- Megan, nic ci nie jest? Błagam,
powiedz coś...! - usłyszała zaniepokojony głos Sama. Nie
reagowała i jeszcze mocniej zacisnęła powieki. - To... twoja wina!
- tylko w ten sposób mógł wyrwać ją z transu. I miał racje.
Ciężko dysząc, momentalnie odwróciła się w jego stronę i
zerknęła na okrytą strachem twarz. Potworny ciąg powietrza pochodzący od
wybitej szyby rozwiewał jej włosy, a ciemność ogarnęła całe
wnętrze. Ruszała bezgłośnie wargami, chcąc coś powiedzieć lecz
dłonie Sama delikatnie ujmujące jej twarz, kompletnie ją
rozproszyły.
- Yyy... Ja... - zlustrowała jego
zatroskaną minę i przez krótki ułamek sekundy pomyślała nawet,
że się o nią martwi. Lecz wtedy zrozumiała, że jadą sto na
godzinę, a jego łapska są na niej, a nie na kierownicy.
- Co...? Chcesz coś powiedzieć? -
zaczął wypytywać swoim aksamitnym głosem, tak jakby na coś
czekał.
- Kierownica, idioto - wydusiła, a
jej wzrok na powrót zbystrzał. Sam opierał się o siedzenie i kierował
za pomocą nogi.
- Panuję nad sytuacją... - zaczął
zrezygnowany, ale ona wcale nie czekała na to, co on powie.
- Odwróć się! - nakazała z
tętnem przyspieszonym do granic możliwości. To wcale nie było
śmieszne. Obrzuciła go swoim morderczym spojrzeniem i przyłożyła
w pierś. - I odwieź mnie gdzieś w bezpieczne miejsce! - Nadal nie
reagował, więc postanowiła przejść do ogromnie przekonujących
rękoczynów.
- Dobra, próbowałem... - oderwał
od niej ręce i niezadowolony utknął wzrokiem na drodze. To z
pewnością była stara Megna.
- Och, fajnie, nawet można by
powiedzieć.
- To super! - w jego głosie na
pozór wciąż dało się wyczuć lekkie rozproszenie.
- Świetnie - zerwała się i
krzyknęła mu prosto do ucha. Dopiero teraz dotarło do niej, że
zmierzają gdzieś po mało ruchliwej, wprawdzie pustej, szosie. Było
ciemno, a ulicę rozjaśniały jedynie lampy w dużych
dziesięciometrowych odstępach. Pomimo zawrotnej szybkości
odetchnęła z ulgą i rzuciła się na pluszowe oparcie. Odruchowo
spojrzała za siebie, a światła czarnego mercedesa wyjeżdżającego
z zakrętu dały jej boleśnie po oczach.
- Aaa! - uświadomiła sobie, że
zaraz zabije Sama. - Gonią nas, inteligencie z bożej łaski!
Dlaczego oni nas gonią?! Przecież nie powinni nas gonić... Ja
nic... CO ZROBIŁEŚ?! - wrzasnęła, a porządne przyspieszenie
rzuciło ją na siedzenie, ograniczając pole manewru do minimum. I
to chyba było odpowiedzią na wszystkie jej pytania i obelgi,
którymi planowała go obficie obsypać. Zamilkła i mimowolnie
zerknęła przez dziurę w szybie, na rozmywające się światła
latarni i przemykającą przed jej oczami drogę. Nie wyglądało to
ciekawie. Dwieście na godzinę zaliczyli na pewno.
- Chcesz nas zabić? - wydusiła w
końcu, co chwilę nerwowo spoglądając za siebie.
- Jeżeli nie ja, to oni - wskazał
ruchem głowy do tyłu.
- Zatrzymaj się gdzieś na poboczu
to od razu, załatwię sprawę i sobie do nich pójdę - zaczęła,
niechętnie walcząc z wymiotami w gardle.
- Zamknij się, Megan! Po prostu
się zamilknij! Nawet nie wiesz, co mówisz!
- Wysiadam! - rzuciła się do
drzwi i szukała jakiegoś wyjścia. Znowu.
- Ja z tobą nie dam rady, porąbana
pijaczko! - krzyknął i zrobił sztuczkę z kierownicą. Znów
poczuła dłonie na swojej tali i odruchowo je strąciła.
- Co ty sobie wyobrażasz?! -
popatrzyła w jego niebieskie oczy i wezbrał w niej potworny gniew.
- To chyba ty sobie wyobrażasz, że
przeżyjesz skok z samochodu przy prędkości dwustu na godzinę! Nie
pozwolę ci na to! - przygwoździł ją do siedzenia trzymając
nadgarstki, lecz nawet to nie podziałało.
- Spadaj! Będę sobie robiła co
chcę! A twoje zdanie mam głęboko w poważaniu. Mogę cię zranić fizycznie jednocześnie cię nienawidząc! – uśmiechnęła się
sarkastycznie i już pasowała się do otworu po szybie. Oczywiście
na złość Samowi nie zwracała w ogóle uwagi na rozmywający się
krajobraz i wiatr, który wpychał ją do środka.
- No nie! - warknął poirytowany
chłopak i przyciągną ją do siebie.
- Puszczaj! - warknęła,
okładając go pięściami. - Aaa!
- Bo zaraz sam cię wypchnę! -
puścił ją na chwilę, rozmasowując obolałe ręce.
- A wiesz, co ja ci zrobię,
głąbie?! Zaraz ci pokażę! - dodała rozdrażniona i rzuciła się
na niego z zamiarem uszkodzenia każdej części jego ciała. Każdej!
W końcu miała prawdziwy powód do tego, żeby spuścić mu porządny
łomot. A nawet kilka. Przetrącić mu ten kark, jak to sobie układała w marzeniach!
- Tak? Chcesz się bić? No to
dawaj, lebiego! - wrzasnął i po minucie tłukli się na całego. To
otwartymi dłońmi, to nogami... W zasadzie wszystkim, czym dali radę
do siebie dosięgnąć.
- Wysadź mnie tutaj! Już wolę
dziwaków w czerni! - wtrąciła, próbując odepchnąć od siebie
twarz Sama.
- Ani... mi... się... śni! -
wycedził, nacierając na nią całym ciałem i czochrając włosy.
- ZŁAŹ! - wydobyła z siebie całe
poirytowanie i jeszcze raz go walnęła.
- Mam lepszy pomysł... - zaczął
i sięgnął pod fotel po taśmę klejącą. I to nie była tam jakaś
słaba, biurowa taśma, tylko ta z tych naprawdę mocnych. Odkleił
kawałek i popatrzyła na nią nienawistnie. - I co teraz,
księżniczko...?
- Ale ja cię zaraz... - chciała
coś powiedzieć, lecz coś błysnęło obok niej. Oboje się od
siebie oderwali i spojrzeli w wybitą szybę. Mercedes nadrabiał
drogi i teraz jechał równo z nimi. Szyba ze strony kierowcy
otworzyła się, ukazując przypatrującego się im mężczyznę. Wprawdzie miał okulary przeciwsłoneczne (tak, w środku nocy), ale
jego mimika twarzy idealnie lustrowała zdziwienie. Uśmiechną się
do nich dziwacznie, chyba ironicznie, i wyciągną coś, co do
złudzenia przypominało pistolet.
- Aaa! - oboje wrzasnęli i teraz
to ona się na niego władowała i popchnęła do przodu. Cudem
ominęli, zapewne śmiertelny, strzał.
- Zabije nas, zabije! - wrzeszczeli
chórkiem. - To twoja wina! - wydali z siebie histeryczny szloch, gdy
tylko Sam znalazł się na powrót przy kierownicy, a ona na swoim
upragnionym fotelu pasażera. - Moja wina? Tak! Nie! UGH! -
kontynuowali, a kolejny strzał wybił szybę mijając ją tylko o
drobne milimetry. - Aaa! - panika na powrót w nich zagościła,
tylko że ze zdwojoną siłą. I wtedy coś od prawej mocno nimi
wstrząsnęło. Próbowali zepchnąć ich z drogi za pomocą
samochodu. - Aaa! Zginiemy! Załatwią nas - przyłączyła się do
lamentowania chłopaka, łapiąc się jego ramienia.
- WIDZISZ?! - pisnął damskim
głosem, próbując strząchnąć wbijające się w jego skórę
pazury przerażonej dziewczyny. A gdy czarne auto jeszcze raz wybiło ich
z drogi, naprawdę zaczęli panikować.
- Strąć ich z drogi! Twój jeep
jest większy, idioto! - poinstruowała go, prawie na nim siedząc.
- Nie wydzieraj się na mnie! - zacisnął nerwowo swoje blade dłonie na
kółku kierownicy.
- Zepchnij ich z drogi! - jeszcze
raz próbowała przemówić mu do rozsądku i sama wzięła sytuacje
w swoje ręce. Dosłownie. Odepchnęła brutalnie chłopaka od kierownicy i
zakręciła nią mocno w prawo, niczym kołem do loterii, przy
towarzyszących temu przeraźliwych jękach. Od razu szarpnęło ich
w bok z widocznym efektem. Mercedes został zepchnięty prosto w las.
Chłopak ledwo wyrównał do
prostej, odbijając od pobocza. Gdy tylko odzyskał mowę, spojrzał
na Megan z żądzą mordu. Nie musiał nawet używać słów, żeby
się zgorszyła. Jeżeli ktoś kiedykolwiek myślał, że doznał
dużo emocji na raz, to może to uznać za jedną wielką kpinę, bo
to co właśnie poczuła, nie równało
się z niczym innym dotychczas jej znanym.
Na jej obliczu znowu zagościł
uśmieszek samozachwytu. Sam pokręcił tylko karcąco blond szopą
na głowie i wbił wzrok w jezdnie, wciąż uspokajając swoje
zszargane nerwy. Nie było żadnych wątpliwości, że ta dziewczyna
na każdym kroku go czymś zaskakiwała. Szkoda tylko, że po tych
jej absurdalnych niespodziankach musiał uspokajać tętno pół
godziny.
- Dojeżdżamy do tamy.
Jego brwi pozostały ściągnięte, a
twarz bez wyrazu. Nigdy jeszcze go takiego nie widziała. Chciała
coś powiedzieć, lecz słowa utknęły jej w gardle. W sumie, to
najlepszym wyjściem było po prostu przemilczenie reszty drogi, a
następnie ucieczka. Tak, dokładnie tak zrobi. Da rade. Jest zdolna do tego... Wbiła wzrok w
wycieraczkę pod swoimi trampkami po to, żeby później przenieść
go na chłopaka. - Kiedyś cię tak po prostu... - burknął.
- SAM! - zdołała krzyknąć
horrendalnie, a pisk opon czarnego mercedesa i odgłos gniecionego
metalu niemile przeszył jej uszy. Jeep Sama, chociaż masywny, z
takim uderzeniem nie miał szans. Biorąc jeszcze pod uwagę potężnie
rozwinięte prędkości i położenie, można by rzec, że sytuacja, w
której się znajdowali jest krytyczna. A pierwszym tego
zasygnalizowaniem było stracenie kontroli nad kierownicą. Po prostu
nie sposób było ją utrzymać. Następny zawał serca? Wstrząs o nieograniczonej skali, przez co oboje polecieli w bok. I
już na koniec nie wiedziała co się z nimi działo.
Taki długi czas czekania i tak mało tekstu?! Za mało! Chcemy jeszcze!
OdpowiedzUsuń