-
To twoja wina! - wrzasnęli razem, przerywając ciszę. - Moja wina?
- kontynuowali chórek. - TAK! NIE! UGH!
- Czy
ty zdajesz sobie sprawę z tego, co uczyniłaś?! - przerwał
donośnie.
-
Yyy... Zamknęłam drzwi? - zadrwiła, krzyżując ręce na piersi.
Ruszył
na nią, lecz momentalnie się powstrzymał. Zamknął oczy i wziął
głęboki, uspokajający wdech.
- Po
co tu wlazłeś?! - zapytała z wyrzutem.
Natychmiastowo
na nią spojrzał błękitem swoich oczu i wszystko inne się
rozpłynęło. To było dziwne uczucie, ale najwyraźniej coś
zmusiło ją do tego, żeby nie przerywać.
- A
ty masz jakiś konkretny powód, dla którego się tu wpakowałaś? -
też spytał z ciekawością. Zastygł w miejscu, oczekując jakiejś
dobrej wymówki.
- A
żebyś wiedział, tak! Nie pojawiłeś się na zbiórce! -
zezłościła się na niego jeszcze bardziej, niż wcześniej.
Uważała, że to jego wina i nie było żadnego ale.
- No
to teraz mamy przerąbane... oboje! I wiesz co? Nie powinno cię tu
być!
-
Uuu... to coś poszło nie tak, bo tu jakimś cudem wylądowałam! -
odpyskowała, opierając się o chwiejną, drewnianą balustradę.
-
Świetnie - burknął i klapnął na pudło obok.
-
Lepiej, niż świetnie - dodała, osuwając się na podłogę tak,
żeby widzieć jego dziwnie posępną twarz. Tak jak zawsze w
nerwowych sytuacjach wepchnęła ręce między uda i przegryzła
wargę.
- Och,
z pewnością! - I oboje zamilkli wpatrując się w siebie. Megan
schowała twarz w dłoniach i nasłuchiwała. Facet o cienkim
głosiku poinformował o zamknięciu muzeum i wszystko ucichło na
dobre. Nawet ta muzyczka z wind, pozostawiając ich kompletnie
samych.
- A
więc plan jest taki, że wpatrujesz się we mnie i czekamy na cud? -
zaczęła, chcąc go udusić i wsadzić w tą maszynę, którą
widziała po drodze.
- A
nawet jeśli, to co? - jego twarz przybrała na upiorności.
- A
to, że cię zabiję! Zamknęli nas tu na noc, idioto! A ja już
jestem głodna! Rozumiesz mnie?
-
Gdyby nie ty, to bym zapewne już był przy wyjściu!
-
Ooo, a więc teraz to moja wina jest, że się zgubiłeś, sieroto?
- A
ty wiesz, gdzie jesteś?! - warknął, wciąż obserwując każdy jej
ruch. Zaskoczył ją tym pytaniem. Rzeczywiście nie wiedziała, co
to za nora.
-
Aktualnie w muzeum, a zaraz na zewnątrz tej komórki! - stwierdziła,
wstając z trudnościami. Zeszła ze schodów i zaczęła przetrząsać
całe pomieszczenie w nadziei, że znajdzie coś, co pomoże jej się
z tego bagna wyrwać. Chwyciła coś zza jednego z pudeł i wyciągnęła z entuzjazmem. Łom! To była prawdziwa miłość od
pierwszego wejrzenia. - Tak! - szepnęła do siebie uradowana ze
swojej zdobyczy.
- Co
chcesz z tym zrobić? - zapytał zaniepokojony. Dla pewności wstał
i przysunął się do niej. Znał jej genialnie lewe ręce i kurzy
móżdżek, więc dla jej i własnego dobra miał zamiar natychmiast zarekwirować tępe narzędzie. Chociaż mogłoby być całkiem
zabawnie...
-
Rozwalić drzwi. A jeżeli nie da rady, to twój łeb - odparła
spokojnie. - I tak ci nie będzie potrzebny.
-
Wielce to zabawne. He-he. - wycedził, patrząc jak dziewczyna
podchodzi do kilkuset kilogramów stali.
-
Wydostanę się stąd! Albo żywa, albo z twoim trupem -
poinformowała go, waląc tępym narzędziem w klamkę.
-
Wiesz... moim skromnym zdaniem ten plan jest peeerfidny.
-
Chcesz, żebym użyła drugiego wyjścia? - warknęła, przestając
wydawać nieprzyjemny hałas.
-
Nie, nie! Świetnie ci idzie... skarbie - parsknął śmiechem,
zakrywając buzię. W końcu dostrzegła u niego ten głupi wyraz
twarzy. Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
- Nie
skarbuj mi tu, człowieku! - wróciła do żmudnej roboty, ale widząc
jak on się temu przygląda, nie dała rady. - Może byś mi pomógł,
matole?
-
Hmm... Nie. Wciąż uważam, że to nic nie daje - wskazał na
nienaruszone drzwi.
Obrzuciła
je wzrokiem i rzeczywiście, ani ryski. Ale to nie była dla niego
żadna wymówka.
- Bo
lepiej siedzieć jak ty i wpatrywać się w nicość?
-
Znowu chcesz odwalać jakąś szopkę?
- Nie
- odparła krótko.
Widząc
to Sam z niewiadomych przyczyn wkurzył się.
- Dobra, dawaj ten łom!
-
Ach... teraz zachciało ci się rżnąć pomocnika bohatera, tak?
-
Nie! - zaprzeczył stanowczo. - Po prostu daj mi ten łom.
-
Nigdy! On jest mój.
-
Dawaj!
- Za
późno!
- Dobra, sam go sobie wezmę! - mówiąc to wszedł po dzielących ich
kilku stopniach i podszedł do niej.
- I
tak ci go nie dam! - wejrzała w jego błyszczące oczy i wyminęła
silny uścisk ramion. Niedługo potem ganiali się po ograniczonym
pokoiku jak dzieci, szarpiąc i wyzywając się od durniów. Oboje
bawili się przednio, nie zwracając uwagi na sytuację, w której
się znajdowali oraz na wiele okazji do nabicia sobie guza. Ot tak
śmiali się jak najęci mając głęboko, to gdzie się teraz
znajdowali. Istniała tylko dobra zabawa, poprzez dopiekanie sobie.
-
Nawet... nie dotykaj... łomu - wysapała wyczerpana. Zwolniła i
oparła się ręką o jakieś pudło obok. Nie do wiary, że w tak
małym pomieszczeniu można było się tak zmęczyć.
- Nie
mam takiego zamiaru - odsapnął, zatrzymując się tuż przy niej.
Ich przyspieszone oddechy wyrównały się do tego samego rytmu, a
siły wracały w bardzo wolno.
-
Świetnie - dodała, padając na podłogę. Wsparła się o ścianę
i wyciągnęła nogi. Sam bez słowa protestu przyłączył się do
niej, kładąc głowę na jej ramieniu.
-
Świetnie - wymruczał i oboje zostali w takiej pozycji przez długi
czas.
- Co
ty, u diabła, robisz?! - zapytał rozzłoszczony.
Megan
obudziła go ponownym waleniem w drzwi tym swoim łomem. No tak,
przypomniało mu się, że jednak go nie zabrał, tylko zasnął jak
ostatni naiwniak. Ale był tak wyczerpany przez ostatnie tygodnie, że
zastanawiał się dlaczego to nastąpiło dopiero teraz. Otarł
zaspane oczy i natychmiast podniósł się z podłogi usłanej
drewnianymi wiórami. Otrzepał spodnie i czekał na wyjaśnienie.
-
Wydostaję się na zewnątrz! Muszę coś zjeść, bo zaraz padnę.
Wiesz kiedy ostatnio jadłam? Pół godziny temu! - wykrzyczała
przez ramie.
- I
się nie podzieliłaś?! - zauważył oburzony. Też był głodny i w
dodatku wiedział, że słono przypłaci zostając w tym
pomieszczeniu, ale pogodził się ze swoim marnym losem. Nikt nie
potrafił wydostać się z tej pułapki. A najbardziej bolało go to,
że wciągnął w to Megan. Skrzywiony na tą myśl jeszcze raz
spojrzał na dziewczynę. Chciał zapamiętać ją tak, jak teraz.
Pełną entuzjazmu i zawziętą do walki.
-
Wiesz, że M&M' sami się nie dzielę! A szczególnie
czekoladowymi!
-
Jasne, to jeszcze w miarę rozumiem. Ale walenie w te drzwi... Spójrz
prawdzie w oczy. To jest niemożliwe. Wiem co mówię, to nie są
zwyczajne drzwi.
- No
tak, wróżka zębuszka zaczarowała je, żeby nas ukarać. Na śmierć
zapomniałam! - zadrwiła wachlując się bluzką. Otarła twarz z
potu i wróciła do brudnej roboty, którą musiała odwalać ona.
- A
żebyś wiedziała - burknął pod nosem. Przycupnął na ostatnim
stopniu i wyprostował nogi, blokując całe przejście.
- Ktoś nas kiedyś będzie musiał znaleźć - pocieszyła bardziej
siebie niż go.
- uwierz mi, ktoś nas znajdzie, ale... - skrzywił się, odpychając
myśli. - Tu nie powinno być nawet ciebie!
-
Wiesz, nie gadam z tobą! - obraziła się Megan. Z łoskotem rzuciła
stalowy drąg na ziemie i klapnęła o schodek wyżej od niego. - To
co robimy? - po dwóch minutach milczenia nie wytrzymała.
- Na
pewno nie próbujemy uszkodzić stalowych drzwi łomem - odparł
kpiąco.
-
Zamknij się! Z ciebie to jest... - przerwała, żeby coś mu zrobić.
Przekręciła się ciężko w jego stronę i kopnęła w łydkę.
-
Auu...! - zawył teatralnie. Uśmiechną się do niej i zaczął -
Megan, skończ w końcu z tym brzydkim nałogiem okładania mnie
swoimi kończynami. To boli! - poskarżył się. Lecz w głębi duszy
wiedział, że tylko ona trzyma go tu przy zdrowych zmysłach. Ona go
rozbawiała i wprawiała w dobry nastrój, choćby poprzez bicie.
- Naprawdę? - zapytała ironicznie. - Może dlatego, że ma boleć! -
warknęła wędrując z powrotem do drzwi.
- To
co, teraz jesteś na mnie zła, tak?! - spytał, powstrzymując się
od krzyknięcia.
Wstał
na równe nogi i podszedł do niej.
- Założysz się o dyszkę, że rozwalę to cholerstwo? - uśmiechnęła
się zadziornie, oglądając po raz setny kilogramy metalu. Nie miała
zamiaru teraz się z nim kłócić, dlatego pozostawiła jego pytanie
bez odpowiedzi. Przyglądał się temu widokowi mając nadzieje, że
nie zacznie chichotać. Wieszała się na futrynie, ciągała za
klamkę, i robiła inne przezabawne rzeczy.
- Co
tylko chcesz - wydusił, nie gotując się do wyjścia.
-
Okej - rzuciła i podniosła łom. Stanęła w rozkroku i
przymierzała się do ciosu.
- Już
zaczynam się bać o swoje życie - przerwał rechotem chwilę
skupienia.
- Bo
może powinieneś! - odwróciła się wymierzając w jego klatkę
piersiową drągiem.
- Czy
to była groźba? - podniósł lekko brew w znaku zapytania. - Bo
jeżeli tak, to powtórzysz to jeszcze raz do dyktafonu? Tak na
wszelki wypadek... - zaśmiał się blado.
- Spadaj, Sam... Lepiej zacznij szukać innego wyjścia - znowu stanęła
przodem do drzwi.
-
Masz rację - podtrzymał. - Z twoją niedołężnością dziwię się
w ogóle, że masz siłę utrzymać te żelastwo - rzekł
rozśmieszony jej miną.
-
Uważaj, chłoptasiu, bo różne rzeczy dzieją się w ciemnych
zaułkach - pogroziła mu, machając narzędziem przed nosem.
-
Widzisz? Znowu to robisz! Wyciągam urządzonko - odrzekł, grzebiąc
w kieszeni.
- Bo
łom pójdzie w ruch! - ostrzegła go z groźnym wyrazem twarzy i w
końcu uderzyła. Nadal nic.
-
Jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam, Megan Thompson! Tych
drzwi nie rozwalisz TYM! - wrzasnął rozbawiony tą całą sytuacją.
Podszedł do niej i w bezpiecznej odległości, oparł się o
chwiejną balustradę.
- A
ty złym człowiekiem. I te duże ego... Ono żyje własnym życiem,
istna autonomia - ciągnęła, nie prowadzącą do niczego, rozmowę.
- Nie
potrzebuję psychoanalizy!
-
Jesteś pewien?! Bo wyglądasz na potrzebującego!
-
Ugh! - wstał, żeby ją udusić. - Wiesz, co chcę zrobić? -
podszedł do niej niebezpiecznie blisko i wbił w nią swoje
niebieskie oczy. Odwróciła się do niego i gwałtownie wciągnęła
powietrze do płuc. Był dosłownie za blisko. I robił te swoje
dziwaczne coś z oczami.
-
Yyy... Tak, siusiu – zaczęła ostrożnie, nie wiadomo czemu kuląc
się w sobie. - Ja też... chyba. I głodna... jestem... jak cholera
- wymamrotała coś bez sensu przyszpilona jego hipnotyzującym
wzrokiem. Zrobiła zgrabny unik i wyrwała się ze strefy rażenia
intensywnego błękitu. Zły na siebie przetarł twarz dłonią i
oparł się łokciami o ścianę. Miał zamiar choćby własnoręcznie
ją rozwalić. Gdyby tylko wystarczyła siła mięśni.
-
Może ty mi powiesz, dlaczego tu jeszcze siedzimy, mózgowcu od
siedmiu boleści - swoją złość wylał na zaskoczoną Megan. Nie
spodziewała się czegoś takiego z jego strony. I teraz w żadnym
wypadku nie miał zamiaru puścić tej uwagi mimo uszu.
-
Nienawidzę cię chyba jeszcze bardziej niż wcześniej, wiesz?!
Jesteś wart tej swojej farbowanej blondi, tak jak ona ciebie. A
siedzimy tu, bo tylko ja próbuję coś zrobić, gamoniu od
dziesięciu boleści! - wylała wszystkie gorzkie żale, które
kumulowały się w niej przez cały dzień. - Teraz nawet swoich
ulubionych cukierków od ciebie bym nie wzięła!
-
Świetnie! - podsumował chłodno Sam.
-
Wiem, genialnie się bawię!
-
Przednio!
- A
jakże inaczej - wydzierali się na siebie bez celu. - I wiesz, co?
Rozwalę te drzwi, choćby nawet twoim nieużytecznym łbem.
- No
to dawaj, Einsteinie! - wkurzył się jeszcze bardziej i usuną się
z pola manewru Megan. - Chętnie się pośmieję - dodał ze swoim
standardowym podłym uśmieszkiem.
-
Dobra! - warknęła, opluwając się przy tym. Szybko wytarła brodę,
unikając jego spojrzenia. - No to patrz! - ucięła krótko i
skupiła się na drzwiach całą swoją złością. Zamknęła oczy i
walnęła na oślep. Usłyszała brzdęk i spojrzała na nietknięty
metal. - Cholera! - przeklęła sfrustrowana. - Ja... chcę... wyjść
- wycedziła, kopiąc z całej siły.
- To
już... - zaczął Sam.
-
Zamknij się! - przerwała mu, wskazując na niego palcem. - Rozniosę
cię, ty kupo niepotrzebnego złomu! - znowu zwróciła się do
drzwi. Tym razem zadała serię krótkich uderzeń. A gdy to nie
pomagało, waliła ile wlazło. Chciała chociaż wyładować tą
złość, która wzrastała z każdą myślą o debilu stojącym tuż
za nią.
Ugh...
nienawidzę cię z całego swojego serca, matole - wszystko w niej
wyło.
Gdy
zabrakło jej tchu przestała i wpadła się na ścianę. Ku jej
zdziwieniu, klamka obluzowała się i po chwili wypadła z
najwspanialszym brzdękiem w jej życiu. Z niedowierzaniem patrzyła
na ten wspaniały widok i znieruchomiała.
Nie,
to niemożliwe.
Kopnęła
metalowy fragment i podeszła do drzwi. To było to. Delikatnie,
bojąc się, że to tylko halucynacje, położyła na nich rękę i
pewniej je popchała. Bez jakiegokolwiek oporu otworzyły się przed
nią na oścież. Odwróciła się do oniemiałego Sama z triumfalną
miną.
-
Teraz możesz mnie cmoknąć! - pisnęła, próbując zamaskować
swoje szczęście. W odpowiedzi zmarszczył brwi, nie wiedząc co
powiedzieć. W jego świecie nie miało to kompletnie sensu i prawa
bytu. Natychmiast na nią spojrzał i wybiegł z ciasnego pomieszczenia jak oparzony. Chwycił ją za nadgarstek i przyglądał
się jej ze zdziwieniem i strachem. - Może byś mi najpierw drinka
postawił?! - wyrwała się mu. - Albo chociaz podziękował? -
zaproponowała, odchodząc od niego.
-
Łom! Daj mi go - wyciągnął rękę. Był śmiertelnie poważny,
jakby było to niewiadomo co. Wyczytała to z jego pełnego powagi
błękitu oczu. Nie przesadzał. To było coś naprawdę grubego. Coś
o czym jej nie mówił przez ten cały czas.
-
Najpierw dyszka! - upomniała się, próbując rozluźnić atmosferę.
Podszedł do niej z zamiarem wyrwania ich klucza do wolności, lecz
ona przewidziała to robiąc unik i krok w tył.
- Ja
nie żartuję! - dodał z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
- Ja
też - przekomarzała się. - Jestem głodna a tam są automaty –
dodała rzeczowym tonem.
Widząc,
że nic nie wskóra, Sam sięgnął do tylnej kieszeni swoich jasnych
spodni. Wyciągnął banknot i powoli do niej podszedł. Wsadził jej
pieniądze do kieszeni jeansów, a ich spojrzenia na powrót się
spotkały. Skołowana Megan wcisnęła mu do rąk drążek i odeszła
na bezpieczną odległość. Ciężko westchnął i po chwili zajął
się swoją zdobyczą. Zapewne nie zadowoliło go to, co odkrył. A
raczej tego, czego nie zastał. Cisnął tępym narzędziem w podłogę
i burknął pod nosem:
- To
nie ma sensu.
- Nic
go nie ma - wtrąciła Megan, odchodząc powoli od niego. - Nie będę
cię pocieszać, bo nie wiem o co chodzi. I nie chcę. Wprawdzie
nawet jak bym wiedziała, to tylko pogorszyłabym sprawę. Więc
darujmy sobie i wynośmy się z tego okropnego miejsca, do którego
nigdy w życiu nie wrócę, dobrze?
- Nie
możemy sobie od tak paradować po korytarzach muzeum! Może ktoś
uzbrojony akurat się tu błąka... - zaprotestował i podszedł,
łapiąc ją za ramię. Natychmiastowo strząchnęła jego dłoń i
przyspieszyła kroku.
- Ja
idę! A ty zostań tu na wieki wieków, amen! - zadrwiła i
skierowała się w stronę "starożytnych azteków".
-
Nie! - wrzasną za nią z nieobecną miną. - Nie idź tam! Tylko nie
tam - próbował ją dogonić, lecz zaczęła biec.
-
Pójdę, gdzie mi się żywnie podoba. Mam po prostu dość -
zakomunikowała, znikając w ledwie oświetlonym korytarzu.
- Nie
oddalaj się ode mnie - próbował rozpaczliwie wyjaśnić, że grozi
jej niebezpieczeństwo. - Chodź tu, ty nałogowa wariatko!
-
Walę twoje rozkazy - usłyszał jej głos z oddali.
Bez
zastanowienia popędził za nią, błagając los, żeby dał im wyjść
z tego cało.
- Nie
dramatyzuj jak baba! - roześmiała się Megan. Z niewiadomych
przyczyn poczuła się nagle dobrze. Może za sprawą uwolnienia się
z ciasnej komórki... lub zgubienia Sama gdzieś daleko w tyle... W
każdym razie dałaby radę śmiać się z tego i z tego. A do pełni
szczęścia potrzebowała tylko wyrwania się z muzeum. I oczywiście
napchania się górą śmieciowego jedzenia z fast foodu.
- To
wcale nie jest zabawne, kotku! - próbował zażartować w okropnie
niekorzystnej sytuacji. Zdecydowanie mu nie wyszło, tak jak blady
uśmiech pasujący do poszażałej twarzy. Przyspieszył do granic
możliwości, lecz wiedział, że już za późno na odwrót,
zdecydowanie za późno. Dogonił dziewczynę i zatrzymał ją za
pomocą swojego silnego ramienia.
-
Nigdy więcej mnie nie goń, bo wyzionę ducha - wydukała, zmęczona
pogonią dziewczyna.
- Nie
mam najmniejszego zamiaru - wysapał, opierając się o zgięte w
kolanach nogi. Powoli dochodził do normalnego tętna, czego nie
można było powiedzieć o "umierającej" Megan. - Zwijamy
się stąd, Megan. Teraz - obwieścił, prostując się.
-
Dokładnie to samo miałam na myśli! Zabawne... - ruszyła powoli do
przodu, z jeszcze lekką zadyszką. No cóż, na pewno wiedziała, że
ruch to nie jej broszka i więcej tego nie powtórzy. Nigdy...
kiedykolwiek... więcej prób.
- Nie
możesz tam iść! - wrzasnął, stając przed nią. Wyglądał
prawie jak cyborg zaprogramowany na utrudnianie każdego jej ruchu.
Już otwierała buzię, żeby powiedzieć coś błyskotliwego i
wyminąć go, gdy chwycił ją w tali i pociągną za sobą. Chciała
w jakiś subtelny sposób zamanifestować to, że nie ma zamiaru go
słuchać, lecz jego silna dłoń na jej ciele kompletnie ją
zdekoncentrowała.
-
Ty... j-jesteś zimny jak lód - spostrzegła łagodniejszym tonem.
Widziała jego niepokój, więc postanowiła zaczekać na
wyjaśnienia... Chociaż skromne zdanko tłumaczące ten pośpiech...
i bliskość. Szli, a ona wciąż czekała... Ale nic podobnego nie
miało miejsca. Nic! Żadnego odchrząknięcia, kaszlnięcia lub
beknięcia. Cisza zapanowała na o wiele dłużej. - Wiesz chociaż,
gdzie idziemy, geniuszu? - z trudnością wyrwała się z jego
ciasnego uścisku i oddaliła się trochę. - Wyjście jest tam! -
wskazała na ciemny korytarz. Miała pewność, że się nie myliła.
Tamtędy właśnie trafiła do tej przeklętej pułapki na idiotów
takich jak Sam.
- To
za bardzo przewidywalne. Nie możemy od tak pójść do wyjścia i
wyjść, strategu z bożej łaski! - warknął przyciszonym głosem.
Nareszcie!
-
Chyba te kilka godzin ze mną źle na ciebie wpłynęły - odparła
po krótkim namyśle. Spojrzała na niego niejasno i ani jej się
śniło go posłuchać. Zignorowała go i poszła dokładnie w
odwrotnym kierunku.
- Idę
stąd wyjść - oznajmiła krótko.
- Nie
puszczę cię samej - odparł rozzłoszczony. Świdrował ją swoim
wzrokiem, chcąc jeszcze jakoś wpłynąć na jej decyzje. Ale nie!
Ona zawsze musiała mieć swoje niedorzeczne zdanie. To po prostu
cała Megan - uparta i niezrównoważona. Wciąż nie mógł się
zdecydować, czy były to wady, czy też zalety.
- To
dobrze, bo nie wiem jak dotrzeć do sali głównej - uśmiechnęła się do siebie, a ciemności pochłoneły jej sylwetkę,
pozostawiając go samego. Wielkie okiennice w stylu gotyckim dawały
upiorne cienie na puste ściany. Zdecydowanie dało się tu odczuć
chłód i zapach stęchlizny - nieodłączne walory starych budowli z
ubiegłego stulecia. Przemierzali boczne skrzydło w milczeniu,
skupiając się na własnych krokach i ciężkich oddechach. Z każdą
sekundą czuła, jak udziela jej się niemiła atmosfera tego
miejsca.
-
Idziesz? - zapytała na wszelki wypadek. Te przygaszone kinkiety... i
koszmarne obrazy przedstawiające nowoczesną sztukę wystarczyły,
żeby miejsce te określić mianem upiorne.
- Tak
- usłyszała za sobą chłodny głos. Wbrew pozorom podążał za
nią o wiele bliżej niż sądziła.
- Tak
tylko pytam... bo łatwo się gubisz - mruknęła sarkastycznie, bez
cienia uśmiechu na twarzy. W istocie miało to zabrzmieć jak żart
lub tak jakby mu chciała dopiec, ale żadne nie miało specialnie
ochoty na rozmowę, czy wykłócanie się o kolejne błachostki.
-
He-he - wycedził przez zęby. Wprawdzie nie miała okazji go
dojrzeć, lecz wiedziała, że na jego twarzy zagościł choć lekki
uśmieszek.
-
Wow, tylko na tyle cię stać... - urwała, gdy w oddali dojrzała
coś dziwnego. Zarys dwóch mężczyzn wpatrujących się w nich z
uwagą. Uradowana przyśpieszyła tępa i szepnęła do Sama. -
Widzisz? Zaraz nas stąd wydostanę, z twoja pomocą lub...
-
Megan, nie podchodź do nich - przerwał jej znaczącą wypowiedź.
Serce informowało go, że pora na zawał, a nogi kompletnie odmówiły
posłuszeństwa. Napięte mięśnie były gotowe na ewentualną
ucieczkę. Popatrzyli po sobie, lecz wciąż nie potrafiła
powiedzieć, co go gryzie. Oczywiście poddała się zanim zaczęła
i pomachała niewzruszona głową.
- Co?
- spytała z wyrzutem. Zmrużyła oczy, żeby dać mu do zrozumienia,
że nie ma zamiaru wysilać swojego pięknego umysłu. Z
niedowierzaniem zakrył twarz ręką w celu uspokojenia się.
- Oni
są... to znaczy to nie są... - próbował jej wytłumaczyć, a jej
głupie miny wcale w tym nie pomagały. - No po prostu tam nie idź,
idiotko! - wybuchł i odrazy tego pożałował.
-
Pff... - zdołała tylko z siebie wydusić. Teraz umocnił ją w tym,
że musiała dobić swego. I zrobić wszystko na odwrót. Choćby
nawet faceci wyglądali na dwóch pedofilów z ciemnego zaułka. Nie
przeszkadzało jej to. Uśmiechnęła się promiennie do mężczyzn i
zrobiła niewinne oczka.
-
Dobry! - zaczęła zbliżając się do mężczyzn ubranych w ciemnych
barwach. Teraz mogła się im lepiej przyjrzeć. Trzeba było
przyznać, że zrobili na niej nie lada wrażenie. Przystojni bruneci
wbici w stylowe wdzianka w okularach przeciwsłonecznych... w ciemnym
pomieszczeniu. No właśnie. Coś tu jednak nie grało.
Prawie
jak w Matrixsie - odhaczyła sobie w myślach.
-
Wiecie może jak stąd wyjść? - kontynuowała niepewnie, powoli się
zatrzymując. Nie miała najmniejszej ochoty podchodzić do nich na
więcej niż na dziesięć metrów. Wcale nie umknęło jej uwadze
to, że coś ją od nich odpychało. - Bo... - wpatrywała się w
nich jak zaczarowana w złym znaczeniu tego słowa. Ku jej zdziwieniu
zdjęli swoje przyciemniane gogle ukazując wlepione w nią ślepia.
Sam kolejny raz miał rację, powinna przy pierwszej lepszej okazji
wiać. To zdecydowanie nie była ochrona. A gdy spojrzała w ich
nienawistne, pełne powagi oczy, zaschło jej w gardle. Niemiłe
uczucie pulsacji przebiegło przez jej spięte ciało, podsuwając
jej, co trzeba zrobić. Powoli, kroczek po kroczku zaczęła się
cofać. Nagle, ni stąd, ni zowąd zrobiło się jaśniej. O wiele
jaśniej. Gorączkowo rozejrzała się za źródłem tej energii. To,
co dojrzała było dla niej niezrozumiale i jednocześnie
przerażające. Przekraczało jakiekolwiek granice rozsądku, łamiąc
dotychczasowe schematy świata Megan.
Od dziś mówcie na mnie Addie Della Robbia vel Evans.
OdpowiedzUsuńJEEEEEEEEEEJ^^ W końcu doczekałam się rozdziału trzeciego! Sam i Megan to najlepsza para ever. A razem są po prostu niesamowici. A ten "świat" Sama? Faceci w czerni? Zaczarowane drzwi? Nic, tylko czekać na następny rozdział!
OdpowiedzUsuń