- Co do... cholery ciężkiej?! -
wydukała tylko. Nic dziwnego. Każdy na jej miejscu tak właśnie
zareagowałby na dwóch iskrzących się ludzi. Przepływał przez
nich czysty biały... prąd!
To się kurczę nie dzieje... Nie
dzieje! Nie,nie, nie... Nie ma opcji!
Nie wiedziała co zrobić, więc
znieruchomiała i oglądała całe zajście ze swojego ograniczonego
punktu widzenia. Nawet tak nie przybierało to na logice.
Nic nie było normalne! A w jej tezie utwardził ją grzmot
dobiegający z tyłu.
No nie, tylko się nie odwracaj,
Megan. Nawet nie waż się na niego spojrzeć, ty kretynko! - Myśli
bombardowały jej głowę. Pytania bez odpowiedzi i
głupie komentarze. Nie dała rady.
- Sam... - zaczęła rozpaczliwie i
zerknęła kątem oka na chłopaka. Jego sylwetka też znikała w
niebiesko-białych trzaskających wiązkach prądu. Ona jako jedyna
nie wiedziała co ze sobą począć. Nie umiała wyczarować niczego
podobnego. Nawet nie wiedziała jak to szaleństwo nazwać.
- Megan, złaź! - rykną dziwnym,
można by rzec, nieludzkim głosem.
- Odwal się! I co to w ogóle ma
być?! - krzyknęła sopranem, odwracając się do niego. Wyglądał jeszcze
gorzej niż tamci drudzy. Zapowietrzyła się i nawet nie czekała na
odpowiedź. Rzuciła się w bok, wpadając na ścianę. I się
zaczęło. Nie wiedziała na co patrzy, ale nie wyglądało to na
przyjazne nastawienie obu stron. To była walka dziwolągów o... no
właśnie, co poszło nie tak? Poza tym, że lekarz nie chciał dać
jej psychotropów... Niezły odjazd tu miała, bez przemysłu farmaceutycznego. Między trojgiem ludzi
bijących się na prąd.
Ha-ha! Wariatka ze mnie. Jestem
kopnięta. - prawie się roześmiała. - A może to oni są chorzy?
Tak! Nie... Ugh! Idiotko, co z tobą nie tak? - skarciła się w
myślach.
I właśnie teraz nastąpiło
najgorsze, zaczęło się prawdziwe piekło. Wycelowali w
siebie tymi dziwnymi "płomyczkami", a Sam stał się
głównym celem.
Zabiję cię, idioto, jeżeli oni
tego nie zrobią - chciała powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły jej w
gardle. - Na głos, geniuszu! - skarciła się.
- Sam... - burknęła tylko.
- Nie.Teraz! - oznajmił z
trudnością, robiąc unik od wiązki czystej energii.
- Bardzo śmieszne, ale... nie wiem
czy zauważyłeś - zaczęła w miarę łagodnie – że tak jakby ci
dwaj ochroniarze celują w ciebie piorunami! Piorunami!!!
- Bądź tak miła i się
przymknij. A najlepiej się gdzieś schowaj.
Wypuścił ze swojej ręki ogromny strumień żarzącego się białego światła,
trafiając jednego przystojniaka w ramię. Upadł bezgłośnie na
posadzkę, drgając, jak przy porażeniu paralizatorem. Wiedziała
coś o tym, ponieważ sama posiadała takie cacko.
- Rozkazujesz mi?! Dobra! -
odkrzyknęła, podchodząc do niego odruchowo. Miała zamiar go
walnąć w ramię, gdy coś ugodziło ją w plecy z taką siłą, że
aż padła na kolana. Piekący ból palił jej ramię, lecz w przeciągu kilku kolejnych sekund przeszedł do głowy. Wrzasnęła głośno, myśląc, że mózg
eksploduje i przez chwilę, jeden króciutki momencik, wzdłuż jej
ciała przeszła fala elektryczności. Wtedy właśnie w
pomieszczeniu na powrót zapanował półmrok, a trzeszczące odgłosy
gorejącego białego prądu umilkły. Cisza była w tym wypadku
okrutnie nie na miejscu, ponieważ dyszała jakby przebiegła cały
maraton. I trzeba było przyznać, że tak się czuła.
- Au! - wydusiła z siebie ze
złością.
Sam rzucił się do niej na kolana i
złapał za ramiona. Ujął jej twarz w ręce i z niebezpieczną
bliskością przybliżył ją do siebie. Wejrzał w jej oczy ze
zdziwieniem, próbując ocenić stopień porażenia. A jednak
niedorzeczność stała się prawdą. Jej źrenice były w jak
najlepszym porządku. Żadnego uszczerbku na zdrowiu, poza bólem. Ale
to mu wystarczyło. Zły jak osa spojrzał wyzywająco na wysokiego
bruneta, który w nią wycelował. Też nie dowierzał własnym oczom.
To, że kilkaset woltów przepłynęło przez jej ciało, nie
pozostawiając żadnego zranienia, było tak dziwne, jak to, że
musiał uciekać. Megan bez dwóch zdań zerwała się jak poparzona
i wstała chwiejąc się na boki.
- Ale mu zaraz subtelnym kopniakiem
wytłumaczę, że mnie się nie uszkadza! - wyrwało się jej. Ale
musiała się oprzeć o stojącego u jej boku chłopaka, ponieważ
cały świat zawirował, a przed oczami ukazały się mroczki. -
Mmm... - tylko w ten sposób dała radę wyrazić swoje
niezadowolenie. Sam był zbyt zszokowany powstałym stanem rzeczy,
żeby wydać z siebie choć słowo przemawiające do rozsądku Megan.
Nikt nic nie mówił, że nie da rady używać wyrazów do innych
celów:
- Zadzierasz z moją panienką?!
Dobra! Zaraz wyperswaduję ci to tym jej subtelnym kopniakiem, tyle
że moją nogą! Odpowiada? - zostawił ją i ruszył w kierunku
uciekającego mężczyzny.
- Nie tłumacz mi tego, bo nie chcę
cię nawet słuchać - podsumowała Megan, patrząc nienawistnie na
chłopaka.
- Cholera - wydukał pod nosem, nie
zwracając uwagi na jej zgryźliwe docinki. Dobrze wiedział, że
było z nią coś bardzo nie w porządku, coś co czuł od kiedy ją poznał, lecz choć w najmniejszym stopniu
nie przypominała tym, kim był on. Nie przypominała niczego, z czym
zetknął się w swoim długim życiu. Nie miał odwagi się do niej
odwrócić. Nie wiedziałby, co powiedzieć. Nie umiał tego
wszystkiego streścić w kilku zdaniach. Wdrożył w życie najlepszy plan jaki wymyślił. Spuścił wzrok
na podłogę i zamilkł.
- Czy on żyje?! - wróciła w
końcu do stanu otrzeźwienia.
Wskazała na faceta w pośmiertnych konwulsjach i popatrzyła się na plecy Sama.
- Nie - odparł w zamyśleniu.
Wiedział, co ma zrobić, i to nie zwlekając ani chwili dłużej.
Odwrócił się do miejsca, gdzie stała Megan, ale jej już tam nie
było. Wciągną z sykiem powietrze i czekał na ten cholerny zawał.
Ale nic. O dziwo ta dziewczyna nie przyprawiła go jeszcze o
jakąkolwiek chorobę związaną ze stresem.
- MEGAAAAAN...!!!
Pobiegł do wyjścia.
Wybiegła z muzeum tak szybko, jak
tylko potrafiła.
On tam leżał bez
żadnego znaku życia... Martwy. Sam go zabił. Ot tak po prostu uśmiercił
człowieka. Ledwo hamowała strumień łez, które prawdopodobnie i
tak by nic nie dały. Nawet nie zastanawiając się nad tym, dlaczego
główne wejście było otwarte, popędziła na ulicę. Księżyc
rozbłysł już pewien czas temu, a rozgwieżdżone niebo
zawisło nad jej głową tak, jakby zaraz wszystko miało runąć,
zostawiając świat w chaosie. Zdenerwowana i wystraszona wbiegała
prosto pod samochody, nie myśląc, że zaraz ktoś ją potrąci.
Miała to szczerze głęboko w poważaniu. Teraz wyznaczyła sobie
jeden cel - zgubić z oczu ten parszywy budynek , przez który nie
zaśnie już do końca życia.
Ciężko dyszała, gdy wpakowała
się do jakiegoś busa. Zawsze chciała wsiąść do autobusu byle
jakiego, nie zastanawiając się, gdzie pojedzie... Ale na miłość
boską nie w takim momencie! Kursował wprawdzie w stronę jej domu,
ale i to jej nie uspokoiło. Kilkoro ludzi patrzyło się na nią z
pytającymi minami. I dobrze. Nie było i nigdy nie będzie im pisane
usłyszeć odpowiedź na jakiekolwiek ich wątpliwości. Choćby ci
staruszkowie po lewej patrzyli się na nią z zaczepną miną.
Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem rozświetlone wnętrze, żeby upewnić
się, że skądś nie wyskoczy Sam. Nie dostrzegła nikogo podobnego.
Z niepokojem usiadła na końcu i oparła głowę o szybę. Nawet
jakby chciała choć trochę odsapnąć, to adrenalina wciąż
krążąca w jej żyłach, uniemożliwiała jakikolwiek odpoczynek.
Zerknęła jeszcze tylko na zegarek i... Była pierwsza w nocy!
Przestraszona każdym dostrzeżonym
przez siebie cieniem lub minimalnym ruchem, biegła przez śpiącą
dzielnicę domków jednorodzinnych. W nocy zupełnie inaczej to
wszystko wyglądało. I jak się okazało po rozjaśnionych światłem
oknach, wiele sąsiadów nie spało. Dobrze.
Nienawidzę tego miejsca - cisnęło
się jej na myśl.
Była przerażona i zziajana, bez
jakiegokolwiek schronienia. Co każdą przecznicę wmawiała
sobie, że to tu. To będzie ta ulica, przy której mieszka... Lecz
nie potrafiła się oszukiwać. Tak jak ta ostatnia sierota zgubiła
się na własnej dzielnicy! A okrutne sceny z Samem w roli głównej
przyprawiały ją o niemiły dreszcz. W końcu opadła z sił,
opierając się o słup. Ledwo łapała oddech, wciąż krztusząc
się własną śliną. Miała serdecznie dość GO i jego kolejnych
dziwactw. Przez niego musiała wyruszać się za wszystkie czasy. I
jeżeli ktoś myśli, że latanie po całym mieście z nieprzyjemnymi obrazami we łbie to przyjemność, to niech się walnie.
Koniec! Gdy tylko wrócę do domu
pakuję dupę w troki i bye bye Chicago! - pomyślała, wchodząc na
swój ganek. Już słyszała wkurzające ujadanie tego małego
szczura. A na domiar złego latarnia pod jej domem zgasła,
zostawiając nieprzyjemne uczucie samotności.
- Chyba sobie kpisz - odezwała
się, spoglądając na lampę uliczną. - Cholera, nienawidzę tego
porąbanego miejsca - powtórzyła jeszcze raz. Tym razem brzmiało
to jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem niczym mała dziewczynka.
Co w pewnym sensie było racją. Resztki sił przeznaczyła jeszcze
na to żeby kopnąć ostatnie źródło gasnącego światła, które
jak na złość zgasło, i miała dość.
Tak jak zawsze to robiła, wytarła
buty o wycieraczkę i wyciągnęła zza szczeliny między deskami
klucz do drzwi. Wsadziła je do zamka i szybko przekręciła kilka
razy. Zerknęła jeszcze na opustoszały dom znad przeciwka i
wpakowała się do środka. Było ciemno, nikogo nie widziała.
Racja. Przecież wszyscy ją zostawili. Jej rodzina bawi się na
kilkudniowych piżamowych imprezkach lub na bankietach służbowych,
zostawiając ją na pastwę losu jakiemuś nadpobudliwemu chłopakowi
z błyskawicami w łapach! Zapomniała na swoją rychłą śmierć!
A, jak zawsze w idealnej chwili, naskoczył na nią ten wariat z
paradontozą i świecącymi oczami. Uczepił się jej nogawki i
warczał jak najęty. Zignorowała to, ponieważ teraz do niej
dotarło, co widziała. Nie mogła tego pojąć. Wszystko wykraczało
poza granicę jej toku myślenia. Wszystko było takie nierealne
niczym wczorajszy koszmar. Tyle że w tym wypadku nie miała cienia
szans na wymazanie tego z pamięci. Nigdy. Osunęła się na ziemię
a jej celem obserwacji stała się szafa po przeciwnej stronie
holu.
Zabawne tak teraz wejść do domu
jakby nigdy nic. Właśnie tak się czuła. Wciąż wydawało jej
się, że to jest realne. Że wszystko, co roiło jej się w głowie
to fałsz. Jak najprawdziwszy fałsz. Zamknęła oczy i odpłynęła
na chwilę. Miała nadzieję, że ten dzień już się dla niej
skończy, a ona jak zawsze mogłaby wrócić do swojego codziennego
kaca, leżenia przed telewizorem i... kłócenia się z Samem. Wbrew
pozorom, tego jej brakowało najbardziej. Nikt nie wiedział, jak
bardzo, właśnie teraz potrzebowała jego wrednej docinki. Choćby
nawet i obraźliwej... Ale tamten Sam odszedł, pozostawiając
zimnokrwistego morderce bez krzty humoru. Jej twarz wygięła się w
bólu. Wstała powoli i na liczne szczeknięcia Frankiego,
przestawiła się na tryb normalności. Weszła do kuchni i sięgnęła
po coś do lodówki.
Teraz chyba każdy by mi przyznał
rację w tym, co zaraz zrobię - pomyślała.
Rzuciła porządny kawał mięsa na
podłogę i zaczęła rozglądać się za jakimś trunkiem. Musiała
się upić - to jedyny prawdziwy bieg, na który właśnie teraz
mogła się przerzucić. I nawet rozsądek dał jej zielone światło. Wręcz było jej
to na rękę. I cholercia fajnie.
Pukanie do drzwi.
To właśnie przerwało intensywne
poszukiwania ostatniej szkockiej w domu. Na ten dźwięk Megan
zamarła i wypuściła wszystko co miała w rękach, łącznie z
ulubionymi płytami swojego ojca. Zgasiła światła, chwyciła psa i
rzuciła się za kanapę, nasłuchując.
- Wiem, że tam jesteś,
księżniczko - zaczął trochę przyjemniejszym tonem, niż
wcześniej. Megan nawet dałaby sobie uciąć dłoń, że na jego
twarzy zagościł przelotny uśmiech. Ale i tak nie miała zamiaru
się do niego odezwać. Usłyszała ponaglenie w formie kolejnego
kołatania, a później dzwonienia i kopania w drzwi. I z trudem
tłumiła krzyki przerażenia, gdyby nie dziwne szepty i
pomrukiwania.
- Megan... - nagabywał ją w
dalszym ciągu. Zacisnęła powieki i położyła głowę na
podłodze, przytykając do niej policzek.
To tu jesteś, mój przyjacielu
- pomyślała zaglądając przez przypadek pod kanapę. Leżała
tam pełniutka butelka jakiegoś alkoholu. - Miodzio- przytuliła do
siebie swoje procenty i postanowiła podczołgać się do kuchni po
szklankę. Znając Sama, na pewno szybko nie odpuści.
- Widzę cię przez okno -
usłyszała w końcu odkrywczą uwagę Sama, gdy była w połowie
czołgania się do kuchni.
Powoli odwróciła się do holu
wejściowego i dojrzała wlepionego w szybę Sama, a kilka metrów za
nim całą trójkę tych jego przydupasów. Stał z obiema rękoma w
kieszeniach spodni i świdrował ją swoimi niebieskimi oczami. To
dokładnie była ta krępująca sytuacja, której pragnęła uniknąć
za wszelką cenę. Nie mówiąc już o jej idiotycznej pozie z
gorzałą i szczekającym Chihuahua pod ręką. A że nie wiedziała co
począć w tym jakże idiotycznym położeniu, błyskawicznie
doczołgała się za lodówkę. Wyciągnęła rękę po upuszczonego
John'ego Walkera i kucnęła, oparta o metalowe drzwi.
- Wcale mnie nie widzisz - odparła
od razu tego żałując.
Przegryzła nerwowo wargę, po
czym dodała:
- Idźcie sobie!
- Wybacz, ale jeżeli uważasz, że
nie umiem wyważyć z chłopakami drzwi, to się mylisz... Już kilka
razy w życiu tego dokonałem - zakpił.
Cholera! Drzwi! -
przypomniało się się jej o brzydkim nawyku niezamykania domu. - Co
ze mnie za człowiek, zostawiając niezamknięte drzwi. Frontowe
drzwi!- teatralnie uderzyła się w czoło i wypełzła na
kolanach zza chłodziarki wiedząc, że dostaliby się do środka z
chwilą sprawdzenia drzwi. Teraz dokładnie ich widziała.
Triumfalne, porozumiewawcze uśmieszki zagościły na ich
twarzyczkach, a ona miała ochotę pozabijać każdego z osobna w
bardzo wyrafinowany sposób. Ściskając wszystko w dłoniach
podparła się łokciem o blat obok i stanęła na nogi.
A teraz, szczurze, nie chce ci
się szczekać, tak? - zerknęła na wystraszonego Frankiego.
Odkręciła zębami butelkę, wypluwając zakrętkę na podłogę i
upiła kilka solidnych łyków. Tak tylko dla uspokojenia i dla
dobrego trawienia. I usłyszała kolejne pukanie.
- Kto tam? - zapytała, udając
słodziutki głosik.
- My chcemy tylko porozmawiać -
zaczął błagalnie.
Coś jednak nadzwyczaj szczerze to
zabrzmiało...
- Ilu was jest? -spytała
jak najmniej łamiącym się głosem.
- Czterech - odparł grzecznie.
- To możecie porozmawiać między
sobą - ucięła krótko i na temat. Niestety odpowiedź ta była
niewystarczająca, co wnioskowała z kolejnych tortur nad drzwiami.
Przeniosła ze strachem wzrok na klamkę i jednym gwałtownym ruchem
otworzyła mu. Zawiesiła się niezdarnie o framugę i wypięła się
w dogodnej pozie, chowając swoje procenty za siebie.
- Czego... - wydukała, patrząc mu
prosto w oczy z zamiarem wyperswadowania jakichkolwiek poczynionych
co do niej planów. Po czym spuściła wzrok na trzech pozostałych
pajaców stojących tyłem do nich. Całe te trio podrygiwało
zniecierpliwione, jakby dokądś się spieszyli. Może chcą wyruszyć w świat mordując kolejnych ludzi... Przewróciła
zniecierpliwiona oczami i oparła ciężar ciała na ramie drzwi. Tym
razem postanowiła być chłodna i kurczowo trzymać się prostego
dialogu.
- Wiesz, czego... - zaczął oschle
i obdarzył ją szerokim, ironicznym uśmiechem, co zawtórowali ci z
tyłu. Zrobił też krok w jej stronę, co było w pewien okrutny
sposób przerażające. Staną tak, że blokował drzwi i tym samym
zmuszona była, żeby na niego spojrzeć. Znów świdrowały ją te
wspaniałe, pełne spokoju oczy. Jednakże tym razem nie dała się
temu sprytnemu podstępowi. Prychnęła, odstawiając butelkę na
bok. Z wielką przyjemnością zignorowała jego podejrzliwy
uśmieszek i usiłowała go wypchać ze swojego domu wszystkimi
kończynami.
- Idźcie. Sobie. Idioci! -
wystękała z wysiłku. Wszak nie było to prościzną wykopać na
chodnik tyle mięśni zbitych w jedność. Ale co to było dla Megan?
No cóż, okazało się że całkiem sporym kłopotem. A gdy tylko
miała możliwość do zamknięcia im przed nosem drzwi, on
bezczelnie, zupełnie wbrew jej woli, zdołał zablokować je swoją
nogą, co spotkało się z reakcją tych z tyłu. Nie poddała się
tak bez walki, oczywiście. Chciała z całych sił udowodnić, że
naprawdę nie chce ich tutaj. Nawet Franki pozorował te idiotyczne
szczekanie. W ostateczności moc mizernych bicepsów Sama wygrała. Bez
najmniejszego oporu oparł się o framugę, tym samym przygniatając
ciężarem swojego ciała.
- Przestań! Bo powiem szeryfowi,
że jeździsz samochodem bez dorosłego na pokładzie! - wystękała zbyt zbulwersowana niedojrzałym zachowaniem chłopaka, żeby
przytoczyć jakiś inny sensowny argument.
- Musze cię zasmucić, bo Alfreda
też przeciągnąłem na swoją stronę - odparł z szatańskim
uśmiechem, jeszcze mocniej napierając na Megan przez cięką
barierę ustanowioną przez listwę drewna.
- Pan Benson? On też?! Ty
potworze! Lubiłam go! - teraz to ona z całej siły nacisnęła na
drzwi ciężarem swojego ciała.
Siłowali się jeszcze przez krótką
chwilę, gdy w końcu Sam zauważył, że znów wciąga go w te ich
przekomarzanie się. A przyszedł tu z o wiele ważniejszego powodu
niż to. Bez najmniejszego wysiłku, ostatecznie odepchnął drzwi,
które z hukiem poleciały na ścianę obok. Spojrzeli po sobie
wrogo, a Megan zacisnęła dłonie w pięści. Nie miała bladego
pojęcia co teraz miał zamiar zrobić.
Serce podskoczyło jej do gardła,
przyspieszając tętno. Mimowolnie zrobiła kilka kroków do tyłu,
ochraniając się przed idącym wprost na nią chłopakiem.
- Wiesz, zabawna historia... Trudno
mi to powiedzieć, ale muszę cię porwać - rzekł od niechcenia,
bez wątpliwości lub zająknięcia. Jakby nie uświadamiał sobie
tego, co właśnie powiedział. Prawie tak samo jak dziewczyna
utknąwszy w jednej pozycji.
- A jeszcze zabawniejsza historia
będzie jak zacznę drzeć się na całą dzielnicę o zboczeńcu,
który wtargnął do mojego domu... - odparła, krzyżując ręce na
piersi.
Sam ubiegł ją w myśleniu i bez
jakichkolwiek krępacji złapał w biodrach, lekko się przy tym
zginając.
- Odwal się! HEJ! Co ty... Puść!!!
- wywrzeszczała, gdy ten, nie zwracając uwagi na jej zdanie wyrażane
poprzez obelgi i przemoc fizyczną, bez najmniejszego problemu
przerzucił sobie ją przez ramię. Zawisła do góry nogami, a świat
zawirował. - Aaa! Zidiociały zboczeniec mnie porywa!!! Pomocy! -
wrzeszczała z całych sił. A gdy zorientowała się, że ruszyli z
miejsca, zdołała złapać jedynie swoją butlę szkockiej.
- Cicho bądź, dzikusie! - syknął,
wychodząc na zewnątrz pod nadal rozgwieżdżone niebo. Poczuła
zimne, otrzeźwiające powietrze ogarniające jej ciało. Wcale jej
to nie zachwycało. Oparła się łokciem o jego ramię i odwróciła
się na miarę swoich możliwości. Szli prosto w stronę jakiejś
czerwonej toyoty, której nigdy wcześniej nie miała zaszczytu
zobaczyć, i jego jeepa.
- Cześć, Megan - rzucił wesoło
George. Spojrzała na wcześniej zidentyfikowane trzy zakapturzone
postacie, stojące murem przed jej gankiem. Sam dał im sójkę w bok i
całe trio ruszyło dołączając do nich.
- Co...? Co to, do jasnej... Ty nie
żartujesz...! Pomocy!!! Babciu!!! Ktokolwiek!!! Nawet ten
zdziwaczały spaślak z rogu!
Zabije mnie! Poćwiartuje i
ładnie zapakuje w foliowy worek z głupkowatym uśmieszkiem na
twarzy! A to wszystko w miłej atmosferce stwarzanej przez jego
zakapturzonej świty! - wszystko w niej wrzeszczało. Zerknęła
na butelkę i szybko upiła jeszcze trochę... nie biorąc pod uwagę
kilku kolejnych łyków. Wzięła dwa głębokie wdechy i ignorując
zaniepokojone krótkie wymiany zdań między śmiertelnym
czworokącikiem, zaczęła się kręcić. Przebłysk jej genialnego
intelektu nakazał jej natychmiastowe odebranie mu kluczyków, co
było najprostszym wyjściem. Najprostszym, czyli, dzięki któremu
zostanie w jednym kawałku. Tak więc zamilkła na chwilę i
przeprowadziła szybkie oględziny. Bez najmniejszego problemu
dostrzegła niewielką wypukłość w kieszeni jego żółtej bluzy.
Zacisnęła powieki i przegryzając wargi wyciągnęła rękę po
kluczyki. Wprawdzie nie było to takie trudne. Po prostu je chwyciła
i schowała w zamkniętej dłoni. Wtedy właśnie podrzucił ją do
góry jak szmacianą lalkę - następny taktowny żarcik.
- Puść mnie! - protestowała już
bez przekonania. Lecz gdy otworzył bagażnik swojego auta stojącego
za toyotą, ów przekonanie wróciło z potrojoną siłą . -
Żartujesz??!
- Sam! - pisną pouczająco George.
Megan zerknęła na pytającą minę
malującą się na jego niespokojnej twarzy.
- Oj, przecież żartowałem tylko...
- przewrócił oczami w udanej obojętności i otworzył tylne drzwi.
- Ugh! Nienawidzę cię! - tym
razem usiłowała w prymitywny i najlepszy sposób wyswobodzić się
z jego mocnego uścisku poprzez kopanie i okładanie go pięściami.
Pozostawił to bez komentarza i z szybkością brutalnie wrzucił ją
na tylną kanapę. Z trzaskiem zamkną drzwi i już siedział na
przednim siedzeniu. Zerknął na zszokowaną Megan za pomocą tylnego
lusterka i momentalnie zatopił w niej wzrok.
Co ty, do jasnej anielki, robisz,
idioto?! - przesuną dłonią po twarzy i włączył blokadę zamków.
Wciąż przytulając butelkę
trunku do piersi, rzuciła się do drzwi i usłyszała ten okrutny
dźwięk blokady. Zamknięte. To koniec.
- Otwieraj! - ciągnęła za klamkę
w każdą możliwą stronę. Jakby bezcelowe wrzeszczenie jej
pomogło. - Otwieraj, bo ci łeb urwę! - zaczęła szukać innego
wyjścia, lecz jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na tylnej szybie.
- Ale słodki piesek! - piszczał
RJ, trzymając jej Frankiego na rękach. - George, popatrz!
Słodziak! - zrobił słodkie oczka szczeniaczka.
- RJ, do auta! - rykną
zniecierpliwiony George, jakby był jego wychowankiem.
- To mój idiota... - mruknęła
pod nosem. - To mój pies!
- I TAK GO SOBIE WEZMĘ! - chłopak
poszedł w ślady swojego przyjaciela i chwilę potem zniknął za
przyciemnią przednią szybą toyoty. George uruchomił ledwo
słyszalny silnik i po paru sekundach patrzyła na tył pędzącego
samochodu. Ledwo odwróciła głowę do tyłu, a już zauważyła
nachylającego się nad nią Sama. Wzrok jego zawędrował zupełnie
gdzie indziej.
- No nie... Są za wcześnie... -
mruczał pod nosem. Przylepiony do tylnej szyby, z wielką uwagą
lustrował wszystko dookoła. A raczej scenę, która toczyła się
dokładnie za nimi. Ciemny mercedes podjechał pod dom Megan i
wszystko umilkło. Jak na komendę serce podskoczyło jej do gardła,
gdy z auta wysiadło trzech masywnie zbudowanych mężczyzn w
garniturach. Zanim zdążyła spojrzeć na Sama z pytającą miną,
on już był na miejscu kierowcy gorączkowo przetrząsając
kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Rozejrzał się dookoła i nagle
doznał olśnienia. - KLUCZ! - wrzasnął i odwrócił się do
oszołomionej dziewczyny. Nie reagowała na wszystko, co Sam
wykrzykiwał pod jej adresem. Wyciągnęła się na siedzeniu i
przyssała do okna. Poważnie wyglądające postacie, rodem z
jakiegoś thrilleru, właśnie kierowały się w stronę jej otwartego
na oścież domu. Nie wyglądało to ani trochę sympatycznie. I
wcale takie nie było! Po jej werandzie przechadzało się trzech
dziwacznych mężczyzn z jakimiś kuferkami i... i bronią! A ona
przyglądała się temu z samochodu znienawidzonego porywacza. I
dokładnie tak się czuła. Jakby była widzem tego całego cyrku z
domieszkami czarnego humoru i falami przerażenia.
Ty idioto, drzwi nie zamknąłeś!
Moich drzwi wejściowych! - chciała wrzasnąć na Sama, ale
słowa juz kolejny raz tego wieczoru ugrzęzły jej w gardle, zostawiając niemiłe uczucie
duszności. Bez jakichkolwiek pohamowań grupka odstawionych ludków
przekroczyła próg jej domu z dziwnym niezadowoleniem na twarzach. Z
dokładnością przyjrzeli się na w pół wyważonym drzwiom i od
razu zniknęli w nieoświetlonym holu.
- ... ty je masz! - docierały do
niej tylko strzępy całego monologu Sama o tym, że zaraz zginął.
Ale nie! Ona nie mogła spuścić z oczu tych przerażających
osobników, którzy właśnie wtargnęli na jej teren! Przyjrzała
się jeszcze raz przyciemnionym szybom samochodu zalegającego na JEJ
podjeździe. Już miała rzucić się do drzwi i je wyważyć, gdy
czwarta postać ukazała swoje oblicze wychodząc z mercedesa. A było
to o tyle dziwne, że chyba się jej przyglądał. Tak, z pewnością
patrzyli na siebie z takim samym zaskoczeniem. Zmarszczył czoło,
ukazując pełną gamę zmarszczek i przymknął powieki ze
skupieniem. Szybko jednak otrzeźwiał i wrzasną coś, odrywając
swoje puste, szare oczy od Megan. Co, rzecz jasna, w skutkach
przyniosło wcześniej zarejestrowanych osiłków stojących w
przejściu. Zlustrowała jeszcze raz jego starą zniszczoną twarz z
siwizną na czubku głowy i od razu poczuła niemiły dreszcz
przechodzący po jej plecach. Bez namysłu rzuciła ukradziony pęk
kluczy w twarz chłopaka, nie patrząc, gdzie upadną.
- Łap... - dodała nieprzytomnie,
wciąż wlepiając oczy w tą dziwaczną scenkę.
- Nawet nie wiesz, co narobiłaś!
- wydarł się na nią gorączkowo szukając swojej zguby.
- Nie, ja zaraz coś "narobię",
jeżeli nie zabierzesz z mojego domu tych szaleńsów. Oni się na mnie
patrzą - złość ustąpiła lekkiemu przerażeniu. Spojrzeli po
sobie, a następnie Sam odpalił auto.
- Światła, geniuszu! Wyłącz!
Wyłącz!!! - próbowała krzyknąć, lecz z jej ust wydobył się tylko szept. Tak jak zawsze nie poczekała na
jego odpowiedź, tylko wepchnęła się w szczelinę między fotelami
i wcisnęła jakiś guzik, który wyglądał jak ten od świateł.
Okropny niefart sprawił jednak, że jej genialny umysł się mylił
stosunkowo na dużą skalę. Oślepiające światło sączące się z
dodatkowych reflektorów na dachu zaczęło migać, dosłownie
wrzeszcząc: Tu jesteśmy! Złapcie nas!
- To nie to! - od razu skontrował
chłopak, klepiąc ją karcąco po wierzchu dłoni. - Czytałem
instrukcję... - wyjaśnił krótko z przelotną dumą. Pociągnął
coś obok, a przednia szyba pokryła się wodą i wycieraczkami. A
jakby tego było mało z głębi schowka zaczął wydobywać się
natarczywy dzwonek telefonu.
Oboje z sykiem wciągnęli
powietrze i zamilkli oglądając się na mężczyzn w garniturach.
Byli tuż przy samochodzie. Jeden chwycił tępe narzędzie i już
pasował się na tylną szybę od strony dziewczyny. Szybko
prześlizgnęła się na drugą stronę auta.
- JEDŹ! - popędziła go. I
wstrzymała oddech. Olbrzym mierzący prawie dwa metry przyglądał
się jej badawczo, świdrując z niemiłym uczuciem swoimi ciemnymi
jak dwa węgielki oczkami. Wytrzeszczyła swoje ślepia w
przestrachu i od tej chwili do jej mózgu docierały już tylko
jakieś drobne, szczątkowe szczególiki. Takie jak na przykład
hałas silnika, tłuczona szyba, czy nawet złowieszczy ryk osiłka,
którego próba wyciągnięcia jej przez okno cudem się nie
powiodła. Taa, na pewno wiedziała że był bardzo przekonujący w
tym co robi.
Bardzo mi się podoba! ;)
OdpowiedzUsuń