środa, 1 lipca 2015

ROZDZIAŁ IV Nieszczęścia chodzą tylko po Megan. Część 1

 - Co do... cholery ciężkiej?! - wydukała tylko. Nic dziwnego. Każdy na jej miejscu tak właśnie zareagowałby na dwóch iskrzących się ludzi. Przepływał przez nich czysty biały... prąd! 
To się kurczę nie dzieje... Nie dzieje! Nie,nie, nie... Nie ma opcji!
Nie wiedziała co zrobić, więc znieruchomiała i oglądała całe zajście ze swojego ograniczonego punktu widzenia. Nawet tak nie przybierało to na logice. Nic nie było normalne! A w jej tezie utwardził ją grzmot dobiegający z tyłu.
No nie, tylko się nie odwracaj, Megan. Nawet nie waż się na niego spojrzeć, ty kretynko! - Myśli bombardowały jej głowę. Pytania bez odpowiedzi i głupie komentarze. Nie dała rady.
- Sam... - zaczęła rozpaczliwie i zerknęła kątem oka na chłopaka. Jego sylwetka też znikała w niebiesko-białych trzaskających wiązkach prądu. Ona jako jedyna nie wiedziała co ze sobą począć. Nie umiała wyczarować niczego podobnego. Nawet nie wiedziała jak to szaleństwo nazwać.
- Megan, złaź! - rykną dziwnym, można by rzec, nieludzkim głosem.
- Odwal się! I co to w ogóle ma być?! - krzyknęła sopranem, odwracając się do niego. Wyglądał jeszcze gorzej niż tamci drudzy. Zapowietrzyła się i nawet nie czekała na odpowiedź. Rzuciła się w bok, wpadając na ścianę. I się zaczęło. Nie wiedziała na co patrzy, ale nie wyglądało to na przyjazne nastawienie obu stron. To była walka dziwolągów o... no właśnie, co poszło nie tak? Poza tym, że lekarz nie chciał dać jej psychotropów... Niezły odjazd tu miała, bez przemysłu farmaceutycznego. Między trojgiem ludzi bijących się na prąd.
Ha-ha! Wariatka ze mnie. Jestem kopnięta. - prawie się roześmiała. - A może to oni są chorzy? Tak! Nie... Ugh! Idiotko, co z tobą nie tak? - skarciła się w myślach.
I właśnie teraz nastąpiło najgorsze, zaczęło się prawdziwe piekło. Wycelowali w siebie tymi dziwnymi "płomyczkami", a Sam stał się głównym celem.
Zabiję cię, idioto, jeżeli oni tego nie zrobią - chciała powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle. - Na głos, geniuszu! - skarciła się.
- Sam... - burknęła tylko.
- Nie.Teraz! - oznajmił z trudnością, robiąc unik od wiązki czystej energii.
- Bardzo śmieszne, ale... nie wiem czy zauważyłeś - zaczęła w miarę łagodnie – że tak jakby ci dwaj ochroniarze celują w ciebie piorunami! Piorunami!!!
- Bądź tak miła i się przymknij. A najlepiej się gdzieś schowaj.
 Wypuścił ze swojej ręki ogromny strumień żarzącego się białego światła, trafiając jednego przystojniaka w ramię. Upadł bezgłośnie na posadzkę, drgając, jak przy porażeniu paralizatorem. Wiedziała coś o tym, ponieważ sama posiadała takie cacko.
- Rozkazujesz mi?! Dobra! - odkrzyknęła, podchodząc do niego odruchowo. Miała zamiar go walnąć w ramię, gdy coś ugodziło ją w plecy z taką siłą, że aż padła na kolana. Piekący ból palił jej ramię, lecz w przeciągu kilku kolejnych sekund przeszedł do głowy. Wrzasnęła głośno, myśląc, że mózg eksploduje i przez chwilę, jeden króciutki momencik, wzdłuż jej ciała przeszła fala elektryczności. Wtedy właśnie w pomieszczeniu na powrót zapanował półmrok, a trzeszczące odgłosy gorejącego białego prądu umilkły. Cisza była w tym wypadku okrutnie nie na miejscu, ponieważ dyszała jakby przebiegła cały maraton. I trzeba było przyznać, że tak się czuła.
- Au! - wydusiła z siebie ze złością.
Sam rzucił się do niej na kolana i złapał za ramiona. Ujął jej twarz w ręce i z niebezpieczną bliskością przybliżył ją do siebie. Wejrzał w jej oczy ze zdziwieniem, próbując ocenić stopień porażenia. A jednak niedorzeczność stała się prawdą. Jej źrenice były w jak najlepszym porządku. Żadnego uszczerbku na zdrowiu, poza bólem. Ale to mu wystarczyło. Zły jak osa spojrzał wyzywająco na wysokiego bruneta, który w nią wycelował. Też nie dowierzał własnym oczom. To, że kilkaset woltów przepłynęło przez jej ciało, nie pozostawiając żadnego zranienia, było tak dziwne, jak to, że musiał uciekać. Megan bez dwóch zdań zerwała się jak poparzona i wstała chwiejąc się na boki.
- Ale mu zaraz subtelnym kopniakiem wytłumaczę, że mnie się nie uszkadza! - wyrwało się jej. Ale musiała się oprzeć o stojącego u jej boku chłopaka, ponieważ cały świat zawirował, a przed oczami ukazały się mroczki. - Mmm... - tylko w ten sposób dała radę wyrazić swoje niezadowolenie. Sam był zbyt zszokowany powstałym stanem rzeczy, żeby wydać z siebie choć słowo przemawiające do rozsądku Megan. Nikt nic nie mówił, że nie da rady używać wyrazów do innych celów:
- Zadzierasz z moją panienką?! Dobra! Zaraz wyperswaduję ci to tym jej subtelnym kopniakiem, tyle że moją nogą! Odpowiada? - zostawił ją i ruszył w kierunku uciekającego mężczyzny.
- Nie tłumacz mi tego, bo nie chcę cię nawet słuchać - podsumowała Megan, patrząc nienawistnie na chłopaka.
- Cholera - wydukał pod nosem, nie zwracając uwagi na jej zgryźliwe docinki. Dobrze wiedział, że było z nią coś bardzo nie w porządku, coś co czuł od kiedy ją poznał, lecz choć w najmniejszym stopniu nie przypominała tym, kim był on. Nie przypominała niczego, z czym zetknął się w swoim długim życiu. Nie miał odwagi się do niej odwrócić. Nie wiedziałby, co powiedzieć. Nie umiał tego wszystkiego streścić w kilku zdaniach. Wdrożył w życie najlepszy plan jaki wymyślił. Spuścił wzrok na podłogę i zamilkł.
- Czy on żyje?! - wróciła w końcu do stanu otrzeźwienia.
Wskazała na faceta w pośmiertnych konwulsjach i popatrzyła się na plecy Sama.
- Nie - odparł w zamyśleniu. Wiedział, co ma zrobić, i to nie zwlekając ani chwili dłużej. Odwrócił się do miejsca, gdzie stała Megan, ale jej już tam nie było. Wciągną z sykiem powietrze i czekał na ten cholerny zawał. Ale nic. O dziwo ta dziewczyna nie przyprawiła go jeszcze o jakąkolwiek chorobę związaną ze stresem.
- MEGAAAAAN...!!! 
Pobiegł do wyjścia.


Wybiegła z muzeum tak szybko, jak tylko potrafiła.
On tam leżał bez żadnego znaku życia... Martwy. Sam go zabił. Ot tak po prostu uśmiercił człowieka. Ledwo hamowała strumień łez, które prawdopodobnie i tak by nic nie dały. Nawet nie zastanawiając się nad tym, dlaczego główne wejście było otwarte, popędziła na ulicę. Księżyc rozbłysł już pewien czas temu, a rozgwieżdżone niebo zawisło nad jej głową tak, jakby zaraz wszystko miało runąć, zostawiając świat w chaosie. Zdenerwowana i wystraszona wbiegała prosto pod samochody, nie myśląc, że zaraz ktoś ją potrąci. Miała to szczerze głęboko w poważaniu. Teraz wyznaczyła sobie jeden cel - zgubić z oczu ten parszywy budynek , przez który nie zaśnie już do końca życia.
Ciężko dyszała, gdy wpakowała się do jakiegoś busa. Zawsze chciała wsiąść do autobusu byle jakiego, nie zastanawiając się, gdzie pojedzie... Ale na miłość boską nie w takim momencie! Kursował wprawdzie w stronę jej domu, ale i to jej nie uspokoiło. Kilkoro ludzi patrzyło się na nią z pytającymi minami. I dobrze. Nie było i nigdy nie będzie im pisane usłyszeć odpowiedź na jakiekolwiek ich wątpliwości. Choćby ci staruszkowie po lewej patrzyli się na nią z zaczepną miną. Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem rozświetlone wnętrze, żeby upewnić się, że skądś nie wyskoczy Sam. Nie dostrzegła nikogo podobnego. Z niepokojem usiadła na końcu i oparła głowę o szybę. Nawet jakby chciała choć trochę odsapnąć, to adrenalina wciąż krążąca w jej żyłach, uniemożliwiała jakikolwiek odpoczynek. Zerknęła jeszcze tylko na zegarek i... Była pierwsza w nocy!

Przestraszona każdym dostrzeżonym przez siebie cieniem lub minimalnym ruchem, biegła przez śpiącą dzielnicę domków jednorodzinnych. W nocy zupełnie inaczej to wszystko wyglądało. I jak się okazało po rozjaśnionych światłem oknach, wiele sąsiadów nie spało. Dobrze.
Nienawidzę tego miejsca - cisnęło się jej na myśl.
Była przerażona i zziajana, bez jakiegokolwiek schronienia. Co każdą przecznicę wmawiała sobie, że to tu. To będzie ta ulica, przy której mieszka... Lecz nie potrafiła się oszukiwać. Tak jak ta ostatnia sierota zgubiła się na własnej dzielnicy! A okrutne sceny z Samem w roli głównej przyprawiały ją o niemiły dreszcz. W końcu opadła z sił, opierając się o słup. Ledwo łapała oddech, wciąż krztusząc się własną śliną. Miała serdecznie dość GO i jego kolejnych dziwactw. Przez niego musiała wyruszać się za wszystkie czasy. I jeżeli ktoś myśli, że latanie po całym mieście z nieprzyjemnymi obrazami we łbie to przyjemność, to niech się walnie.
Koniec! Gdy tylko wrócę do domu pakuję dupę w troki i bye bye Chicago! - pomyślała, wchodząc na swój ganek. Już słyszała wkurzające ujadanie tego małego szczura. A na domiar złego latarnia pod jej domem zgasła, zostawiając nieprzyjemne uczucie samotności.
- Chyba sobie kpisz - odezwała się, spoglądając na lampę uliczną. - Cholera, nienawidzę tego porąbanego miejsca - powtórzyła jeszcze raz. Tym razem brzmiało to jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem niczym mała dziewczynka. Co w pewnym sensie było racją. Resztki sił przeznaczyła jeszcze na to żeby kopnąć ostatnie źródło gasnącego światła, które jak na złość zgasło, i miała dość.
Tak jak zawsze to robiła, wytarła buty o wycieraczkę i wyciągnęła zza szczeliny między deskami klucz do drzwi. Wsadziła je do zamka i szybko przekręciła kilka razy. Zerknęła jeszcze na opustoszały dom znad przeciwka i wpakowała się do środka. Było ciemno, nikogo nie widziała. Racja. Przecież wszyscy ją zostawili. Jej rodzina bawi się na kilkudniowych piżamowych imprezkach lub na bankietach służbowych, zostawiając ją na pastwę losu jakiemuś nadpobudliwemu chłopakowi z błyskawicami w łapach! Zapomniała na swoją rychłą śmierć! A, jak zawsze w idealnej chwili, naskoczył na nią ten wariat z paradontozą i świecącymi oczami. Uczepił się jej nogawki i warczał jak najęty. Zignorowała to, ponieważ teraz do niej dotarło, co widziała. Nie mogła tego pojąć. Wszystko wykraczało poza granicę jej toku myślenia. Wszystko było takie nierealne niczym wczorajszy koszmar. Tyle że w tym wypadku nie miała cienia szans na wymazanie tego z pamięci. Nigdy. Osunęła się na ziemię a jej celem obserwacji stała się szafa po przeciwnej stronie holu.
Zabawne tak teraz wejść do domu jakby nigdy nic. Właśnie tak się czuła. Wciąż wydawało jej się, że to jest realne. Że wszystko, co roiło jej się w głowie to fałsz. Jak najprawdziwszy fałsz. Zamknęła oczy i odpłynęła na chwilę. Miała nadzieję, że ten dzień już się dla niej skończy, a ona jak zawsze mogłaby wrócić do swojego codziennego kaca, leżenia przed telewizorem i... kłócenia się z Samem. Wbrew pozorom, tego jej brakowało najbardziej. Nikt nie wiedział, jak bardzo, właśnie teraz potrzebowała jego wrednej docinki. Choćby nawet i obraźliwej... Ale tamten Sam odszedł, pozostawiając zimnokrwistego morderce bez krzty humoru. Jej twarz wygięła się w bólu. Wstała powoli i na liczne szczeknięcia Frankiego, przestawiła się na tryb normalności. Weszła do kuchni i sięgnęła po coś do lodówki.
Teraz chyba każdy by mi przyznał rację w tym, co zaraz zrobię - pomyślała.
Rzuciła porządny kawał mięsa na podłogę i zaczęła rozglądać się za jakimś trunkiem. Musiała się upić - to jedyny prawdziwy bieg, na który właśnie teraz mogła się przerzucić. I nawet rozsądek dał jej zielone światło. Wręcz było jej to na rękę. I cholercia fajnie.

Pukanie do drzwi.
To właśnie przerwało intensywne poszukiwania ostatniej szkockiej w domu. Na ten dźwięk Megan zamarła i wypuściła wszystko co miała w rękach, łącznie z ulubionymi płytami swojego ojca. Zgasiła światła, chwyciła psa i rzuciła się za kanapę, nasłuchując.
- Wiem, że tam jesteś, księżniczko - zaczął trochę przyjemniejszym tonem, niż wcześniej. Megan nawet dałaby sobie uciąć dłoń, że na jego twarzy zagościł przelotny uśmiech. Ale i tak nie miała zamiaru się do niego odezwać. Usłyszała ponaglenie w formie kolejnego kołatania, a później dzwonienia i kopania w drzwi. I z trudem tłumiła krzyki przerażenia, gdyby nie dziwne szepty i pomrukiwania.
- Megan... - nagabywał ją w dalszym ciągu. Zacisnęła powieki i położyła głowę na podłodze, przytykając do niej policzek.
To tu jesteś, mój przyjacielu - pomyślała zaglądając przez przypadek pod kanapę. Leżała tam pełniutka butelka jakiegoś alkoholu. - Miodzio- przytuliła do siebie swoje procenty i postanowiła podczołgać się do kuchni po szklankę. Znając Sama, na pewno szybko nie odpuści.
- Widzę cię przez okno - usłyszała w końcu odkrywczą uwagę Sama, gdy była w połowie czołgania się do kuchni.
Powoli odwróciła się do holu wejściowego i dojrzała wlepionego w szybę Sama, a kilka metrów za nim całą trójkę tych jego przydupasów. Stał z obiema rękoma w kieszeniach spodni i świdrował ją swoimi niebieskimi oczami. To dokładnie była ta krępująca sytuacja, której pragnęła uniknąć za wszelką cenę. Nie mówiąc już o jej idiotycznej pozie z gorzałą i szczekającym Chihuahua pod ręką. A że nie wiedziała co począć w tym jakże idiotycznym położeniu, błyskawicznie doczołgała się za lodówkę. Wyciągnęła rękę po upuszczonego John'ego Walkera i kucnęła, oparta o metalowe drzwi.
- Wcale mnie nie widzisz - odparła od razu tego żałując.
Przegryzła nerwowo wargę, po czym dodała:
- Idźcie sobie!
- Wybacz, ale jeżeli uważasz, że nie umiem wyważyć z chłopakami drzwi, to się mylisz... Już kilka razy w życiu tego dokonałem - zakpił.
Cholera! Drzwi! - przypomniało się się jej o brzydkim nawyku niezamykania domu. - Co ze mnie za człowiek, zostawiając niezamknięte drzwi. Frontowe drzwi!- teatralnie uderzyła się w czoło i wypełzła na kolanach zza chłodziarki wiedząc, że dostaliby się do środka z chwilą sprawdzenia drzwi. Teraz dokładnie ich widziała. Triumfalne, porozumiewawcze uśmieszki zagościły na ich twarzyczkach, a ona miała ochotę pozabijać każdego z osobna w bardzo wyrafinowany sposób. Ściskając wszystko w dłoniach podparła się łokciem o blat obok i stanęła na nogi.
A teraz, szczurze, nie chce ci się szczekać, tak? - zerknęła na wystraszonego Frankiego. Odkręciła zębami butelkę, wypluwając zakrętkę na podłogę i upiła kilka solidnych łyków. Tak tylko dla uspokojenia i dla dobrego trawienia. I usłyszała kolejne pukanie.
- Kto tam? - zapytała, udając słodziutki głosik.
- My chcemy tylko porozmawiać - zaczął błagalnie.
Coś jednak nadzwyczaj szczerze to zabrzmiało...
- Ilu was jest? -spytała jak najmniej łamiącym się głosem.
- Czterech - odparł grzecznie.
- To możecie porozmawiać między sobą - ucięła krótko i na temat. Niestety odpowiedź ta była niewystarczająca, co wnioskowała z kolejnych tortur nad drzwiami. Przeniosła ze strachem wzrok na klamkę i jednym gwałtownym ruchem otworzyła mu. Zawiesiła się niezdarnie o framugę i wypięła się w dogodnej pozie, chowając swoje procenty za siebie.
- Czego... - wydukała, patrząc mu prosto w oczy z zamiarem wyperswadowania jakichkolwiek poczynionych co do niej planów. Po czym spuściła wzrok na trzech pozostałych pajaców stojących tyłem do nich. Całe te trio podrygiwało zniecierpliwione, jakby dokądś się spieszyli. Może chcą wyruszyć w świat mordując kolejnych ludzi... Przewróciła zniecierpliwiona oczami i oparła ciężar ciała na ramie drzwi. Tym razem postanowiła być chłodna i kurczowo trzymać się prostego dialogu.
- Wiesz, czego... - zaczął oschle i obdarzył ją szerokim, ironicznym uśmiechem, co zawtórowali ci z tyłu. Zrobił też krok w jej stronę, co było w pewien okrutny sposób przerażające. Staną tak, że blokował drzwi i tym samym zmuszona była, żeby na niego spojrzeć. Znów świdrowały ją te wspaniałe, pełne spokoju oczy. Jednakże tym razem nie dała się temu sprytnemu podstępowi. Prychnęła, odstawiając butelkę na bok. Z wielką przyjemnością zignorowała jego podejrzliwy uśmieszek i usiłowała go wypchać ze swojego domu wszystkimi kończynami.
- Idźcie. Sobie. Idioci! - wystękała z wysiłku. Wszak nie było to prościzną wykopać na chodnik tyle mięśni zbitych w jedność. Ale co to było dla Megan? No cóż, okazało się że całkiem sporym kłopotem. A gdy tylko miała możliwość do zamknięcia im przed nosem drzwi, on bezczelnie, zupełnie wbrew jej woli, zdołał zablokować je swoją nogą, co spotkało się z reakcją tych z tyłu. Nie poddała się tak bez walki, oczywiście. Chciała z całych sił udowodnić, że naprawdę nie chce ich tutaj. Nawet Franki pozorował te idiotyczne szczekanie. W ostateczności moc mizernych bicepsów Sama wygrała. Bez najmniejszego oporu oparł się o framugę, tym samym przygniatając ciężarem swojego ciała.
- Przestań! Bo powiem szeryfowi, że jeździsz samochodem bez dorosłego na pokładzie! - wystękała zbyt zbulwersowana niedojrzałym zachowaniem chłopaka, żeby przytoczyć jakiś inny sensowny argument.
- Musze cię zasmucić, bo Alfreda też przeciągnąłem na swoją stronę - odparł z szatańskim uśmiechem, jeszcze mocniej napierając na Megan przez cięką barierę ustanowioną przez listwę drewna.
- Pan Benson? On też?! Ty potworze! Lubiłam go! - teraz to ona z całej siły nacisnęła na drzwi ciężarem swojego ciała.
Siłowali się jeszcze przez krótką chwilę, gdy w końcu Sam zauważył, że znów wciąga go w te ich przekomarzanie się. A przyszedł tu z o wiele ważniejszego powodu niż to. Bez najmniejszego wysiłku, ostatecznie odepchnął drzwi, które z hukiem poleciały na ścianę obok. Spojrzeli po sobie wrogo, a Megan zacisnęła dłonie w pięści. Nie miała bladego pojęcia co teraz miał zamiar zrobić.
Serce podskoczyło jej do gardła, przyspieszając tętno. Mimowolnie zrobiła kilka kroków do tyłu, ochraniając się przed idącym wprost na nią chłopakiem.
- Wiesz, zabawna historia... Trudno mi to powiedzieć, ale muszę cię porwać - rzekł od niechcenia, bez wątpliwości lub zająknięcia. Jakby nie uświadamiał sobie tego, co właśnie powiedział. Prawie tak samo jak dziewczyna utknąwszy w jednej pozycji.
- A jeszcze zabawniejsza historia będzie jak zacznę drzeć się na całą dzielnicę o zboczeńcu, który wtargnął do mojego domu... - odparła, krzyżując ręce na piersi.
Sam ubiegł ją w myśleniu i bez jakichkolwiek krępacji złapał w biodrach, lekko się przy tym zginając.
- Odwal się! HEJ! Co ty... Puść!!! - wywrzeszczała, gdy ten, nie zwracając uwagi na jej zdanie wyrażane poprzez obelgi i przemoc fizyczną, bez najmniejszego problemu przerzucił sobie ją przez ramię. Zawisła do góry nogami, a świat zawirował. - Aaa! Zidiociały zboczeniec mnie porywa!!! Pomocy! - wrzeszczała z całych sił. A gdy zorientowała się, że ruszyli z miejsca, zdołała złapać jedynie swoją butlę szkockiej.
- Cicho bądź, dzikusie! - syknął, wychodząc na zewnątrz pod nadal rozgwieżdżone niebo. Poczuła zimne, otrzeźwiające powietrze ogarniające jej ciało. Wcale jej to nie zachwycało. Oparła się łokciem o jego ramię i odwróciła się na miarę swoich możliwości. Szli prosto w stronę jakiejś czerwonej toyoty, której nigdy wcześniej nie miała zaszczytu zobaczyć, i jego jeepa.
- Cześć, Megan - rzucił wesoło George. Spojrzała na wcześniej zidentyfikowane trzy zakapturzone postacie, stojące murem przed jej gankiem. Sam dał im sójkę w bok i całe trio ruszyło dołączając do nich.
- Co...? Co to, do jasnej... Ty nie żartujesz...! Pomocy!!! Babciu!!! Ktokolwiek!!! Nawet ten zdziwaczały spaślak z rogu!
Zabije mnie! Poćwiartuje i ładnie zapakuje w foliowy worek z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy! A to wszystko w miłej atmosferce stwarzanej przez jego zakapturzonej świty! - wszystko w niej wrzeszczało. Zerknęła na butelkę i szybko upiła jeszcze trochę... nie biorąc pod uwagę kilku kolejnych łyków. Wzięła dwa głębokie wdechy i ignorując zaniepokojone krótkie wymiany zdań między śmiertelnym czworokącikiem, zaczęła się kręcić. Przebłysk jej genialnego intelektu nakazał jej natychmiastowe odebranie mu kluczyków, co było najprostszym wyjściem. Najprostszym, czyli, dzięki któremu zostanie w jednym kawałku. Tak więc zamilkła na chwilę i przeprowadziła szybkie oględziny. Bez najmniejszego problemu dostrzegła niewielką wypukłość w kieszeni jego żółtej bluzy. Zacisnęła powieki i przegryzając wargi wyciągnęła rękę po kluczyki. Wprawdzie nie było to takie trudne. Po prostu je chwyciła i schowała w zamkniętej dłoni. Wtedy właśnie podrzucił ją do góry jak szmacianą lalkę - następny taktowny żarcik.
- Puść mnie! - protestowała już bez przekonania. Lecz gdy otworzył bagażnik swojego auta stojącego za toyotą, ów przekonanie wróciło z potrojoną siłą . - Żartujesz??!
- Sam! - pisną pouczająco George.
Megan zerknęła na pytającą minę malującą się na jego niespokojnej twarzy.
- Oj, przecież żartowałem tylko... - przewrócił oczami w udanej obojętności i otworzył tylne drzwi.
- Ugh! Nienawidzę cię! - tym razem usiłowała w prymitywny i najlepszy sposób wyswobodzić się z jego mocnego uścisku poprzez kopanie i okładanie go pięściami. Pozostawił to bez komentarza i z szybkością brutalnie wrzucił ją na tylną kanapę. Z trzaskiem zamkną drzwi i już siedział na przednim siedzeniu. Zerknął na zszokowaną Megan za pomocą tylnego lusterka i momentalnie zatopił w niej wzrok.
Co ty, do jasnej anielki, robisz, idioto?! - przesuną dłonią po twarzy i włączył blokadę zamków.
Wciąż przytulając butelkę trunku do piersi, rzuciła się do drzwi i usłyszała ten okrutny dźwięk blokady. Zamknięte. To koniec.
- Otwieraj! - ciągnęła za klamkę w każdą możliwą stronę. Jakby bezcelowe wrzeszczenie jej pomogło. - Otwieraj, bo ci łeb urwę! - zaczęła szukać innego wyjścia, lecz jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na tylnej szybie.
- Ale słodki piesek! - piszczał RJ, trzymając jej Frankiego na rękach. - George, popatrz! Słodziak! - zrobił słodkie oczka szczeniaczka.
- RJ, do auta! - rykną zniecierpliwiony George, jakby był jego wychowankiem.
- To mój idiota... - mruknęła pod nosem. - To mój pies!
- I TAK GO SOBIE WEZMĘ! - chłopak poszedł w ślady swojego przyjaciela i chwilę potem zniknął za przyciemnią przednią szybą toyoty. George uruchomił ledwo słyszalny silnik i po paru sekundach patrzyła na tył pędzącego samochodu. Ledwo odwróciła głowę do tyłu, a już zauważyła nachylającego się nad nią Sama. Wzrok jego zawędrował zupełnie gdzie indziej.
- No nie... Są za wcześnie... - mruczał pod nosem. Przylepiony do tylnej szyby, z wielką uwagą lustrował wszystko dookoła. A raczej scenę, która toczyła się dokładnie za nimi. Ciemny mercedes podjechał pod dom Megan i wszystko umilkło. Jak na komendę serce podskoczyło jej do gardła, gdy z auta wysiadło trzech masywnie zbudowanych mężczyzn w garniturach. Zanim zdążyła spojrzeć na Sama z pytającą miną, on już był na miejscu kierowcy gorączkowo przetrząsając kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Rozejrzał się dookoła i nagle doznał olśnienia. - KLUCZ! - wrzasnął i odwrócił się do oszołomionej dziewczyny. Nie reagowała na wszystko, co Sam wykrzykiwał pod jej adresem. Wyciągnęła się na siedzeniu i przyssała do okna. Poważnie wyglądające postacie, rodem z jakiegoś thrilleru, właśnie kierowały się w stronę jej otwartego na oścież domu. Nie wyglądało to ani trochę sympatycznie. I wcale takie nie było! Po jej werandzie przechadzało się trzech dziwacznych mężczyzn z jakimiś kuferkami i... i bronią! A ona przyglądała się temu z samochodu znienawidzonego porywacza. I dokładnie tak się czuła. Jakby była widzem tego całego cyrku z domieszkami czarnego humoru i falami przerażenia.
Ty idioto, drzwi nie zamknąłeś! Moich drzwi wejściowych! - chciała wrzasnąć na Sama, ale słowa juz kolejny raz tego wieczoru ugrzęzły jej w gardle, zostawiając niemiłe uczucie duszności. Bez jakichkolwiek pohamowań grupka odstawionych ludków przekroczyła próg jej domu z dziwnym niezadowoleniem na twarzach. Z dokładnością przyjrzeli się na w pół wyważonym drzwiom i od razu zniknęli w nieoświetlonym holu.
- ... ty je masz! - docierały do niej tylko strzępy całego monologu Sama o tym, że zaraz zginął. Ale nie! Ona nie mogła spuścić z oczu tych przerażających osobników, którzy właśnie wtargnęli na jej teren! Przyjrzała się jeszcze raz przyciemnionym szybom samochodu zalegającego na JEJ podjeździe. Już miała rzucić się do drzwi i je wyważyć, gdy czwarta postać ukazała swoje oblicze wychodząc z mercedesa. A było to o tyle dziwne, że chyba się jej przyglądał. Tak, z pewnością patrzyli na siebie z takim samym zaskoczeniem. Zmarszczył czoło, ukazując pełną gamę zmarszczek i przymknął powieki ze skupieniem. Szybko jednak otrzeźwiał i wrzasną coś, odrywając swoje puste, szare oczy od Megan. Co, rzecz jasna, w skutkach przyniosło wcześniej zarejestrowanych osiłków stojących w przejściu. Zlustrowała jeszcze raz jego starą zniszczoną twarz z siwizną na czubku głowy i od razu poczuła niemiły dreszcz przechodzący po jej plecach. Bez namysłu rzuciła ukradziony pęk kluczy w twarz chłopaka, nie patrząc, gdzie upadną.
- Łap... - dodała nieprzytomnie, wciąż wlepiając oczy w tą dziwaczną scenkę.
- Nawet nie wiesz, co narobiłaś! - wydarł się na nią gorączkowo szukając swojej zguby.
- Nie, ja zaraz coś "narobię", jeżeli nie zabierzesz z mojego domu tych szaleńsów. Oni się na mnie patrzą - złość ustąpiła lekkiemu przerażeniu. Spojrzeli po sobie, a następnie Sam odpalił auto.
- Światła, geniuszu! Wyłącz! Wyłącz!!! - próbowała krzyknąć, lecz z jej ust wydobył się tylko szept. Tak jak zawsze nie poczekała na jego odpowiedź, tylko wepchnęła się w szczelinę między fotelami i wcisnęła jakiś guzik, który wyglądał jak ten od świateł. Okropny niefart sprawił jednak, że jej genialny umysł się mylił stosunkowo na dużą skalę. Oślepiające światło sączące się z dodatkowych reflektorów na dachu zaczęło migać, dosłownie wrzeszcząc: Tu jesteśmy! Złapcie nas!
- To nie to! - od razu skontrował chłopak, klepiąc ją karcąco po wierzchu dłoni. - Czytałem instrukcję... - wyjaśnił krótko z przelotną dumą. Pociągnął coś obok, a przednia szyba pokryła się wodą i wycieraczkami. A jakby tego było mało z głębi schowka zaczął wydobywać się natarczywy dzwonek telefonu.
Oboje z sykiem wciągnęli powietrze i zamilkli oglądając się na mężczyzn w garniturach. Byli tuż przy samochodzie. Jeden chwycił tępe narzędzie i już pasował się na tylną szybę od strony dziewczyny. Szybko prześlizgnęła się na drugą stronę auta.
- JEDŹ! - popędziła go. I wstrzymała oddech. Olbrzym mierzący prawie dwa metry przyglądał się jej badawczo, świdrując z niemiłym uczuciem swoimi ciemnymi jak dwa węgielki oczkami. Wytrzeszczyła swoje ślepia w przestrachu i od tej chwili do jej mózgu docierały już tylko jakieś drobne, szczątkowe szczególiki. Takie jak na przykład hałas silnika, tłuczona szyba, czy nawet złowieszczy ryk osiłka, którego próba wyciągnięcia jej przez okno cudem się nie powiodła. Taa, na pewno wiedziała że był bardzo przekonujący w tym co robi.


1 komentarz: