, że nie musiała w danej minucie grać i oglądać całej tej zgrai nieudaczników, która aż się prosi o piękny, soczysty numer ze zgniłymi jajami.
    - Hehe! Patrzcie, Thompson leży i chyba nie żyje! - skomentował z uciechą nauczyciel. Klasnął kilka razy w dłonie i powolnymi kroczkami zbliżał się do niej, tak jak cała reszta. Uśmiechnął się złowrogo i pochylił się nad Megan.
    - Ugh... Niech pan się stąd zabierze - rzekłszy to, odepchnęła twarz pana Ticketa z dwudniowym zarostem. - A wy, łamagi - wskazała na biegnące do niej dziewczyny - nawet nie podchodźcie, bo nie ręczę za siebie.
    - Jak się dziewczynka zbulwersowała - usłyszała Sama, który bez trudu przedzierał się przez stado zapatrzonych w niego uczennic. Był na tyle mądry, aby zachować pewien dystans.
    Pechowo, ich zaćmione umysły nawet razem nie mogły się równać wspaniałości jej "geniuszu". Była przebiegła jak lisek chytrusek i wykorzystała zaistniałą sytuację, pomimo, że buzowała w niej tak duża dawka nienawiści i złości. Teatralnie przytknęła wierzch dłoni do czoła i przytrzymała przez chwilę oddech, aby lekko zsinieć na twarzy. Jak zawsze podziałało bez zarzutu. Odczekała chwilę, aż każdy ucichnie i uwierzy w jej tandetny teatrzyk. Wtedy się zaczęło.
    - Saaam... - udała, że majaczy. Wyciągnęła błądzącą w powietrzu rękę i patrzyła się przed siebie swoim zamglonym spojrzeniem. Wszyscy w wielkim skupieniu rozstąpili się, torując przejście dla zdziwionego chłopaka. - No chodź tu, cymbale! - powtórzyła zniecierpliwiona, wypadając tym samym z roli. To było nieważne. I tak połknął haczyk.
    - Idę..., kochanie... ? - zerkną jeszcze raz na pana Ticketa i na resztę, która zrobiła dwa kroki w tył. Każdy doskonale wiedział, że Megan zdecydowanie coś knuła. Każdy, oprócz Juliet, która powoli rujnowała cały jej geniusz zła.
    - Matko, Megan... Nic ci nie jest? - przyklękła przy niej z lekka oniemiałą miną niewiniątka.
    - Idź sobie - syknęła szeptem, chcąc ją ukatrupić.
    - Ale... - nie odsunęła się, ciągnąc swoją grę zbitego psa.
    Pomimo podejrzliwych twarzy, chłopak się nie wycofał. Zatrzymał się przed wyciągniętą ręką dziewczyny i jeszcze raz rzucił spojrzenie nauczycielowi, który skierował na nich obiektyw swojego telefonu komórkowego.
    - No dalej, ona umiera... Chcesz ją mieć na sumieniu, ślicznotko? - uśmiechnął się szyderczo do chłopaka, wciskając przycisk "nagrywaj". - RUCHY... - nakazał, ładując do buzi dużego, czerwonego lizaka.
    Sam zmrużył lekko swoje głębokie, błękitne oczy w przelotnym zastanowieniu. Starał się ją rozgryźć, lecz było już za późno. Zaciskała się pętla wielce skomplikowanego, niecnego planu zemsty. I nawet te niewinne, głupiutkie stworzonko obok nie mogło by jej tego popsuć.
    - Juliet, odsuń się proszę - ostrzegła po raz ostatni, przez zaciśnięte zęby. Próbowała powiedzieć to jak najmilszym tonem, ale i tak jej usłuchała i ze zdziwieniem zrobiła dwa kroki w tył. W przeciwieństwie do niego. Niespodziewanie ukląkł on zaledwie metr od niej.
    - Dlaczego niby ma się odsuwać? - zapytał podejrzliwie swoim cieniutkim głosem. Złożył ręce na piersi i odsuną się jeszcze kawałek. Żeby lekko załagodzić jego wszystkie obawy, z nieprzytomną miną wyciągnęła ku niemu rękę i dotknęła jego idealnie gładkiego policzka, i po chwili poklepała go jak zwierzątko.
    Wpatrywał się jej prosto w oczy, próbując odgadnąć do czego zmierza, lecz, gdy tylko skojarzył sobie tą minę, nie miał już szans. Dziewczyna rzuciła się na niego i oboje runęli na zimną posadzkę szkolnej sali gimnastycznej.
    - Rzuciłaś się na mnie! - wydusił nie dowierzając, był bowiem przygwożdżony do podłogi. W sumie mógł się tego spodziewać... Tyle, że takim tycim szczególikiem było to, że ta zła kobieta była nieprzewidywalna i niestabilna psychicznie.
    - A co, myślałeś, że ci miłość wyznam?! - ryknęła kpiąco. Zirytowało ją to jeszcze bardziej.
    - No wiesz... - strzelił tą swoją głupkowatą minę luzaka i to przeważyło szalę niezrównoważenia dziewczyny.
    - Jesteś najmniej dojrzałym bachorem z przystojną buźką jakiego w życiu widziałam! - spróbowała wycelować pięść w twarz, ale że tego nigdy nie robiła walnęła w twardą podłogę. Zapiszczała z bólu, ale ręka była już wcześniej opatrzona, więc po sprawie. Złapała go za fraki i zaczęła trząść, uderzając o podłogę. - Nie ciepię tych twoich chorych gierek! I wiesz co? Candy zasługuje na kogoś lepszego! Nie wiem nawet, jak się zmieściła w tym samochodzie razem z tobą i twoim wielgachnym ego! - kolejny raz chciała uderzyć i tym razem by się jej udało, ale Sam był szybszy. Złapał Megan za chorą rękę i przewrócił ją na podłogę. Teraz to on był na górze i przyglądał się jej uważnie. Musiał ją przytrzymać i przycisnąć całym swoim ciałem, ponieważ miotała się jakby od tego zależało jej życie.
    - Ekm... Nudzimy się... - wtrącił pan Ticket, który nie wiadomo skąd skołował colę w plastikowym kubeczku i teraz siorbał ją głośno.
    - Mam cię w jakiś brutalny sposób przekonać , żebyś ze mnie zszedł? - odparła przyciszonym i niepewnym głosem, próbując się uwolnić od jego mocnego uścisku.
    - A mam wybór? Bo na razie mi się podoba - wyszczerzył zęby i jeszcze mocniej na nią naparł.
    - Zaraz mnie zmiażdżysz - wydyszała.
    Litując się nad nią puścił jej ramiona. Ona natomiast wykorzystała to i znowu przewróciła go na plecy, triumfalnie się do niego uśmiechając.
    - Ale z ciebie łamaga – warknęła.
    - Jak mnie nazwałaś? - wrzasnął i znowu się przeturlali, ale Megan nie dała za wygraną.
    - Słyszałeś! - próbowała postawić na swoim, wymierzając kolejny cios. Niestety, kolejny raz pudło.
    - Dobra! - Krzykną, lekko mówiąc, wyprowadzony z równowagi.
    - Dobra!
    - Świetnie!
    - Wrzuciłeś mnie do śmietnika! - przypomniała sobie, próbując się utrzymać nad nim.
    - Wcale nie! - chwycił jej uda i przerzucił ją pod siebie, przygwożdżając na amen.
    - Wcale... TAK! - wystękała, na powrót się dusząc.
    - A ty... - zaciął się na chwilę, zastanawiając się, co jej wytknąć. - A ty jesteś podła!
    - Nienawidzę cię! - razem wrzasnęli. I tak oto, w niewiadomy sposób pięść Megan spotkała się z policzkiem Sama, bardzo, bardzo boleśnie...

8 komentarzy:

  1. Fajne... Nawet powiem więcej: świetne. Czekam na następny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. AHAHAHAHAHAHA!
    Chcę to czytać! Mogła byś mnie informować?? ;D
    Gg: 45531844
    Albo blog: hermiona-hogwart.blogspot.com
    Czy też mail: z.ciastko@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne! Cieszę się, że komuś podobają się moje wypociny. :)

      Usuń
  3. Witaj, twój blog został przez nas nominowany do Liebster Blog Award :) Szczegóły na http://heaven-knows-niebiosa-wiedza.blogspot.com/2014/08/tyle-fejmu-czyli-liebster-blog-award-po.html
    ~ Hermiona Green i Addie Del LaRobbia

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, nie ma to jak zakończyć rozdział bójką! :D
    Podoba mi się i czekam na next :)
    Weny, czasu i browarka...
    I piiiisz!! :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahahahha XD
    Uwielbiam Meg!
    Opowiadanie bardzo humorystyczne i nieźle się przy nim uśmiałam.^^
    Jestem ciekawa kolejnej notki!
    xo

    OdpowiedzUsuń